My som Ślązacy

My som Ślązacy

173 tysiące osób w spisie powszechnym w rubryce narodowość podało – śląska. To jest deklaracja o pozostaniu w Polsce – Napisałem – mówi Ryszard Sadłoń, członek Zarządu Związku Górnośląskiego – że jestem narodowości śląskiej. Nie, że Polska jest mi obca. Dla mnie życie jest ustawione tak: Chorzów, Śląsk, Polska, Europa. W tej kolejności. W myśleniu na skróty sprawa jest prosta – narodowość śląska to wymysł ludzi związanych z Ruchem Autonomii Śląska. Organizacji powstałej w latach 90. Miała 140-tysięczne poparcie w wyborach do sejmiku, wprowadziła swoich ludzi do gmin, na wójtów, wiceprezydentów. Ale czy mogła sprawić, że 173 tys. osób podało w spisie powszechnym: narodowość – śląska? – Tak sobie niektórzy myśleli: „Może tych oszołomów jest z 10 tys.” – mówi wiceprzewodniczący Ruchu Autonomii Śląska, Jerzy Bogacki. – I co teraz? Najlepiej pływało się w mętnej wodzie. Ślązaków nie ma, są Ukraińcy, ale ilu ich jest? Ktoś patrzy na sufit i mówi: 300 tys., a tu się okazuje, że 30 tys. Kroll zapewnia, że Niemców to jest tylu, że ho, ho, 300 tys. lekko, teraz opowiada, że bali się przyznać i dlatego podali się za Ślązaków. To obraża naszą inteligencję. I tych ludzi, którzy deklarowali swoją przynależność. Bo wśród nich byli z polskimi i z niemieckimi rodowodami, ale powiedzieli, że są Ślązakami. Bo my jesteśmy po prostu Ślązakami. W czasie spisu do narodowości śląskiej przyznawano się nie tylko w małych ośrodkach, również w dużych miastach. Na przykład w Chorzowie. Arkadiusz Korus, historyk (niezwiązany z RAŚ): – Wynik spisu świadczy o dwóch sprawach. Proces scalania Śląska z Polską nie skończył się. To raz. Dwa – jeśli dziecko chce się wyróżnić, na przykład farbuje sobie włosy na zielono. To wielkie wołanie o to, żeby ktoś mnie zauważył. Górnoślązacy pokazali w ten sposób, że są i że są niedopieszczeni. To nie było antypolskie. To było wołanie biedniejącego z dnia na dzień Śląska. Inność Andrzej Rajman mieszka w Katowicach, ale z Chorzowem łączą go interesy. Jest działaczem RAŚ. – Nas do tej ziemi przywiązują skołowane dzieje. I groby przodków. Zawsze byliśmy bici z każdej strony. Chcemy wreszcie zawiadywać efektami naszej pracy. Nie ochłapami. Od 1945 r. puszczają nas z torbami. A byliśmy trzecią potęgą w Europie. Wykorzystano nasz przemysł, próbowano zabrać tożsamość, zabraniano zajmować kierownicze stanowiska. Urodziliśmy się w czasach, kiedy trzeba było mówić po cichu i w kącie. Teraz też wiele osób boi się przyznać, bo a nuż przyjdzie komornik i zabierze im kredyt. Są nieufni. Roman Herrmann, historyk, dyrektor IV LO w Chorzowie, nie jest związany ani z Ruchem Autonomii Śląska, ani ze Związkiem Ludności Narodowości Śląskiej. Ale jest człowiekiem „stąd”. – Dopóki pluralizm, wielość i różnorodność dotyczyły działalności politycznej – zauważa – wszystko było w porządku. Ale kiedy dotknęły spraw kulturowych, etnicznych, elity zaczęły zachowywać się tak samo jak komuna. Od razu padły słowa „rozłam”, „separatyzm”. Zupełne nieporozumienie. Ślązacy na pewno mają jedno – tradycję. Ale to też nie jest taka prosta sprawa. – Coraz częściej tradycję traktujemy powierzchownie – mówi Ryszard Sadłoń. – Edukacja w szkole też, niestety, idzie w tym kierunku. Często te wszystkie konkursy w szkołach ograniczają się do tego, że się wkłado dziecku wionek na gowa, jakiś tam strój śląsko-kaszubsko-pomorski, byleby był kolorowy i dużo na nim wstążek, i każe się temu dziecku godać po śląsku, co czasem wychodzi karykaturalnie. Na siłę pielęgnuje się niby-tradycję w szkołach. Ja na to patrzę ze zgrozą. Zapomina się o stronie intelektualnej i o tym, co myśmy tu od naszych dziadków otrzymali – pracowitości, poszanowaniu pewnych wartości. A co do stroju, dawniej dziecko nie miało prawa wyjść do kościoła w tym samym ubraniu, w którym było dzień wcześniej u znajomych. To zanikło. Ministranci służą w adidasach i dżinsach. Każda szkoła stara się realizować temat edukacji regionalnej, ale ogranicza się to do „wionków”. – Nie jest tak, że tradycja to coś, co człowiekowi spływa z góry i jest dane raz na zawsze albo wyssał ją z mlekiem matki – mówi Herrmann. – Ktoś myślący w ten sposób, że tradycją jest wyłącznie składający się z tych samych dań obiad w niedzielę albo Wigilia, daje argumenty tym, którzy się

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2003, 28/2003

Kategorie: Kraj