Najpierw zaistnieć, później wybierać

Najpierw zaistnieć, później wybierać

Paweł i Gaweł w jednym stali domu, obaj na górze, inaczej niż w bajce. Paweł spokojny, nie wadził nikomu, Gaweł najdziksze wyprawiał swawole. Czytelnik już się domyślił, że mówię o Komorowskim i Kaczyńskim. Obaj ci panowie przy odmiennych jak Paweł i Gaweł usposobieniach są jednakże nieodróżnialni w dziedzinie ogólnych poglądów i celów politycznych. Nie dziwię się generałowi Wojciechowi Jaruzelskiemu, gdy zapowiada, że w drugiej turze wyborów prezydenckich będzie głosował na Bronisława Komorowskiego. Kaczyński bowiem nie zmienił swoich osobistych priorytetów, wśród których jednym z najważniejszych jest zdegradowanie Generała do stopnia szeregowca. Charakteryzuje to Kaczyńskiego jako jednostkę, Komorowski z pewnością na takie odchylenie psychiczne nie cierpi. Czy jednak odchyłki od normy ŕ la Kaczyński wśród działaczy PO nie występują? A z jakich to kręgów słyszeliśmy niedawno, że zaproszenie gen. Jaruzelskiego do Moskwy to „policzek wymierzony Polsce”? Dogmatem, jakim Jarosław Kaczyński kieruje się w swoim działaniu i myśleniu, jest oparcie polskiej tożsamości narodowej na antykomunizmie. Powtarzał to kilkakrotnie, żeby ludzie dobrze sobie zapamiętali. Dla Komorowskiego brzmi to nieco zbyt abstrakcyjnie, ale co do istoty jest on zgodny z Kaczyńskim. Dokładnie tak samo jak tamten głosował w Sejmie za wszystkimi ustawami mającymi na celu takie lub inne prześladowania ludzi wyselekcjonowanych ze względu na ich działalność (legalną) w PRL oraz za uchwałami na tematy historyczne, mającymi takie prześladowania uzasadniać. Nic nie wskazuje na to, że w przyszłości zachowa się inaczej. W lecie ma się odbyć kolejny ogólnonarodowy jubel na cześć „Solidarności”, a już parę razy przekonaliśmy się, że takie uroczystości nie obywają się bez ustawowych szykan wobec obywateli w przeszłości „wysługujących się zbrodniczemu systemowi komunistycznemu”. Jestem prawie pewien, że w sztabach PiS i PO już się główkuje, komu by na cześć uroczystości jubileuszowych zmniejszyć emerytury lub inaczej zaszkodzić. Mówiono mi, że w niektórych oddziałach IPN sporządza się listy sołtysów czy wójtów z czasów PRL. Chyba się to robi w jakimś celu, nie dla zabicia czasu. Po tym, jak minister kultury, pan Zdrojewski, przeprosił pośmiertnie prezesa IPN za krytykę, jaka go czasem spotykała, czynności tej instytucji już więcej w tym sezonie krytykowane być nie mogą. Chciałbym wiedzieć, czy ewentualny prezydent Komorowski użyje swojego weta, gdy koalicja sejmowa PO-PiS uchwali następną ustawę prześladowczą. Dopóki nie dowiem się czegoś przeciwnego, muszę się domyślać, że tak jak do tej pory będzie ręka w rękę z panem Kaczyńskim budował polską tożsamość narodową na antykomunizmie. A także na Katyniu jako „micie założycielskim niepodległej Polski”. Skoro już o tym micie wspomniałem: słowo „nekrofilia”, za które Władysław Bartoszewski został zgromiony przez paru dziennikarzy, nieodparcie się narzuca, gdy myśli się o nowo proklamowanym micie założycielskim III RP. Lewica nie mogła wystawić kandydata wybieralnego głównie z tego powodu, że lewicowość obecnie jest rzeczą nudną i kandydat nią obciążony nie przyciągnie uwagi, nawet gdyby stosował sztuczki Palikota. Takie czasy. Powrót do przeszłości, ekshumowanie starych konfliktów i tematów, liczenie pradawnych strat, zakopanie głęboko idei postępu, jednym słowem Restauracja przez duże R to ciążąca nad całym życiem publicznym rzeczywistość. Dla lewicy zostało tylko trochę miejsca w kąciku obyczajowości płciowej. Kiedyś w przyszłości, gdy ludzie nie będą musieli pracować, stanie się to główną treścią życia, ale na razie nie jest. Reprezentować w wyborach lewicę to tak, jakby założyć sobie czapkę niewidkę. Jeśli partia chce być ważna, musi zająć stanowisko w ważnym konflikcie. SLD konsekwentnie tego unika. Jeden przykład: najważniejszym problemem lewicy od samych jej początków, przez dwa wieki, był temat własności. Restauracja w Polsce doprowadziła do ideologicznie motywowanej redystrybucji dóbr na skalę porównywalną z rewolucyjną nacjonalizacją. SLD nie powiedział w tej kwestii ani jednego słowa. Nie rozumiem SLD, nie rozumiem jego liderów, w tym także Grzegorza Napieralskiego. Każdy przywódca polityczny myśli bezustannie o tym, jaki problem postawić na forum publicznym, jaką propozycję wysunąć, żeby wywołać podział i kłótnię w obozie przeciwnika, w tym wypadku w niedostatecznie podzielonym i tylko powierzchownie skłóconym POPiSie. Tymczasem Grzegorz Napieralski zgłasza propozycję, aby wszystkie partie wystawiły jednego kandydata. Z jakiego rozumowania wyłonił się taki wniosek? Na szczęście pomysł był na tyle niezgodny z naturą polityki, że nie dał się uskutecznić.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 20/2010, 2010

Kategorie: Bronisław Łagowski, Felietony