Nagonka na Cyrankiewicza

Nagonka na Cyrankiewicza

Oszczerstwa dotyczą najboleśniejszej części życiorysu premiera – gehenny obozu koncentracyjnego Mamy nową politykę historyczną. W jej ramach historię Polski XX w. pisze się na nowo: jedne postacie gloryfikuje i wywyższa, drugie – szkaluje i poniża. Bez potrzeby i umiaru. O prawdzie nie mówiąc. Jako jeden z kilku nurtów może byłby ten trend zaczynem ciekawej dyskusji. Ale nie! To jest nowa, obowiązująca wszystkich i wszystko, prawda objawiona. W pełni ilustruje ją dowcip o Jasiu, tak powszechnie znany, że co chcę go komuś opowiedzieć, już go zna (Pani w klasie pyta Jasia: – Kto to jest Lech Wałęsa? Jaś odpowiada: – Nie wiem. – Bardzo dobrze, Jasiu, piątka). Dobrze, że nie dożył To właśnie barwny Cyrankiewicz – najdłużej urzędujący premier w historii niepodległej Polski – doświadcza pośmiertnie szczególnej opresji, a ja nie mogę się oprzeć przykrej refleksji: dobrze, że tego nie doczekał. Że nie dożył chwili, gdy jest opluwany, znieważany, a oszczerstwa, o ironio, dotyczą najboleśniejszej części jego życiorysu – gehenny oświęcimskiej. Chodzi o człowieka, który działał w jednej z kilku konspiracyjnych, obozowych grup oporu; który ze Stanisławem Kłodzińskim wysłał w świat co najmniej 214 grypsów; który stojąc w grupie rozebranych do naga więźniów, mógł za moment zostać rozstrzelany i tylko ślepy los sprawił, że się uratował, a tamci zginęli; który trzy tygodnie przesiedział w bunkrze Bloku Śmierci, a potem, idąc w srogie, styczniowe mrozy do Mauthausen w marszu śmierci, uratował po drodze kilkunastu słabszych od siebie… Więc na szczęście nie wie, co mu dzisiaj podli ludzie przypisują. Nie można nie dodać, że przed Oświęcimiem Cyrankiewicza, konspirującego jak wielu jego rówieśników, aresztowano po wpadce w tzw. kotle przy Sławkowskiej 6 w Krakowie na blisko półtora roku (od kwietnia 1941 r. do września 1942 r.) i osadzono w więzieniu policji bezpieczeństwa przy Montelupich. Pod koniec pobytu kilku więźniów zaplanowało ucieczkę, ale gestapo udało się przejąć gryps. Cyrankiewicz z innym konspiratorem zostali bestialsko pobici, zakuci w kajdany i na siedem tygodni zamknięci w ciemnicy, w wilgoci. A po okrutnym śledztwie włączono go do transportu do KL Auschwitz. Żądny krwi potwór Pierwsze oszczercze publikacje były nieliczne i ukazywały się głównie w USA. W połowie lat 90., gdy „już i u nas można było”, wydrukowanych zostało kilka tekstów, głównie autorstwa Ryszarda Bendera i Kai Bogomilskiej, w dwóch „Gazetach Polskich” wydawanych równolegle (redaktorem naczelnym jednej był Piotr Wierzbicki, drugiej – Leszek Moczulski) oraz w tygodniku „Solidarność”, gdzie publikował Tadeusz M. Płużański. Jesienią zeszłego roku „kariera” Cyrankiewicza jako żądnego krwi potwora nabrała gwałtownego przyśpieszenia, głównie dzięki książce „Cyrankiewicz. Wieczny premier”. Nazwiska autora nie podaję, bo co ma się chłopak wstydzić – zainteresowani niech je sobie wyguglują. Oto kilka cytatów z prologu dzieła: „Za drutami zachowywał się szczególnie podle, sadystycznie. Okradał Żydów z kosztowności; wśród żydowskich kobiet wynajdywał co ładniejsze i doprowadzał hitlerowcom jako prostytutki. Te, które się opierały, wysyłał do komór gazowych”; „pełnił rolę rajfura sadystycznych niemieckich oficerów w obozie”; „był żądnym krwi potworem w Auschwitz”; „każdego dnia podchodził do więźniów w różnych barakach, wywoływał sędziów, księży i posłów, ministrów i działaczy społecznych i zachęcał ich do ucieczki z Oświęcimia. W nocy wszyscy zainteresowani zbierali się w jednym miejscu i stąd odprowadzał ich do komory gazowej. (…) Tych uśmierconych męczenników po nocy zbierał Lucjan Motyka i palił ich w krematorium”. Rozumiem, że autor ma prawo przytoczyć największe bzdury, że nie musi lubić ani szanować swojego bohatera, ale ma obowiązek dociekać prawdy i ją przekazywać, odnieść się do spotwarzających cytatów. Autorowi zaś z łatwością przyszły zdania, już od siebie, obnażające jego brak obiektywizmu: „W czasie wojny Cyrankiewicz trafił do obozu w Auschwitz, tam zrozumiał, że przeżyje tylko w jeden sposób – wysługując się hitlerowcom i donosząc gestapo”. Skąd autor to wie, i to z taką pewnością, jakby tam był i widział? Nie bardzo wiadomo, bo powołuje się na niezbyt precyzyjne źródła: „z kilku wspomnień dowiemy się…”, „wspominał pewien funkcjonariusz wywiadu…”, więzień Auschwitz opowiadał…”, „Podobnie twierdziło kilku świadków…”. Dalej, też od siebie: „Niektórych te relacje wprawiły w zdumienie, ale innych zupełnie nie zaskoczyły. Czego bowiem spodziewać się po komuniście?

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2017, 23/2017

Kategorie: Sylwetki