Nadeszła era didżeja

Nadeszła era didżeja

Didżej to trochę mniej niż muzyk, znacznie więcej niż puszczacz płyt. Z gotowej muzyki tworzy własne utwory – Coś dziwnego dzieje się ostatnio z Europą. Ludzie słuchają tego, co produkują didżeje. Mam nadzieję, że to tylko chwilowe zauroczenie. A potem wszyscy wrócą do prawdziwej muzyki. Bo kto to jest didżej? Puszczacz płyt, który niczym nie różni się od grajka z dyskoteki. To muzyczny odtwórca! – denerwuje się Jan Borysewicz, gitarzysta Lady Pank. Podobnie reagują wszyscy muzycy, na widok których piszczały kiedyś nastolatki. A teraz młodzież tłoczy się pod sceną, gdzie didżeje miksują muzykę. Dla nich to pełnowartościowi muzycy. Didżej to nowy typ idola. – I bardzo dobrze – cieszy się psycholog Ewa Woydyłło. Didżej to nie bożyszcze z plakatu, tylko kumpel z podwórka. Łatwo się z nim identyfikować i nietrudno nim zostać. Teraz to on narzuca styl: czego się słucha, a czego nie. – Gdybym miał na naszych didżejów większy wpływ, nie potrzebowałbym już reklamy – zgadza się wokalista Krzysztof K.A.S.A. Kasowski. Didżej to muzyk nowego pokolenia. – Choć to, co robi, oparte jest na pewnej ściemie i nikt nie sądził, że ktoś będzie chciał go słuchać – mówi Muniek Staszczyk, wokalista T.Love. – A jednak! Uderzyć na imprę W jednym z najmodniejszych warszawskich klubów, w którym didżeje miksują muzykę, jest tak głośno, że fotoreporter ratuje się zatyczkami do uszu. Jednak na zewnątrz nic nie słychać. I nie widać. Szary hangar, ukryty na końcu asfaltowej, dziurawej ulicy pośród opuszczonych fabryk. Trzeba wiedzieć, gdzie iść. Nie wszystkie kluby wywieszają nad wejściem szyld z nazwą. Powód jest prosty. Właściciele chcą uniknąć zarówno przypadkowych, kłopotliwych klientów, jak i wizyty niechcianych „chłopców od ochrony”. Przed północą nie ma jeszcze kolejki. Bez problemu można wejść tylko na zaproszenie lub z kartą stałego klienta. Reszta musi kupić bilet. Za 15, 20, 30 zł, w zależności od imprezy. W środku jest jeszcze pusto. Przechodzimy przez pierwszą salę, gdzie za godzinę didżej będzie miksował łagodną muzykę chill-out, i znajdujemy stolik przy głównym parkiecie. Pod gołym niebem. Tylko parkiet jest zadaszony. Wszędzie palą się świece. Wydawałoby się, że to prawdziwa oaza spokoju. Jednak godzinę później nie słychać już własnych myśli. Dwóch didżejów z obłędem w oczach nadaje rytm imprezie. – Ludzie stoją obok siebie i wykonują dziwne podrygi. Wszystko sprowadza się do mowy ciała, w której liczy się głównie wygląd – opisuje Ewa Woydyłło. Basowe bum, bum, bum w tempie 130-140 uderzeń na minutę. To techno. Najpopularniejsze w klubach. – Umc, umc, umc… – intonuje didżej Bronek, dodatkowo uderzając pięścią w stół. Taka techniczna muzyka wywodzi się w prostej linii z kroku marszowego, np. na berlińskich paradach miłości. Tyle że ta jest kilka razy szybsza… W drugiej sali króluje house. To już „tylko” 120 uderzeń na minutę. – Klasyczna muzyka zabawowa – objaśnia didżej Wojtek. – Wolniejsze umc, umc, umc, przerywane wysokim damskim wokalem. Te same, krótkie zdania, najlepiej po angielsku – „feeeel it, feeel it”. Inny modny rytm to drum and bass. Brzmi dokładnie tak, jak się nazywa. Jest skomponowany na bazie perkusji (drum) i basów (bass). I ma naprawdę zabójcze tempo: 160 uderzeń na minutę. I tak do rana. Dla najbardziej wytrzymałych jest jeszcze „after party” – śniadanie przy spokojniejszej muzyce. Na telebimie migają jaskrawokolorowe animacje. A do tego kilometrowa kolejka do dwóch zapchanych toalet, ścisk przy barze, powietrze ciężkie od zapachu kebabu i trawki. Tak jest w każdym klubie, gdzie zabawę rozkręca didżej. A jeśli to komuś nie odpowiada, może przenieść się do kameralnego klubu, w którym króluje didżej Leo – fan reggae. Wejście na tę imprezę prowadzi przez klubokawiarnię. Czterech starszych panów w białych skarpetkach i znoszonych marynarkach gra w szachy. Wystarczy jednak odsunąć zasłonę, by znaleźć się wśród roztańczonych młodych ludzi, którzy bawią się w najpopularniejszy obecnie sposób: do miksowanej przez didżeja na żywo muzyki. Didżej – a kto to taki? Trochę mniej niż muzyk, znacznie więcej niż puszczacz

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2002, 30/2002

Kategorie: Obserwacje