Roman Polański: Chciałem bawić, wywołując śmiech, łzy lub przerażenie. Uwielbiam błaznować, stroić miny na scenie świata Aktor Martin Shaw, który zagrał u Romana Polańskiego w filmie „Makbet” z 1972 r., opowiedział kiedyś taką anegdotę: „Jest mistrzem w wychwytywaniu niezauważalnych wprost detali. Kiedyś zobaczyłem go, jak w furii darł w strzępy kostium, bo okazało się, że został uszyty na maszynie. „Co się z wami, kurwa, dzieje, ludzie?! Przecież jest, kurwa, rok 1076!!! Ile wtedy było maszyn do szycia?!””. Autor takich mistrzowskich i różnorodnych stylistycznie oraz tematycznie dzieł filmowych jak „Nóż w wodzie”, „Wstręt”, „Matnia”, „Chinatown”, „Lokator”, „Frantic”, „Dziewiąte wrota” czy „Pianista”, właśnie obchodzi 75. urodziny. W autobiograficznej książce napisał: „Jak daleko sięgam pamięcią, granica między fantazją a rzeczywistością była u mnie zawsze beznadziejnie zamazana. Potrzebowałem niemal całego życia, by zrozumieć, że właśnie w tym tkwi klucz do istoty mojej egzystencji. To zatarcie stało się wprawdzie przyczyną wielu zmartwień, spięć, rozczarowań, a nawet prawdziwych katastrof życiowych, ale również otworzyło przede mną drzwi, które w przeciwnym razie pozostałyby na zawsze zamknięte”. Mur i opaska Urodził się w 1933 r. w Paryżu w żydowskiej rodzinie. Tam spędził trzy pierwsze lata życia, które nie naznaczyły się niczym szczególnym w jego pamięci. „Musiałem zawsze postawić na swoim”, „Obrażałem się o byle co”, „Nigdy się nie nudziłem” – takie zdania przewijają się w jego wspomnieniach z tamtego okresu. Przed wybuchem II wojny światowej rodzice przyszłego reżysera przenieśli się do Polski i zamieszkali w Krakowie. „Los mojej własnej rodziny stanowi idealną ilustrację tego, jak funkcjonowało „ostateczne rozwiązanie”. Po naszym powrocie do Krakowa życie potoczyło się normalnym biegiem, a jednak nic już nie było tak jak przedtem”, napisał po latach. Atmosfera zagrożenia, której codziennie doświadczał, była nieuchronną zapowiedzią tragicznych wydarzeń wojennych. Od grudnia 1939 r. jego rodzina i on sam musieli nosić na ramieniu białą opaskę z niebieską „gwiazdą Dawida”, wkrótce zostali przesiedleni do mieszkania na Rynku Podgórskim, znajdującego się w obszarze przyszłego krakowskiego getta. Pewnego dnia przyrodnia siostra Polańskiego, Annette, zaprowadziła go do okna. Jak później wspominał, „Jacyś ludzie pracowali tuż obok, na środku ulicy. Wyglądało na to, że wznoszą barykadę. „Co oni robią?” – spytałem. „Budują mur” – odpowiedziała. Nagle zrozumiałem: mieliśmy zostać zamurowani. Zrobiło mi się straszno, aż wybuchnąłem płaczem. Był to pierwszy prawdziwy znak, że z Niemcami nie ma żartów”. Takich znaków było jednak z czasem coraz więcej. Zaczęły się wywózki, rodzina Polańskich znów była przesiedlana do innych mieszkań, przestrzeń getta zmniejszała się z dnia na dzień. „Ojciec poczynił pewne przygotowania związane z myślą o mojej przyszłości, na wypadek, gdyby ich oboje zabrano. Spośród licznych przyjaciół i znajomych w mieście wybrał państwa Wilków. Miałem szczęście, że nie wyglądałem na Żyda. To był jeden z tych czynników, który skłonił Wilków do zajęcia się mną. Drugim były pieniądze”, wspominał. Matkę Polańskiego wywieziono do Oświęcimia, gdzie później zmarła. Ojciec na cztery lata trafił do Mauthausen. Podczas ostatecznej likwidacji getta, 13 marca 1943 r., młody Polański w dramatycznych okolicznościach zdołał przedostać się do rodziny Wilków. Cudem uniknął śmierci. Niesforny autokrata? O ile wojenna rzeczywistość była nie do zniesienia, o tyle świat fantazji, który odkrył w okupowanym Krakowie, szybko przyniósł młodemu Polańskiemu psychiczny ratunek. Jak bowiem wyznał: „Tymczasem kino stało się moją prawdziwą obsesją. Pasjonowało mnie wszystko, co się z nim wiązało – nie tylko same filmy, ale otaczająca je aura. Uwielbiałem jasny prostokąt ekranu, wiązkę promieni z kabiny projekcyjnej przecinającą ciemność, graniczące z cudem współgranie dźwięku i obrazu, nawet zakurzony zapach strapontenów. Nade wszystko jednak fascynował mnie sam proces wyświetlania”. Innym razem mówił zaś: „Jeśli wierzyć sloganowi ruchu oporu, wypisanemu na murach krakowskich kin: „Tylko świnie siedzą w kinie”, musiałem być rzeczywiście skończoną świnią”. Ale przede wszystkim czekał na ojca, którego powrót z obozu koncentracyjnego okazał się wybawieniem. „Nareszcie miałem w kimś oparcie. Koniec z biciem, handlem, włóczeniem się po ulicach. A co najważniejsze: ojciec zatrudnił nauczyciela,
Share this:
- Click to share on Facebook (Opens in new window) Facebook
- Click to share on X (Opens in new window) X
- Click to share on X (Opens in new window) X
- Click to share on Telegram (Opens in new window) Telegram
- Click to share on WhatsApp (Opens in new window) WhatsApp
- Click to email a link to a friend (Opens in new window) Email
- Click to print (Opens in new window) Print
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety