Na Spasa

Na Spasa

Z roku na rok na Grabarkę przyjeżdża więcej ludzi. Kiedyś modlitwa tak samo dobra była, szczera, ale chyba bardziej gorliwa niż dziś

Aby dotrzeć na Świętą Górę Grabarkę, najpierw należy przejść przez kręgi piekielne. Krąg pierwszy – gmatwanina polnych dróg. Święta Góra leży za miastami i za lasami, blisko białoruskiej granicy. Na szczęście jakiś anioł umieścił na drodze prowizoryczne strzałki w kolorze niebieskim. Tylko one nie pozwalają mi zabłądzić wśród pól i sosnowych lasków, które raz po raz wyłaniają się zza zakrętów. 19 sierpnia, w dniu największego na Grabarce święta Przemienienia Pańskiego zwanego przez miejscowych Spasem, przybywają na Górę tysiące wiernych. Na śródleśnych łąkach i poletkach, na których niegdyś wypasano krowy i siano zboże, miejscowi naprędce zorganizowali wielkie parkingi dla setek samochodów. To dla nich jedyna okazja w roku, kiedy łatwo i szybko mogą zarobić na leśnych nieużytkach. Przy wjeździe zatrzymuje mnie dwóch miejscowych ubranych w służbowe drelichy i czapeczki z daszkiem. Są jednocześnie bileterami, kontrolerami, ochroniarzami i stróżami porządku.

– 10 zł za wjazd – informuje mnie jeden z nich. – Ma pani czas do jutra.

Następny krąg znajduje się tuż za parkingami. Na drodze do Świętej Góry wyrastają dziesiątki straganów. Z roku na rok pojawiało się ich więcej, aż w końcu całe straganowe pandemonium zaczęło przypominać dobrze zorganizowane bazarowe miasteczko z watą cukrową, biżuterią z koralików, pistoletami na kapiszony i perukami w każdym możliwym kolorze. (…)

Na ulicach bazarowego miasteczka tłumy. Panuje beztroski rozgardiasz, radosna atmosfera lokalnego święta. (…) Tłum skąpany w sierpniowym słońcu faluje i huczy rozmowami z dawno niewidzianymi kuzynami i znajomymi. Nawet prawosławni duchowni, pochłaniający lody włoskie z automatu, śmieją się śmiechem szczerym i głośnym.

Podlaski Ganges

Pielgrzymi idący do Świętej Góry przebijają się powoli przez masę ludzką i gęstą atmosferę ludowego festynu. Kobiety starsze, jak i te zupełnie młode są ubrane skromnie, w spódnice do ziemi i chusty na głowach. Zatrzymują się przy leśnym strumyku płynącym u podnóża góry. To źródełko jest uważane za święte i lecznicze. Na obu jego brzegach pielgrzymi obmywają zmęczone stopy, a także chore części ciała: oczy, uszy, plecy, nogi – co komu dolega. Niektórzy używają do tego zmoczonych chusteczek do nosa. Jeśliby ktoś nie miał swojej chusteczki, może ją kupić za 3 zł u licznych sprzedawców, którzy całe sterty chustek w różnych rozmiarach i kolorach porozkładali na taboretach i prowizorycznych stojakach. Zużyte chusteczki wierni rozwieszają gdzie popadnie – na ogrodzeniu, krzakach, drzewach. W ten sposób symbolicznie pozbywają się choroby. Z każdą minutą pozostawionych chusteczek jest więcej, aż w końcu druty i gałęzie uginają się pod ciężarem wielowarstwowych zwojów ludzkich chorób i nieszczęść.

Jesienią chusteczki są zbierane i palone przez zakonnice z jednego z niewielu w kraju żeńskich monasterów prawosławnych, który znajduje się właśnie na Grabarce.

Wiesława z Siemiatycz doznała tu wielu łask:

– Bardzo pomaga mi woda ze świętego źródełka. Kiedyś miałam chore zatoki, obmyłam twarz i choroba przeszła. Podobnie oskrzela, jak przemyłam klatkę piersiową. Ludzie mówią, że to może złudzenie, że jak się wierzy, to wszystko pomoże, ale ja jestem przekonana, że to jakaś większa moc. Wierzę też w chlebek Artos. Nie zjadam go, tylko noszę przy sobie ciągle, przesuwam go także nad chorą nogą i czuję ulgę. W Kościele katolickim to zdaje się chleb św. Agaty się nazywa. Oba są niezwykle skuteczne. Pamiętam, jak kiedyś paliła się nasza wioska i sąsiadki katoliczki przyniosły nam ten chlebek Agaty, on ma moc gaszenia pożaru. Moja siostra schwyciła go i obiegła z modlitwą nasz dom. I wie pani co? Ogień ustał!

Obok strumyka wykopano studzienkę i wmontowano pompę, aby pielgrzymi mogli łatwiej pozyskiwać świętą wodę do picia. Studzienkę obmurowano, zadaszono i pomalowano na niebiesko, ale pompa jest jedna, a pielgrzymów – tysiące. Do studzienki wiją się nieskończenie długie kolejki, które niczym promienie słońca zbiegają się wokół krynicy. Pośrodku stoją młodzi wolontariusze – przez najbliższą dobę nie będą robić nic innego oprócz pompowania i nalewania wody do plastikowych butelek podawanych im z każdej strony przez setki spragnionych i niecierpliwych rąk. Potrzebujących jest tak wielu, że będą to robić przez cały dzień i całą noc. Nad głowami wolontariuszy unoszą się anioły. Spoglądają z sufitu swoimi poważnymi, bizantyńskimi oczami na każdego pielgrzyma, który przyszedł tu po uzdrowienie.

Nad aniołami już tylko Święta Góra porośnięta starymi sosnami. Na jej szczycie – niewielka cerkiewka obita drewnianymi balami pociągniętymi ciemną bejcą. Próżno szukać na niej nawet cebulastych kopuł, tak charakterystycznych dla prawosławnych świątyń. Za to wnętrze – zapiera dech! Wschodni orient pełza po podłodze pokrytej wzorzystymi dywanami, spływa ze złotego ikonostasu, a przede wszystkim oszałamia kolorami. Każdy centymetr przestrzeni jest pokryty różnobarwnymi polichromiami, czerwień miesza się ze złotem, zieleń z błękitem, fiolet z pomarańczem. (…)

Pielgrzymując na kolanach

Na górę docierają kolejne grupy pielgrzymów – z Białegostoku, Siemiatycz, Gródka, Drohiczyna, a nawet z Warszawy. Wielu niesie na barkach drewniane krzyże, większe i mniejsze, niektóre tak wielkie, że dźwigać je musi kilku mężczyzn. Każdy krzyż to jakaś intencja, modlitwa. Wierni wkopują je obok cerkwi. Są ich setki, tysiące, cały las krzyży ludzkich problemów i podziękowań.

Zanim zostaną poświęcone i pozostawione, wierni okrążają z nimi cerkiew, najczęściej na kolanach. Jedno okrążenie, trzy, dwanaście – ile kto może. To ich ofiara. Poruszają się z wysiłkiem, kolana zahaczają o kamyki i korzenie. Idą starzy i młodzi, kobiety i mężczyźni. Matka trzyma za rękę idącego na kolanach kilkuletniego chłopczyka, młode dziewczyny idą, podtrzymując powłóczyste spódnice.

(…) Pielgrzymi nie zwracają uwagi na fotografów, idą w religijnym zapamiętaniu. Po zmroku zwiększa się liczba młodych mężczyzn, szczególnie tych wysportowanych, ze złotymi łańcuchami na szyi. Klękają i wędrują w pyle i kurzu, który osiada na firmowych adidasach, na koszulkach z napisem „Nike”. Tych, którzy chodzili, można potem łatwo zidentyfikować po ranach i plastrach na nogach.

Agata Pikulińska i Agata Filipiuk to przyjaciółki, które zaczęły przyjeżdżać na Świętą Górę w tym roku.

– Najpierw był zjazd maturzystów, potem majowy zlot młodzieżowy – opowiadają o początkach przygody z Grabarką. – Nie mogłyśmy nie przyjechać na sierpniowe święto. Przyciąga nas tutaj jakaś moc, taka specyficzna. To jest miejsce święte. Tutaj jest inaczej, atmosfera jest cudowna. Pobyt na Grabarce odnawia nas wewnętrznie i kiedy wracamy do domu, tęsknimy za tym miejscem.

Dziewczyny są tutaj od tygodnia, mieszkają z zakonnicami, pomagają w prowadzeniu kuchni, przygotowaniach do święta, obsłudze turystów. Dzisiaj przez cały dzień sprzedawały pamiątki w przyklasztornym sklepiku. Wyjadą za kilka dni, kiedy dokończą wszystkie sprawy i uporządkują teren po święcie.

Takich osób jest więcej. Przyjeżdżają z całego kraju – z Lublina, z Poznania, z Wrocławia. Przebierają się w zielone koszulki z napisem „Służby porządkowe” i pomagają, w czym tylko mogą. Wspiera ich drużyna harcerska z Białegostoku.

Karina ma 12 lat, do przyjazdu zachęciła ją drużynowa Marta. Dziewczynka ma oczy pełne pasji, harcerski mundur i chusteczkę na głowie. Na Grabarce pomaga już drugi rok z rzędu. Harcerki mają opinię ambitnych i pełnych zapału. Nic nie jest w stanie ugasić ich gorliwości – nawet całonocna pomoc przy porządkowaniu świeczek wydaje się tylko podsycać ich żarliwość.

– Praca jest świetna – przekonuje Karina – i wcale mnie nie męczy. (…)

Dzwony oczyszczają duszę

Popołudniowe słońce łagodnie pieści cerkiewkę, głaszcze po głowach pielgrzymów – zarówno tych, którzy dźwigając swoje krzyże, chodzą wokół cerkwi, jak i tych, którzy poprzysiadali na okolicznych ławeczkach lub stoją między krzyżami, oczekując na rozpoczęcie uroczystości. Tę pełną wyczekiwania ciszę przeszywa nagle dźwięk dzwonu. Jedno uderzenie, drugie, trzecie. Dźwięk jest potężny i głęboki, dociera nie tylko do uszu, ale i do wnętrza. Ciała i serca wiernych zaczynają rezonować. Do wielkiego dzwonu dołączają mniejsze, biją szybciej i wyżej, aż w końcu wielogłos różnego kalibru dzwonów zaczyna śpiewać pieśń niczym cerkiewny chór. W jednej chwili nastrój staje się uroczysty. Rozpoczyna się wielkie misterium.

Prawosławne dzwony działają inaczej niż te w kościołach katolickich, bowiem w ruch jest wprawiane tylko ich serce. To serce lud prawosławny nazwał językiem, tym samym upodabniając dźwięk dzwonu do głosu. Dzwon nawołuje, ogłasza, opowiada.

Emocje, jakie budzą się w człowieku pod wpływem dzwonienia, mają wskazywać na stan jego duszy. W duszach ludzi wierzących, pogodzonych z Bogiem, dźwięk dzwonu wywołuje radość i spokój, zaś w duszach ludzi grzesznych i złych pojawiają się rozdrażnienie, lęk, nienawiść. Cerkiewne dzwony mają moc oczyszczania duszy, uzdrawiania, a nawet wyganiania demonów. (…)

Nasza góra Tabor

(…) – Przybyliśmy tutaj, tak jak wcześniej przybywali nasi ojcowie i dziadowie, by czerpać z tego miejsca duchową siłę. – Biskup rozpoczyna uroczystości od powitania pielgrzymów. – To jest nasza Góra Przemienienia, nasz Tabor, który symbolicznie przenosi nas do Ziemi Świętej. Tutaj rozbijamy namiot spotkania z Chrystusem i doznajemy duchowego odnowienia. Nie tak dawno zły duch opętał serce wrogiego nam człowieka. Podpalił on naszą cerkiew, pamiętamy, jak to było. – Kaznodzieja nawiązuje do wydarzeń sprzed ponad 20 lat, kiedy to podpalacz doprowadził do całkowitego spłonięcia zabytkowej cerkiewki na Grabarce.

– Ten człowiek chciał zniszczyć nie tylko nasze sanktuarium, ale i naszą prawosławną wiarę. Pomimo wielkiego bólu i rozpaczy nie poddaliśmy się zwątpieniu. Odbudowaliśmy naszą cerkiew, nie pozwoliliśmy zwyciężyć złu. Dzisiaj możemy przyprowadzać tu swoje dzieci i wnuki, aby czerpały duchowe siły z tego wyjątkowego dla wszystkich prawosławnych w Polsce miejsca. (…)

Wiesława jest jedną z tych, które przysiadły na ławeczce pośród krzyży. Wpatruje się z zadumą w dopalający się w dłoniach ogarek. Przyjeżdża na Grabarkę co roku od 53 lat.

– Z roku na rok na Grabarkę przyjeżdża więcej ludzi – mówi. – Zawsze było ich mnóstwo, ale to, co się teraz dzieje, a kiedyś, to nie porównać. Grabarka taka sławna się zrobiła. Kiedyś modlitwa tak samo dobra była, szczera, ale chyba bardziej gorliwa niż dziś. Wszyscy starali się tu przyjeżdżać o poście. Potem rozkładali obrusy na ziemi, wspólnie jedli posiłek, jedni drugich ugaszczali, częstowali, obowiązkowo musiał być śledź. Całymi wioskami i rodzinami rozkładali się. Bardziej ubogo, skromnie było, a dziś wszystko takie wystrojone, wyszykowane. Może więcej pokory było. Rano zaprzęgaliśmy konia do fury i jechaliśmy na Grabarkę. Tych fur przyjeżdżały setki. Drogi tylko się kurzyły. Dzisiaj wszyscy samochodami przyjeżdżają po asfalcie. To zasługa siemiatyckiego starosty, Jana Zalewskiego, który choć katolik, to asfalt do samej Grabarki wylał. Porządny człowiek. Rodzice mi opowiadali o cudzie, jaki wydarzył się kilkaset lat temu. Wtedy zaraza szalała, a jednemu staruszkowi przyśnił się głos boży, co mówił, żeby na tę górę iść i tu szukać ratunku. Ludzie tysiącami szli, modlili się, mieszkali w lesie i pili wodę z tego strumienia. I prawda: ci, którzy na Grabarkę przyszli, ocaleli. Z wdzięczności postawili krzyże. Tak to się zaczęło.

(…) Panachida, czyli krótkie nabożeństwo za zmarłych, rozpoczyna się na grabarkowym cmentarzu o pierwszej w nocy. Monotonne litanie długiej listy imion zmarłych mieszają się z pieśniami pielgrzymów, którzy całymi grupami przysiedli wokół cerkwi. Rozkładam karimatę wprost na ziemi. Podobnie jak inni pielgrzymi na górze będę dzisiaj spała pod gwiazdami. Niektórzy kładą się między krzyżami, inni wybierają otoczenie starych drzew. Pozostali nie będą spać w ogóle, uczestnicząc w modlitwach i nabożeństwach trwających przez całą noc.

Do świtu zostało kilka godzin. Noc jest wyjątkowo ciepła. Nade mną niebo – jasne i gwiaździste. Na jego tle odcinają się czarne korony sosen. Zamykam oczy. Przez całą noc słyszę cerkiewne dzwony.

2014

Fragmenty książki Ewy Zwierzyńskiej Podlaska mozaika. Reportaże z raju – krainy błota i mgły, Wydawnictwo Paśny Buriat, Kielce 2022

Fot. East News

Wydanie: 2023, 31/2023

Kategorie: Obserwacje, Reportaż

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy