Anglia to eldorado dla polskich bezrobotnych. Kto pracuje sześć dni w tygodniu po 16 godzin na dobę, łatwo odłoży 7 tysięcy złotych miesięcznie Można tam zarobić dwa razy więcej niż w Niemczech czy Holandii, oczywiście “na czarno”. Żeby jednak przekroczyć angielską granicę, trzeba liczyć na łut szczęścia. W ubiegłym roku z granicy zawrócono 6 tysięcy Polaków. Na miejscu szczęście też się przyda – urzędnicy zajmujący się kontrolą legalności zatrudnienia są bezlitośni. Przekonało się o tym 85 Polaków, którzy na początku maja zostali deportowani do Polski. Łącznie w pierwszym kwartale tego roku deportowano do kraju 2228 Polaków. Wyspy marzeń Polacy pracowali na farmach należących do Hindusów w Southampton na południu Anglii. – To były typowe kołchozy. Trzeba pracować po 16 godzin dziennie. Sadzenie, zbiory, porządkowanie, doglądanie zwierząt – opowiada Sylwek, któremu udało się wyjechać, zanim pojawili się urzędnicy. – Hindusi albo Polacy zajmujący się pośrednictwem zabrali nam paszporty. Nigdzie nie można było się ruszyć. Przekupiłem swojego opiekuna i zwiałem. Już w Londynie słyszałem plotkę, że to polscy dziennikarze z jednej ze stacji telewizyjnych nas “wkopali”. Zrobili program o pracy Polaków w tym mieście. Polacy “zdobywają” Anglię autokarami, wynajętymi minibusami, prywatnymi samochodami, promem. Wszyscy mają nadzieję na solidną płacę i długi pobyt. Szans na podjęcie legalnej pracy w Anglii właściwie nie ma. – Polska nie ma umowy o zatrudnieniu z rządem angielskim. Mój urząd nie wysyła więc tam nikogo – mówi Teodozjusz Faleńczyk z Krajowego Urzędu Pracy, realizującego rządowe umowy o zatrudnieniu Polaków za granicą. W Polsce działa blisko sto firm zajmujących się z upoważnienia Krajowego Urzędu Pracy pośrednictwem w wysyłaniu Polaków za granicę. Te, które oferują pracę w Anglii, wprowadzają w błąd wszystkich chętnych. Jedna z nich, już nie istniejąca, pobierała tysiąc złotych za samo załatwienie pracy w Anglii. Na granicy okazało się, że żadnych pozwoleń nie ma. Wszyscy wrócili do Polski. Polski Londyn Michał pojechał do Anglii po maturze. Pracował w Londynie przez cztery lata. Co miesiąc odkładał tysiąc funtów. Drugi tysiąc wydawał na mieszkanie i jedzenie. Po powrocie kupił za oszczędności mieszkanie i samochód. Do Londynu pojechał autokarem. – Żeby przekonać do siebie angielskich urzędników na granicy, trzeba mieć dobrą “legendę”. Kurs nauki języka, zaproszenie od rodziny. Czasami wystarczy schludnie się ubrać, mieć 300 funtów, mówić po angielsku. Nie wpuszczają tych, którzy mają przy sobie narzędzia, konserwy albo ubrania robocze – opowiada. – Znajomego przepytywali przez sześć godzin. Wezwali tłumacza, odwijali cukierki, szukając zapisanych adresów. Wszystko przez to, że jechał z wycieczką staruszków. Polak w Londynie, jeśli nie ma nikogo znajomego, idzie najpierw pod tzw. ścianę płaczu przy polskim ośrodku kulturalnym. Po godzinie ma szansę dostać zatrudnienie. Polują na niego “naganiacze” – Polacy, którzy trudnią się pośrednictwem. Od razu zabierają paszport. Można go dostać z powrotem pod warunkiem, że zapłaci się około 100 funtów. Po roku Michał został kucharzem w bardzo dobrej restauracji. – Przetrwałem żarty, pomiatanie i poniżanie. Potem sam kierowałem Anglikami po college’u. Brytyjska policja nie łapie nielegalnych pracowników. – Przyjechali, gdy w restauracji przez przypadek włączyłem alarm – opowiada Michał. – Zobaczyłem czarne buty, czarny mundur i byłem pewny, że już jutro polecę do Polski. Wyjaśniłem, że źle wyłączyłem alarm, powiedziałem, u kogo pracuję i odjechali. “Homofisi” w restauracji Michała byli tylko raz. Szukali Polaka podejrzanego o werbowanie rodaków do pracy i okradanie ich. – Wybili szybę, zniszczyli drzwi. Kolega uciekł na dach, ale go dorwali. Zdaniem Michała, gdyby Home Office chciał pozbyć się z Londynu wszystkich Polaków, to przestałyby działać restauracje, kluby, catering. Opóźniłyby się budowy, a Anglicy mieliby znacznie brudniej w domach. Magda przez dwa lata sprzątała u angielskiej klasy średniej. Najpierw była zatrudniona w agencji prowadzonej przez Polkę. Agencja brała 10 funtów za godzinę, a Magdzie oddawała 3 funty. Co bardziej cwane dziewczyny odeszły więc z agencji i zaczęły “podbierać” domy. Właścicielom proponowały nową cenę – 7 funtów za godzinę sprzątania. Praca w domach jest bardzo poszukiwana. – Jest po prostu bezpieczna. Nie trzeba
Tagi:
Grzegorz Warchoł









