My, pokolenie JP II

My, pokolenie JP II

Nasza modlitwa? Będzie dobrze, musi być! – zwierza się uczeń klasy maturalnej w małym mieście Szkoła przy cmentarzu stoi w połowie drogi między Toruniem a Olsztynem, w Nowym Mieście Lubawskim. Oficjalnie nazywa się Zespołem Szkół Ponadgimnazjalnych i wydaje się placówką z perspektywami. Z boiska po jednej stronie widać szpital i kostnicę, po drugiej cmentarz. To byłaby dobra sceneria do przyswojenia nastolatkom złotej myśli: memento mori – gdyby uczono w szkole łaciny. Ale młodzież zawsze będzie głucha na ten głos. Cmentarz zauważa, gdy trzeba skrócić sobie drogę na przystanek lub za jego murem spalić fajkę. I tylko czasami, gdy podczas lekcji przez okno wpadają śpiewy żałobne, uczniowie podnoszą głowy, na chwilkę milkną. Strach jechać W szkole przy cmentarzu uczę się od trzech lat. W tym roku matura, toteż już na początku września szykujemy się na wyjazd do Częstochowy. Jedziemy do miejsca cudów, do klasztoru, którego nie oddaliśmy Szwedom. Jedziemy, by prosić Matkę Boską o dobrze zdane egzaminy. Nauczyciele, pełni jeszcze energii na początku roku szkolnego, dbają, aby wszystkich należycie przygotować. Wyczulić na to, co najważniejsze. A najważniejsze jest, żeby nie pić. Katecheta mówi, żeby nie pić dwa tygodnie przed wyjazdem. Ksiądz przerywa lekcję matematyki i też mówi, żeby nie pić. Powtarza: – Nie będzie litości. Zapamiętajcie to dobrze, jeśli ktoś pomyli napoje wyskokowe z normalnymi, nie będzie litości. Pijanych przekazujemy policji. Później tylko płacz i zgrzytanie zębów. Nikt nie pojedzie, jeśli nie podpisze deklaracji, że się na to zgadza. Dzień przed wyjazdem wchodzą obydwaj na lekcję z wychowawcą. Katecheta przypomina, żeby nie pić. Ksiądz, że nie będzie litości. Strach jechać. Wyruszamy wcześnie rano. Katecheta bacznie obserwuje otoczenie. Werdykt jest pozytywny – nikt na razie nie pił. Autokar rusza i ksiądz inicjuje krótką modlitwę. Wszystko odbywa się w ciągu pięciu minut. Potem, jako że jest jeszcze ranek, jedni drzemią, inni dobierają się do kanapek. Toczą się jeszcze ospałe rozmowy. O wszystkim: kiedy będzie czas wolny, ile jest do oddania bibliografii prezentacji maturalnej i czy ksiądz idący na postoju do lasu podnosi, czy rozpina sutannę. Nie rozmawiamy tylko o celu podróży. Nie mówimy o Bogu. Bóg jest tematem tabu. Bóg to sprawa prywatna, osobista. – Czy i jak się modlę, to moja rzecz, wyłącznie moja i nikomu nic do tego – tłumaczy mi w autokarze Jakub. – Nikt nie powinien się w to mieszać, księża też. Zwłaszcza księża. Oni mają swojego Boga, ja swojego. Już spowiedź jest dla Jakuba naruszeniem intymności (na co trzeba się godzić), ale wspólna modlitwa – nie, to męcząca niezręczność. – Bóg jest mój i mogę z nim robić, co chcę – mówi dalej Jakub. – Wara od mojego Boga. Jak urząd miasta Nie wszyscy uczniowie szkoły przy cmentarzu unikają tego tematu. O swojej wierze potrafią rozmawiać bywalcy baru Smok, małego lokalu z dobrą muzyką i tanim piwem. Ławo ich dostrzec – noszą długie włosy i naszywki z pacyfą. Dużo czytają. Są poszukującymi. Poznali Biblię, dogmaty, prawdy wiary, dowody na istnienie Absolutu. Wiedzą trochę o innych religiach, znają buddyzm, część fascynuje New Age. Wyrośli w katolickich rodzinach. Od dziecka chodzili do kościoła. Teraz ich entuzjazm osłabł. Prawie wszyscy deklarują wiarę w siły wyższe, w życie pozagrobowe. Nie widzą jednak potrzeby, by swoją wiarę realizować na płaszczyźnie religii rzymskokatolickiej. Nie lubią słowa Kościół. Nie czują z nim więzi. Kościół to instytucja, jak urząd miasta. Kościół to „oni” – księża, biskupi, zakonnicy, hierarchia, pracownicy. Nie „my”. Tutaj Sobór Watykański II zawiódł. – Czy wierzę w Boga? – słyszę w barze Smok. – Tak. Wyznanie wiary? Tak. Każde słowo, każde zdanie prócz jednego: „Wierzę w święty, powszechny, apostolski Kościół”. Anna przyjęła chrzest, pierwszą komunię, potem bierzmowanie. Chodziła do kościoła w niedzielę i nie tylko. Po czym przestała. Zadawała zbyt dużo pytań, na które Kościół nie chciał lub bał się odpowiadać. Gdy teraz pytam ją, czy wierzy w Boga, jej twarz ściąga się, smutnieje. – Nie – odpowiada krótko, odpychająco, demonstrując niechęć do rozmowy na ten temat. Jest

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2007, 41/2007

Kategorie: Reportaż