Na stos

Na stos

W powstaniu warszawskim zginęło ok. 180 tys. cywilów. Aż 33 tys. to dzieci

Pomnik Małego Powstańca jest znany wszystkim Polakom. Każdy go widział – na żywo, w telewizji, w podręczniku do historii. Rzeźba Jerzego Jarnuszkiewicza wzrusza kolejne pokolenia, przypominając o bohaterstwie i oddaniu najmłodszych powstańców. Podobne uczucia wzbudza jedna z najsłynniejszych pieśni z sierpnia 1944 r. „Warszawskie dzieci, pójdziemy w bój / za każdy kamień Twój, Stolico, damy krew”.

Dzieło Jarnuszkiewicza miało pierwotnie wyrażać „przemijalność i marność życia”, jak pisał o nim historyk sztuki Waldemar Baraniewski. Mimo to od początku odbierano je dosłownie, bez doszukiwania się w nim metafory tragedii powstania. Sam artysta przyznawał po latach: „Uległem sentymentalnej potrzebie spłacenia długu walczącym dzieciom, potem jednak zacząłem się wstydzić tej rzeczy. Wyrzucałem sobie, że – choć nieświadomie – dokonałem manipulacji na najbardziej intymnych uczuciach, że zaniedbałem formę na rzecz treści, że zrobiłem knota”.

Łatwy cel dla Niemców

Nie wiadomo dokładnie, ile lat miał najmłodszy powstaniec, w jakim wieku była najmłodsza sanitariuszka. Zdaniem historyków zajmujących się powstaniem warszawskim ochotnicy 11-letni nie byli rzadkością. Oczywiście w wielu przypadkach dowódcy odsyłali dzieci do domu, ale czasami przyjmowali ich zapał z dobrodziejstwem inwentarza. Zwłaszcza gdy powstanie się przedłużało, a liczba dorosłych ochotników topniała, dziecięcy wiek przestawał być przeszkodą.

„Przed wybuchem powstania warszawskiego zakładano, że młodzież do 18. roku życia nie będzie brać udziału w walce. Później było wiele przypadków zgłaszania się nieletnich do oddziałów bojowych, choć odpowiedzialni dowódcy starali się nie przyjmować tak młodych kandydatów na żołnierzy”, przekonuje dr Paweł Kosiński z Instytutu Pamięci Narodowej.

Szacuje się, że po kapitulacji powstania do niewoli niemieckiej dostało się ok. 2,5 tys. dziewcząt i 1,1 tys. chłopców w wieku 11-18 lat. W opublikowanych dziennikach i wspomnieniach przełożeni nie mogą się ich nachwalić, podkreślając szaloną odwagę i determinację dziecięcych powstańców.

Szalona odwaga, a może po prostu brak doświadczenia i świadomości niebezpieczeństwa sprawiały, że najmłodsi powstańcy stawali się łatwym celem dla przeciwnika. Kamila Mermetowa, jedna z sanitariuszek, wspominała: „Dzieciaki 13-, 14-letnie rzucały się z butelkami napełnionymi benzyną na czołgi. (…) Około 18 sierpnia Niemcy puścili na plac Kilińskiego czołg naładowany materiałem wybuchowym. Nasi chłopcy nie wiedzieli, że był to podstęp. Po zbliżeniu się dzieci i młodzieży w wieku 14-18 lat z wielkim entuzjazmem do czołgu nastąpił wybuch, który wyrządził sporo strat w ludziach, a zwłaszcza wśród młodzieży”.

Okładka książki o powstaniu warszawskim

Czy zgodę na udział w powstaniu tak młodych osób można usprawiedliwić? Dla cytowanego już dr. Kosińskiego z IPN odpowiedź jest jednoznaczna: „W chwili kiedy ważyły się losy ojczyzny, a śmierć rzeczywiście czyhała w każdym momencie, to myślę, że nawet rodzicom łatwiej było przyjąć ryzyko związane z niesieniem przez ich dzieci pomocy powstańcom, zresztą wiele z tych dzieci i tak nie udałoby się zatrzymać w domu”.

Odpowiedź prosta jak wizja historii lansowana przez IPN. Pod naporem takich słów jak ojczyzna, bohaterstwo czy patriotyzm łatwo zapomnieć, że stawką było życie najmłodszych. Tymczasem ich los powinien być najważniejszy nie tylko dla tych, którzy przyjmowali ich do oddziałów. Przede wszystkim był to obowiązek tych, którzy decydowali o rozpoczęciu powstania. Zrzucanie na dzieci odpowiedzialności za decydowanie o ich życiu jest niedopuszczalne.

Jerzy Grzelak, pseudonim „Pilot”, był jednym z najmłodszych powstańców. W sierpniu 1944 r. miał zaledwie dziewięć lat. Zgłosił się dobrowolnie, nie myśląc o konsekwencjach. Chociaż, jak wspominał w wywiadzie udzielonym „Polityce” w 2011 r., starsi koledzy z oddziału starali się go chronić, z okrucieństwami czasu powstania musiał radzić sobie sam: „Któregoś dnia spotkałem mojego kolegę Jureczka. Miał może z 16 lat. (…) Niedługo potem przynieśli Jureczka, dostał postrzał w głowę. (…) Takich sytuacji, że patrzyło się na śmierć, było więcej, także później. Widziałem kiedyś z balkonu grupę szabrowników, którzy szli od Belwederskiej. Nagle zatrzymał się samochód, z którego wyszedł oficer niemiecki. Padły strzały, tłum się rozpierzchł. Został, klęcząc, młody chłopak, bo był ranny. Ten oficer podszedł do niego, do dziś pamiętam, pod lewe ramię przyłożył karabin i strzelił. Byłem w szoku, jak tak można?”.

Mimowolni uczestnicy powstania

Wybuch powstania uczynił z najmłodszych jego mimowolnych uczestników. Towarzyszyli rodzicom i rodzeństwu w codziennej walce o przetrwanie. Wraz z nimi ukrywali się przed bombardowaniami, wraz z nimi przemykali po ulicach w poszukiwaniu wody i żywności. W końcu wraz z nimi ginęli. Szacuje się, że spośród ok. 180 tys. zabitych cywilów aż 33 tys. to dzieci. Wiele zginęło już w pierwszych dniach sierpnia 1944 r., kiedy Niemcy przystąpili do pacyfikacji Woli, mordując bez wyjątku mężczyzn, kobiety i dzieci.

Dzięki Archiwum Historii Mówionej udostępnionemu przez Muzeum Powstania Warszawskiego możemy się dowiedzieć, jak powstanie odbierali jego najmłodsi uczestnicy. Uczestnicy, bo w sierpniu i wrześniu 1944 r. trudno mówić o podziale na powstańców i cywilów, na dorosłych i na dzieci. Mając kilka czy kilkanaście lat, było się już wystarczająco dojrzałym, aby zapamiętać tragiczne chwile powstania. Naturalnie wspomnienia i oceny ówczesnej sytuacji naznaczone są latami przemyśleń i konfrontacji z literaturą naukową i popularną. Jednak bez wątpienia stanowią najważniejszą kronikę tamtych dni, widzianych z perspektywy najmłodszych.

Prowadził ich taki mały chłopak

„Młodzi chłopcy. Ale najbardziej mnie chyba to szokowało, że prowadził ich taki mały chłopak, prawie jak ja, troszkę większy, z wielką tą maszyną, z tym kołem, z tym takim… Mówię: »Boże, jak on to udźwignie, jak on to niesie?«”, przypomina sobie swój pierwszy kontakt z powstańcami Wanda Nowomińska, która w 1944 r. miała osiem lat.

W jej wspomnieniach z kolejnych dni powstania dominuje strach. Mieszkała wtedy na ul. Towarowej, nieopodal niemieckiego bunkra, skąd trwał nieustanny ostrzał. Nic dziwnego, że ze śmiercią zetknęła się bardzo szybko: „Ludzie ginęli i np. do mieszkania jak chciałam wejść, to zawsze jakieś nosze albo człowiek pod tymi drzwiami leżał i czekał, że go pod oknami zakopią. I nie pamiętam, kiedy właśnie ekshumowali te ciała spod okien. Na razie jeszcze trumny robili, jakieś tam zbijali. Później już tak chowali”.

„Wydaje mi się, że było to 23 sierpnia, jak na dom na ul. Mławskiej nadleciały samoloty i zbombardowały go z boku od strony szczytowej. To było piekło” – tak wspomnienia dotyczące powstania rozpoczyna Hanna Irena Zatorska, urodzona 11 lipca 1934 r. Dalej mówi: „Leżałam pod gruzami od godziny 12 w południe (bo w samo południe było bombardowanie) do zachodu słońca. Krzyki, wrzaski, okropności… Nie odzywałam się ani jednym słowem, a dokoła była akcja”.

Trudne dni po radosnym początku

Niektórzy zapamiętali również miłe chwile. Dla Lubomira Kossowskiego, w 1944 r. ucznia IV klasy szkoły podstawowej, początek powstania to „szał radości. Ludzie byli po prostu pijani ze szczęścia tego dnia”. Na pytanie, po czym poznał, że ludzie byli szczęśliwi, odpowiedział: „Po radości. A radość ludzi przejawia się w śmiechu, w okrzykach pełnych radości, w nastroju. Tak że to był stan powszechny tego popołudnia. To mnie uderzyło, pamiętam, bardzo wyraźnie”. Dopiero później Kossowski przyznał, że ta opowieść nie ma szczęśliwego zakończenia. Wspominając kolejne tygodnie walki powstańców z Niemcami, ale i walki cywilów o przeżycie, mówił: „Atmosfera była znośna, poza momentami paniki, gdy np. co jakiś czas przychodziła wieść, że atakują nas »Ukraińcy«, których się panicznie baliśmy, i oczywiście podczas bombardowań. Ale tak to było dosyć spokojnie. Z tym że od połowy września narastało poczucie beznadziejności, dlatego że słyszeliśmy zza Wisły artylerię radziecką. Jednocześnie słyszałem z rozmów dorosłych, że Berling usiłował pomóc Warszawie, został odsunięty przez Stalina od dowództwa”.

W podobny sposób powstanie zapamiętał Krzysztof Jankowski, rocznik 1934: „Na podwórku było bardzo fajnie, dużo ludzi zawsze się gromadziło, dyskutowali, opowiadali. Nabożeństwa się stale odbywały”. Jednak te scenki szybko ustępują traumatycznym zdarzeniom. Nic dziwnego. W sierpniu i wrześniu 1944 r. nie istniało w Warszawie miejsce, gdzie można by czuć się bezpiecznie, zasypiać w spokoju z nadzieją na lepsze jutro. „Któregoś dnia rąbnęło gdzieś w górne piętra. Siedzieliśmy w pokoju i raptem zrobiło się zupełnie ciemno. Przerażony byłem, co się dzieje. Człowiek może jest już, że tak powiem, nieżywy, skoro tak ciemno”, wspominał Jankowski.

Brutalność okupantów

Nawet w tych opowieściach, które pomijają naloty czy strzały, powstanie rysuje się jako niezwykle trudny czas, także z perspektywy prozaicznych potrzeb. Barbara Wyciszkiewicz, dziewięciolatka z ul. Zakroczymskiej, zapamiętała sierpniowe dni nie z wielkich czynów, lecz ze specyficznego zapachu piwnicy, w której się ukrywała: „W pierwszym [pomieszczeniu] wejście było z podwórka i w kąciku stał kubeł, do którego ludzie się załatwiali. Nie było mowy, żeby gdzieś wyjść, bo wszystko było momentalnie zgruzowane. Kubeł wynosili w nocy i wylewali. Później doszło do tego, że już nie dało się go wynosić. W ten kącik wszyscy załatwiali się, wymiotowali, wszystko. To było w tym pomieszczeniu w piwnicy. W piwnicy było tak gorąco i duszno – już nie mówię o smrodzie – że byłam w samych majtkach i w szkolnym fartuchu”.

Ludmiła Niedbalska, rocznik 1933, nie dzieliła powstania na radosny początek i tragiczny koniec. Dla niej każdy dzień, począwszy od 1 sierpnia, oznaczał walkę o przetrwanie. Już w pierwszych godzinach powstania zapamiętała taką scenę: „Stanęłyśmy w bramie, skręciłyśmy w bok. Wszyscy mieszkańcy za nami też stanęli, a Niemcy jakoś nas nie wygonili jednak na ulicę. No i tak żeśmy stali, to było nie do zniesienia. Oni ganiali po piętrach, jeszcze kogoś wyciągnęli i usłyszeliśmy, że we frontowym mieszkaniu kogoś zastrzelili. Tam był sparaliżowany pan. Oni go zastrzelili po prostu. To było słychać, bo on coś krzyczał, strzał i koniec. Tak żeśmy stali”.

Także 10-letniemu Adamowi Paciorkowi powstanie szybko objawiło swoją tragedię. Wraz z matką i pięciorgiem młodszego rodzeństwa został wypędzony z domu przez Niemców już 6 sierpnia. „Mieliśmy wielkie szczęście, bo do 6 sierpnia, do godzin rannych, Niemcy wszystkich z Woli rozstrzeliwali. Dzieci, starców, wszystkich – wracał pamięcią do tamtych dni. – Część mężczyzn od razu zlikwidowano. Ustawiono ich, kazano im ręce do tyłu wyciągnąć i byli specjaliści, którzy badali po odciskach. Jeżeli ktoś miał ręce spracowane, to zostawiali. Natomiast jeśli ktoś miał dłonie gładkie od strony wewnętrznej, tych rozstrzeliwano od razu, na miejscu”.

W tym samym czasie niewiele starszy od Paciorka Jerzy Berłowski (rocznik 1932) obserwował ewakuację cywilów i powstańców. Z mieszkania na ul. Leszno widział tłumy warszawiaków, którzy 4 sierpnia próbowali przedostać się w stronę Starego Miasta: „Ludzie uciekali z tobołkami, wystraszeni jakoś bardzo, nic nie chcieli specjalnie mówić. Brama u nas była otwarta, bo to była taka przejściowa brama na podwórze, więc myśmy stali w tej bramie (ja z chłopcami, moimi rówieśnikami), wyglądaliśmy, co się dzieje. [Ludzie z Woli] uciekali z tymi tobołkami, zatrzymywali się, na chwilę do tej bramy wchodzili, wystraszeni wszyscy. Nie bardzo chcieli mówić nawet, co się dzieje”.

Bardziej jednak zapadł mu w pamięć widok wycofujących się nazajutrz powstańców: „Oni nie byli tak umundurowani jakoś, bardziej po cywilnemu, większość to jeszcze tacy młodzi ludzie, chłopcy, broni nawet nie mieli, mieli opaski i nieśli dużo tych butelek zapalających z benzyną. Też zatrzymywali się w tej bramie i uciekali dalej w kierunku Starego Miasta”.

Na skraju wyczerpania

Tych obrazów, których żadne dziecko nie powinno oglądać, było w czasie powstania więcej. Wspomniana już Barbara Wyciszkiewicz każdego dnia musiała obserwować, jak matka zmaga się z trudami sierpniowych dni. Godziny płynęły jak dni, dni jak miesiące. Pewnego dnia matka nie wytrzymała: „Wzięła mnie o świcie za łapę, już był brzask, i poszła ze mną na Kościelną (ulica zaraz obok), oczywiście po gruzach. W czasie okupacji przyjmował tam doktór Lampe. Otworzył: »Słucham panią«. »Panie doktorze, ja pana bardzo proszę o dwie tabletki sublimatu. Jedną dla niej, jedną dla mnie, bo już dłużej nie wytrzymam, a nie chcę, żebym ja zginęła, a ona została albo odwrotnie, bo to…«. Popędził matce kota”.

W pamięci Barbary Wyciszkiewicz pozostała jeszcze jedna scena. Tak niewiarygodna, że przeprowadzająca rozmowę pracownica muzeum prosiła o jej potwierdzenie. W pewnym momencie mieszkańcy Zakroczymskiej postanowili się poddać: „Po jednej stronie Zakroczymskiej byli Niemcy, po drugiej byli powstańcy. Jak wychodziła ludność cywilna z prześcieradłem, poddawali się, to Niemcy nie strzelali. Natomiast od polskiej strony, od powstańców, padło kilka strzałów do ludności cywilnej. Po prostu dlatego, że jak ludność cywilna odeszła, to nie mieli żadnego oparcia, bo gdzie? Od razu tam, gdzie zwolniło się, to zajmowali Niemcy. Przykre to. Z tego, co pamiętam, co widziałam, to padła babka – z potężnym brzuchem. (…) Ci, którzy szli z nami w pochodzie, klęli po prostu – »Taki nie taki, do swoich strzelasz!«. Nie było strzelaniny, ale było około trzech strzałów. Z tego, co pamiętam, babka w ciąży została na miejscu zabita”.

Obrazy, których nie sposób zapomnieć

Zdaniem naukowców u osób, których dzieciństwo przypadło na lata II wojny światowej, przeżycia z tamtego okresu mają wpływ na dalsze losy. Łatwiej popadają oni w depresję, mają także problemy z przystosowaniem się do zmian. U tych, którzy podczas wojny zostali oddzieleni od rodziców, częściej niż u pozostałych ujawniają się choroby psychiczne.

Badania przeprowadzone m.in. na osobach, które jako dzieci przeżyły powstanie warszawskie, dowiodły, że niemal u połowy pojawiały się nawracające myśli i obrazy dotyczące tego wydarzenia. Co trzeci badany przyznał się do sennych koszmarów związanych z przeżyciami wojennymi, a co czwarty do zachowywania się lub odczuwania, jakby to traumatyczne zdarzenie znowu miało miejsce. Prawie połowa starała się radzić sobie z traumą poprzez unikanie myślenia i mówienia o zdarzeniu czy zwalczanie związanych z nim uczuć.

Nie wiadomo, czy w badaniu tym wzięła udział Maria Hankiewicz, rocznik 1933. Nie wiadomo też, czy wspomnienia z dzieciństwa nawiedzały ją w późniejszym okresie, ale trudno przypuszczać, aby sytuacje, które widziała w sierpniu i wrześniu 1944 r., dało się w ogóle zapomnieć. Podczas rozmowy z pracownikiem muzeum w 2008 r. mówiła: „Pamiętam, jak jeszcze była woda, przyszła kobieta z butelką. Miała piękny warkocz… Pamiętam jak dziś. »Ukrainiec« nas rozepchał, nalał jej wody w butelkę i brał ją do szkoły. Ona płakała: »Proszę pana, pan mnie puści, ja mam dwoje dzieci«. (…) Jak nam odcięli wodę i chodziliśmy po wodę do szkoły do beczek, to leżała zgwałcona na ławce, piersi obcięte. Poznałam ją tylko po tym warkoczu”.

Powstanie jako zabawa

W Muzeum Powstania Warszawskiego znajduje się Sala Małego Powstańca. Jak zachwalają sami organizatorzy, „rodzice podczas zwiedzania ekspozycji muzealnej mogą zostawić tutaj dzieci pod opieką instruktorów dydaktycznych. Tutaj także prowadzone są lekcje muzealne i warsztaty dla najmłodszych”. Wśród licznych „atrakcji” można znaleźć repliki zabawek z epoki, harcerską pocztę polową i szpital polowy, gdzie „dzieci mogą napisać i opieczętować list lub spróbować pomóc »rannemu koledze«”. Są także „modele samolotów wspomagających powstańców zrzutami oraz powstańczych pojazdów pancernych”.

Specyficzny obraz powstania otrzymują dzieci. Oczywiście nikt nie wymaga, aby opowiadać im o bestialstwie okupantów i tragedii ludności cywilnej. Nikt też nie oczekuje uświadamiania najmłodszych na temat sensu lub bezsensu powstania warszawskiego. Czy jednak powstanie jako atrakcyjna przygoda to jedyny zrozumiały dla nich przekaz? W 1944 r. ich rówieśnicy musieli stawić czoła okropieństwom, na które żaden dorosły nie był gotowy. Z szacunku dla nich warto chociażby spróbować pokazać, czym powstanie było naprawdę – końcem ich dzieciństwa i przyśpieszonym kursem dorosłości.

W artykule wykorzystałem relacje zamieszczone w Archiwum Historii Mówionej Muzeum Powstania Warszawskiego. Skorzystałem także z badań udostępnionych w artykule Mai Lis-Turlejskiej, Szymona Szumiała i Anny Okuniewskiej „Aktualny poziom objawów stresu potraumatycznego w próbie osób, które w dzieciństwie przeżyły II wojnę światową”, „Psychiatria Polska” 2012, t. XLVI, nr 2, s. 145-156.

Wydanie: 2017, 31/2017

Kategorie: Historia

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy