Na zimnym końcu świata

Na zimnym końcu świata

Północna Syberia, Kołyma. Przemierzyłem ponad 3,5 tys. kilometrów, z czego 600 pieszo Północna Syberia. Przede mną skuta lodem rzeka Kołyma. Niegdyś miejsce zesłań Polaków. Ciągnę stukilogramowe sanie z całym dobytkiem. Z trudem oddycham. Przede mną piesza przeprawa przez syberyjską lodówkę. Znalazłem się za pasmem Gór Czerskiego, w niewielkiej osadzie jakuckiej Sasyr. Nocuję w chacie myśliwskiej. Na zewnątrz temperatura minus 42 stopnie. Uszczelniona mchem chata jest idealnym miejscem, aby wysuszyć przepoconą odzież. W trakcie przeprawy największym zagrożeniem oprócz mrozu jest mój pot. Ciągnąc sanie, pocę się, mimo że mam na sobie tylko bieliznę siatkowaną, polar, bluzę windstoperową i cienką kurtkę z kapturem z futra jenota. Próbuję przegryźć baton. Jest tak zmrożony, że mało co nie zostawiam w nim zębów. Ledwo otwieram termos. Zakrętka przymarzła. Po wcześniejszym piciu zostało kilka kropli. Wytrzymuję w bezruchu tylko cztery minuty. Podskakuję. Na dłoniach mam cienkie rękawiczki oraz grube polarowe. Żeby rozgrzać ręce, zakładam długie do łokci puchowe rękawice. Nie mogę utrzymać kijków, bo nie czuję palców. Kciuk zamykam w garści. Idąc, ciągnę jednocześnie sanie. Uderzam dłońmi o kolana. Pocieram rękawicą o rękawicę. Wkładam ręce pod pachy i między uda. Wszystko po to, żeby przywrócić krążenie krwi w zgrabiałych dłoniach. Taka akcja po każdym posiłku trwa do 20 minut. Rejon Kołymy to najzimniejsze miejsce na Ziemi. W styczniu temperatury sięgają tu do minus 60 stopni. Myślenie w takich warunkach jest uśpione. Miejscowi żyją na granicy ludzkich możliwości, zwłaszcza gdy zapada noc. Mroźna i czarna. W styczniu trwa 22 godziny. W Jakucji znajduje się najzimniejsze miejsce świata – wioska Tomtor. W styczniu 2004 r. temperatura spadła tam do minus 72,2 stopnia. Tu nie ma globalnego ocieplenia. Białe krematorium Docieram nad Kołymę do niewielkiej osady Zyrianka. Niespełna dwa tygodnie temu, kiedy jechałem koleją transsyberyjską z Moskwy do Chabarowska, wyjaśniałem rozmówcom, że jadę na Kołymę. Wszyscy odpowiadali jednym zdaniem: – Oczień straszno. Tutaj przyroda brata się z oprawcą. Na ogromnej przestrzeni dorzecza Kołymy, przekraczającej 2,5 mln km kw., rozlokowane były najokrutniejsze i największe łagry sowieckie. Nawet kiedy skończyła się II wojna światowa, informacja ta dotarła tu z opóźnieniem. Trzaskający mróz, lodowate wichry, piętrowe śniegi – dla wielu przymusowych więźniów praca w tych warunkach była zabójcza. Kto przeżył tu zimę był uważany za bohatera. Kiedy na Kołymie odkryto złoto, Stalin zesłał tam byłych żołnierzy Armii Czerwonej, którzy jako jeńcy wojenni byli internowani w obozach hitlerowskich. Sowieci potraktowali ich jako zdrajców ojczyzny. Wysyłano ich do kopalń, aby wydobywali złoto. Pracowali po 12 godzin dziennie, w mrozie do minus 50 stopni. Norma na każdego więźnia wynosiła 15 kg złota. Za niewykonanie jej obniżano głodowe porcje chleba. O przetrwaniu w tych warunkach decydowały cechy psychofizyczne. Najlepiej wytrzymywali takie warunki niscy i szczupli. Dostawali tyle samo posiłku, a wymagano od nich mniej niż od rosłych i silnych mężczyzn. Gdy w 1953 r. zmarł Stalin i powołano nowe kierownictwo partii, zaczęto stopniowo likwidować kołymskie obozy, zwalniano więźniów. Szacuje się, że łagry pochłonęły 2 mln istnień, w tym wielu Polaków. Przewracam się, zahaczając o drut kolczasty. Świat poza drutami łagru właściwie nie istniał. Druty kolczaste obozów Kołymy mogły ogrodzić całą Polskę wzdłuż granic. – Patrz pod nogi. Możesz nadepnąć na człowieka – mówi spod mocno naciągniętej na głowę kominiarki Krzysztof Szafran, współorganizator ekspedycji. Wieczna zmarzlina Kołymy tak konserwuje zwłoki, że twarze pogrzebanych zachowują swój wyraz. Mimo upływu czasu można jeszcze się natknąć na taką ofiarę. Chociaż łagry są bolesnym wspomnieniem dla każdego, kto przeżył, Krzysztof ma również romantyczne skojarzenia z Kołymą. W 1991 r. odbył swoją pierwszą podróż w ten rejon Rosji i przywiózł dziewczynę, obecnie żonę. Tatiana przeżyła na Kołymie 30 lat! Przed naszym wyjazdem powiedziała, że nigdy tam nie wróci. – Dlaczego? – zapytałem podczas kolacji, gdy toczyliśmy nocne rozmowy o ekspedycji. – Bo tam jest zimno! Zimno, które przeszywa, którego nie potrafi

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2009, 42/2009

Kategorie: Reportaż