Taniec z gwiazdami

Taniec z gwiazdami

Opowieść romantyczno-showbiznesowa

(…) Rozpoczęły się mozolne próby do „Tańca z Gwiazdami”. Wszystkie pary ćwiczyły w Egurrola Dance Studio, co było o tyle ciekawe, że mogliśmy siebie nawzajem podglądać! (…) Polubiliśmy się tak bardzo, że szukaliśmy byle pretekstu, aby wcześniej skończyć ćwiczenia i uciekać do miejsc, gdzie można pogadać. (…) Nasz romans z Anią [Głogowską] też zaczął się rodzić podczas prób. Nie chciałem tego. Chciałem, żeby to była tylko profesjonalna przygoda z tańcem, a nie z tancerką. Czułem jednak, że wsiąkam, że biegnę ochoczo na te treningi i bynajmniej nie po to, aby trenować. (…) Moment, w którym znalazłem się w wielkim studiu w warszawskim Ursusie, zapamiętam do końca życia!

Była to pierwsza próba taneczna i zarazem przed kamerami. (…) Agustin Egurrola nie był zadowolony z tej próby. Powiedział mi, żebym wziął się w garść, bo będzie kompromitacja. Oczywiście, nie musiał mi tego mówić. Sam czułem, że nie daję rady! Denerwowałem się straszliwie, nie mogłem spać. Zastanawiałem się, dlaczego tak mnie to paraliżuje, dlaczego jestem tak oszołomiony. (…) Nazajutrz była kolejna próba. Poszło trochę lepiej, ale też nie za dobrze, aż w końcu przyszła chwila prawdy – program na żywo. Uścisnęliśmy się wszyscy tuż przed wejściem na antenę i machina ruszyła! Nasza para tańczyła jako ósma. To czekanie było najgorsze! Każda kolejna para, po skończonym tańcu i ocenie jurorów, przychodziła zziajana i nieprzytomna do pomieszczenia, zwanego z angielska „green roomem”. Czekała tam na nich wspaniała prowadząca Kasia Skrzynecka, która zadawała kilka pytań i dbała o atmosferę za kulisami. (…)

W trakcie „Tańca z Gwiazdami” były przerwy reklamowe, zwane „brejkami”, które ciągnęły się w nieskończoność! Przynajmniej nam, czekającym na swoją kolej, tak się wydawało. W końcu usłyszeliśmy: „Cha-chę zatańczy para numer osiem! Anna Głogowska i Piotr Gąsowski!”. Wbiegliśmy na parkiet i… dalej nic nie pamiętam! Ocen jurorów też niezbyt, rozmowy z Kasią w ogóle. Pamiętam tylko ogromny haust Jacka Danielsa w kolejnym brejku! Poczucie ulgi i jakiś rodzaj wzruszenia.

Po programie świętowaliśmy do białego rana z radości, że to już za nami! Ale jak się okazało, dużo więcej było jeszcze przed nami. Przez tydzień musieliśmy opanować kolejny taniec, nauczyć się zupełnie nowej choreografii, a przede wszystkim znaleźć jakiś pomysł na to, jak to pokazać, znaleźć jakąś minihistorię. Dla mnie to była sprawa kluczowa, ponieważ nie będąc wybitnym tancerzem, a nawet nie będąc tancerzem w ogóle, musiałem tą historyjką przykryć brak moich umiejętności.

Praca szła nam mozolnie, tym bardziej że czasu miałem jak na lekarstwo, w dodatku grałem co trzeci dzień spektakl teatralny w innym mieście Polski. Udało nam się jednak nie odpaść, prawie do końca edycji. (…) I kiedy wydawało mi się, że wszystko jest na dobrej drodze, że zmierzamy w kierunku podium, stało się coś, co dzisiaj wydaje się normą, a wtedy było zaledwie nieśmiałym początkiem tabloidowej rzeczywistości.

Otóż w przeddzień kolejnego odcinka, na tytułowej stronie jednego z najchętniej czytanych kolorowych dzienników, ukazało się moje zdjęcie z sali prób, na którym miałem czelność ziewać, a obok tytuł: „Piotr ma już dość tańca i prosi: NIE GŁOSUJCIE JUŻ WIĘCEJ NA MNIE!”. Nie wiem, skąd to przyszło, kto tak zdecydował. Ale wyszło, jak wyszło… do zostania w programie zabrakło nam SMS-ów. Nie twierdzę, że weekendowe wydanie tabloidu było jedynym powodem, pewnie i tak byśmy odpadli z programu. Jednak wielu spotkanych później przeze mnie czy przez Anię widzów mówiło: „A myśmy tak na Państwa głosowali, ale po tym artykule stwierdziliśmy, że Pan ma już dosyć!”. Pozostał lekki żal, bo tak nam już dobrze szło. Pozostałym parom szczerze gratulowaliśmy, bo przez te miesiące zbliżyliśmy się do siebie i to było wartością dodaną tego programu. Podobnie zresztą jak prawdziwe emocje, które temu wielkiemu telewizyjnemu przedsięwzięciu towarzyszyły. (…)
Jeśli zaś chodzi o rozkwit tabloidalnej rzeczywistości, to mam na ten temat wiele do powiedzenia, gdyż jestem ciągle nękany przez tabloidy. Zarówno papierowe, jak i te internetowe. To, czego się o sobie z nich dowiedziałem w ciągu ostatnich kilku lat, mogłoby figurować w Sèvres koło Paryża jako… wzór bzdury. Czy też bzdur! Nie ma racji pewna bardzo znana polska dziennikarka, mówiąc, że wszyscy jesteśmy sobie winni, ponieważ pragniemy za wszelką cenę istnieć w świecie mediów. Owszem, zdarzają się takie przypadki, ale nie można wszystkich wrzucać do jednego worka celem udowodnienia swojej tezy. Jak również relatywizować wyssanych z palca tabloidowych bredni w jednym z cyklicznych programów telewizyjnych, gdzie swego czasu owa słynna polska dziennikarka wraz z innym, mniej słynnym polskim dziennikarzem w niezwykle zjadliwy sposób, z „inteligencką” swadą i cynizmem, pastwili się nad wszystkimi. Oj, przepraszam, nie nad wszystkimi. Są osoby nietykalne, jak ich koledzy albo ci, których akurat jakaś stacja promuje. Zgodnie ze starą zasadą, że plotka czy kłamstwo, powtórzone wielokrotnie, staje się prawdą, te wszystkie kłamstwa i plotki często się… uwiarygadniały.

Ja natomiast nigdy żadnych wywiadów tabloidom, wbrew temu, co owa dziennikarka mówiła, nie udzielałem, nie udzielam i nie udzielę. Dlatego właśnie często źle o mnie piszą.

Przytoczę teraz kilka najbardziej idiotycznych, zmanipulowanych informacji o sobie, które pojawiły się przez ostatnich 10 lat w tych niepoważanych przeze mnie mediach. (…)

1. „Piotr Gąsowski nie wytrzymał i, ku zdumieniu zażenowanej publiczności, rzucił się na scenie, w czasie spektaklu na wypięte pośladki swojego kolegi Roberta Rozmusa!”. Po czym następuje opis sprawy i wywiad z jakimś wizażystą, który namawia mnie na wyjście z ukrycia i przyznanie się do mojej prawdziwej orientacji seksualnej. Ilustrują to zdjęcia, na których rzeczywiście obejmuję Roberta od tyłu. Sęk w tym, że graliśmy spektakl „Tercet czyli Kwartet” na scenie domu kultury we Włoszech podczas Polskich Dni w Maso Corto. Jest w tym przedstawieniu taki moment, kiedy udajemy z Hanią Śleszyńską i Wojtkiem Kaletą jazdę na motocyklu WSK. Robert robi za kierowcę, a ja za pasażera. Ostatnia rzecz, o której pomyślałbym, to rzucenie się na pośladki Roberta. Choć przyznaję, że pośladki ma ładne! A swoją drogą, dzisiaj taki artykuł mógłby być argumentem w walce z homofobią.

2. „Z kim baluje Piotr Gąsowski?! I co na to Ania?!”. I tutaj cały wywód o tym, jak odwiedziłem znany warszawski klub w towarzystwie jakiejś atrakcyjnej blondynki. Szeptałem jej czułe słówka do ucha, spijaliśmy sobie z ust. Owszem, ta blondynka to Majka, żona mojego przyjaciela Julka Łuczaka z Poznania, i rzeczywiście balowaliśmy razem. Z tym że balowaliśmy wspólnie z Julkiem i Anią, których postacie nie weszły w kadr publikowanych zdjęć! Wycięto je po prostu! Julek i Majka musieli się gęsto tłumaczyć w swoim niedużym, podpoznańskim Puszczykowie.

3. „Piotr odwiedził Anię i nowo narodzoną córkę Julkę w szpitalu po pięciu dniach, w drodze na imprezę”. Po przeczytaniu tego naprawdę się zagotowałem! Nie dość, że prześladowali nas natrętni fotografowie, zaglądali do sali porodowej, wynajęli mieszkanie naprzeciw szpitala położniczego, to jeszcze jakiś redaktorzyna wykorzystał wyrwane z kontekstu zdania z wywiadu, którego Ania udzieliła „VIVIE!”. (…)
Dla oddechu podam teraz przykład przerabiania, preparowania tego typu nieprawdziwych informacji.

Zadzwonił do mnie kiedyś dziennikarz gazety na „F”. Przedstawił się grzecznie, a ja równie grzecznie odpowiedziałem: „Przecież ja już tyle razy mówiłem, że nie jestem zainteresowany żadnymi rozmowami z Państwem. Proszę do mnie nie dzwonić”. „Ale ja tylko chciałem porozmawiać o golfie, o Pana pasji – nie ustawał pan z „F”. – Nic o Pana prywatnych sprawach”. „Bardzo Pana przepraszam, ale stanowczo odmawiam, gdyż zbyt dużo razy kłamaliście na mój temat i ani razu mnie nie przeprosiliście – odparłem już mniej przyjemnie. – Nie chcę przeciągać tej rozmowy, gdyż jest 29 kwietnia i muszę do jutra rozliczyć się z fiskusem i złożyć zeznanie podatkowe! Do widzenia!”. Po czym wróciłem do wypełniania PIT-u 37. Nazajutrz pojawił się artykuł, czyli nasz kolejny punkt.

4. „Piotr Gąsowski z biedy rzuca golfa!”, a obok moje zdjęcie z jakiegoś turnieju i wyliczenie, jaki to golf jest drogi: kije, trener, ubrania etc. Razem kosztuje to ok. 17 tys. miesięcznie. Jednak w związku z kryzysem zawieszam moją torbę golfową na kołku! Po pierwsze, nie wydałem na golfa więcej niż 300 zł polskich miesięcznie, gdyż gram i tak góra 10 razy w roku, a po drugie, nawet jakbym grał codziennie, to i tak pana redaktora gazety na „F” przynajmniej 10-krotnie poniosła wyobraźnia, skutkiem czego wysmażył taki gówniany artykuł! Bo co ma piernik do wiatraka, czyli fiskus do golfa?! Wiecie co? Nic!

5. „Piotr Gąsowski kupił sobie helikopter! Już będzie mógł mieć swoje chałtury w trzech miejscach jednego dnia!”. Przyznaję, bardzo chciałbym, ale niestety. Kolejna bzdura! Teraz będzie trochę poważniej. A w zasadzie bardzo poważnie! Chodzi o „hejty”, czyli „znienawidzenia”, które są antonimem „lajków”, czyli „polubień”. Jak się domyślacie, żadna z tych informacji nie przysporzyła mi fanów na anonimowych forach internetowych. Pisano, że jestem niepoważny, egoista, obleśny stary dziad, żyd (zawsze z małej litery), rusek (też z małej), pedał, beztalencie, PO-lski czosnek (czyli też żyd, ale z PO), złodziej, zboczeniec, często też „chuj” (zdarzał się przez samo „h”). Ale to wszystko, mimo że okropne, wydawało mi się… ludzkie. Natomiast po wyssanej z palca informacji o helikopterze pojawiła się cała masa wpisów, żebym się zabił, żebym spadł, żebym się nawet rozpierdolił! Wtedy się naprawdę przeraziłem! Zrobiło mi się ciężko na sercu i duszy! Do jakiego stopnia można tak nienawidzić kogokolwiek, żeby mu życzyć śmierci? Na samo wspomnienie mam ciarki na plecach. I wstyd mi za tych ludzi, z których pewnie większość przekazuje sobie znak pokoju co niedzielę. (…)

Fragmenty książki Piotra Gąsowskiego Co mi w życiu nie wyszło? Książka, którą napisałem sam…, Edipresse Książki, Warszawa 2017

Wydanie: 20/2017, 2017

Kategorie: Obserwacje

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy