9 służb kontroluje i śledzi Polaków Kwiecień 2007 r. Siemianowice Śląskie. Godzina szósta rano. ABW wchodzi do domu Barbary Blidy. Pada strzał. Blida ginie we własnym domu. Dlaczego akurat byłą posłankę przed oblicze prokuratora miała doprowadzić ABW, a nie policja? Czy nie po to, by powiało w mediach grozą? Co robiła przed domem Blidy ekipa z kamerą? Czy nie było tak (w zasadzie na sto procent tak było), że funkcjonariusze ABW kręcili film z aresztowania posłanki po to, by władza mogła go pokazać w wieczornych „Wiadomościach”, by służył propagandzie? Godzinę po śmierci Blidy na miejscu tragicznego zdarzenia pojawił się Grzegorz Ocieczek, wiceszef ABW. Co robił na Śląsku? Czy nie było tak, że przyjechał specjalnie nadzorować akcję? I że miał brać udział w konferencji prasowej, na którą wybierał się również Zbigniew Ziobro? I czy nie było tak, że prokuratorzy prowadzący śledztwo ostrzegali zwierzchników, iż całe oskarżenie opiera się na zeznaniach jednej, niewiarygodnej osoby, ale zostali do wszystkiego przymuszeni? Więc po co w Polsce prokuratura i ABW? Do kręcenia propagandowych filmików? Lipiec 2007 r. Warszawa. Do CBA trafia opinia z biura legislacyjno-prawnego Prokuratury Krajowej dotycząca akcji CBA w Ministerstwie Rolnictwa. Opinia jest dla CBA miażdżąca. Mówi, że jeżeli CBA nie dysponuje „skonkretyzowaną wiedzą dotyczącą skonkretyzowanych przestępstw”, nie ma prawa wdrażać procedur operacyjnych. Innymi słowy najpierw musi być przestępca i przestępstwo, a dopiero wtedy można zastawiać na niego pułapki. Tymczasem co się okazuje? Że CBA wszczynało operację przeciwko politykom i urzędnikom na podstawie własnych domysłów, a być może i donosów, które samo fabrykowało. Że de facto podżegało do popełnienia przestępstwa. Więc po co Polsce taka służba, która zamiast zwalczać łapówkarstwo, sama łapówki wciska? Październik 2007 r. Bagdad. W powietrze wylatuje opancerzony samochód, którym jedzie gen. Edward Pietrzyk, polski ambasador w Iraku. Ginie kierowca samochodu. Ambasador, ciężko poparzony, z oparzeniami dróg oddechowych, cudem uratował życie. – Zamach trwał tylko trzy minuty, natomiast był bardzo precyzyjnie przygotowany. W pierwszej kolejności zginął mój kierowca, mój przyjaciel – mówił na konferencji prasowej gen. Pietrzyk. Zamachowcy wiedzieli wszystko. Z bramy ambasady wyjechały trzy identyczne samochody, z zaciemnionymi szybami. Zamachowcy wiedzieli, w którym jedzie ambasador, zdetonowali minę dokładnie pod jego autem. Znali przybliżony czas wyjazdu. Czy tak musiało być? Jeszcze dwa lata temu w Bagdadzie działała grupa specjalna, złożona z oficerów wywiadu wojskowego, WSI. Grupa, według naszych informacji licząca kilkunastu żołnierzy, zabezpieczała ambasadę. Oficerowie zbudowali wokół ambasady znakomitą sieć informatorów, byli wtopieni w miejscową społeczność. Wiedzieli, czy w dzielnicy pojawiają się obcy i co planują, znakomicie orientowali się w nastrojach ulicy, mieli rozpracowane zbrojne grupy działające w Bagdadzie. Gdy w czasach Marka Belki terroryści porwali mieszkającą w Iraku Polkę, to oni odzyskali ją z rąk porywaczy. Skutecznie i bez rozgłosu. Gdy Antoni Macierewicz rozwiązał WSI, zakończyła się działalność grupy specjalnej. Oficerowie otrzymali rozkaz powrotu do kraju. Dziś większość z nich jest poza służbą. Albo czeka, w rezerwie kadrowej, na przydział. Nikt nie pojechał do Bagdadu na ich miejsce. Ambasada RP, która nawet w okresie absolutnego bezkrólewia w Bagdadzie pozostawała miejscem bezpiecznym, stała się z dnia na dzień bezbronna, niczym tarcza strzelnicza. Kwestią czasu było, kiedy stanie się obiektem zamachu. Cóż więc zyskaliśmy, rozwiązując WSI, rozpędzając służby wojskowe? Z raportu o WSI, który opublikował Macierewicz, nic kompletnie nie wynika, poza tym, że obce służby dostały za darmo coś, za co były gotowe zapłacić miliony. Co mamy w zamian? Polskich żołnierzy wystawionych na strzał? W normalnym kraju każdy z przypomnianych powyżej przykładów byłby powodem do niesamowitego skandalu, do dymisji ministrów, a może i rządu. U nas wszystko uchodziło na sucho. Aż w końcu Jarosław Kaczyński tak się zagrał, że oddał władzę. Tylko że ta władza pozostawiła po sobie w spadku zdewastowane służby specjalne, zatopione po uszy w polityce. I albo niezdolne do wielu działań, albo koncentrujące się na działalności usługowej. Usługowej wobec politycznego zapotrzebowania. Żaden rząd nie mógłby pozostawić tego takim, jakim jest. Nowa ekipa będzie więc musiała odbudować służby specjalne, wypchnąć je ze świata służby PiS. Tylko jak? I jeszcze jeden przykład, niemalże z ostatniej chwili – listopad 2007 r., premierem
Tagi:
Robert Walenciak









