Najwspanialsza pomyłka

Najwspanialsza pomyłka

Lepszą mam pamięć do imienin niż zgonów, dlatego przegapiłem 426. rocznicę śmierci Montaigne’a (13 września), a przypomniałem sobie o niej dopiero na Świętego Michała (29 września). Michał Montaigne śmiało mógł dożyć stówki, więc nie jest to z mojej strony wielka ekstrawagancja występować po latach z pretensjami do francuskiej kostuchy za odmowę tej kilkunastodniowej prolongaty byłemu burmistrzowi Bordeaux.

Poza nami mało kto na świecie obchodzi imieniny, więc z pewnością również Michel nic nie słyszał o istnieniu takiej okazji w kalendarzu. Chyba tylko jeden człowiek na świecie, mianowicie Piotr Skrzynecki, uważał, że hołdy, owszem, ale imieniny także się należą Panu z Montaigne i je świętował w Piwnicy pod Baranami w Krakowie, na przełomie lat 50. i 60. ubiegłego stulecia. W tej piwnicy pierwszy raz pobrałem – jak należy zeznawać przed komisją – informację o sławnym już od wieków solenizancie.

Dziełem życia Michela de Montaigne’a są „Próby”, popis erudycji i talentu literackiego. Księgi powstawały latami. Łączą prosty wykład filozofii z żywym opisem doświadczenia autora. Ich język do tej pory fascynuje badacza, nie mówiąc o zwykłym czytelniku, który może nie wiedzieć, że do wczesnego pacholęctwa Michaś nie znał francuskiego. Miał szlaban na język ojczysty. Zawsze obok stał surowy łacinnik, Niemiec, albo któryś z jego asystentów. Rozmówek musiała się nauczyć cała rodzina i służba, bo uczone dziecko mówiło tylko po łacinie.

W narracji ksiąg co krok jest dygresja, co chwila wyskakuje cytat, a nie czuje się wybojów i nie ma o co się potknąć podczas lektury. Bezszelestnie suniesz do przodu jak pendolino, odkrywając nowe okazje do zachwytu i błyskotliwe historie łączące racjonalizm ze sceptycyzmem, co w życiu i filozofii praktykuje się oddzielnie.

Autor dał do przeczytania pierwsze dwie księgi „Prób” pewnemu prałatowi w Watykanie. Jechał do Rzymu wierzchem, 35 km dziennie, oczywiście z całym orszakiem i ze zbrojnymi. Podróż zajęła 17 miesięcy. Pięknie ją opisał, dostał pochwałę od Zbigniewa Herberta, ale prałat oddał rękopis z uwagami, co nie wróżyło niczego dobrego. Egzekucja odbyła się 80 lat później. W roku 1676 Kościół umieścił dzieło na indeksie.

W Rzymie Montaigne poznał sekretarza kard. Hozjusza, prałata Stanisława Reszkę, który tam załatwiał sprawy spadkowe po królowej Bonie. Wspominam o tym nie tylko z powodu „naszego” akcentu, ale w ogóle istniejącego domniemania, że zamiast do Włoch mógł Montaigne wyprawić się wtedy do Polski, albo zrobić to później, gdyby zdrowie pozwoliło. Wielka, bardzo wielka szkoda, że nie powstało świadectwo pobytu wielkiego humanisty w Polsce, bo do podróży nie doszło. Tak pisał, kiedy mu czyniono wyrzuty, że za długo nie było go w ojczyźnie: „Uważam wszystkich ludzi za swoich rodaków; tulę do serca Polaka tak samo jak Francuza, niżej stawiając w tym spójność narodową od powszechnej i ogólnej. Nie zdaje mi się własne niebo najbardziej niebieskie”.

Nie dożył sześćdziesiątki. Umarł na kamicę nerkową. Dzisiejsza medycyna poradziłaby sobie z jego chorobą w niecałą godzinę. On cierpiał latami. Rozważania o bólu, lekarzach i medycynie są bardzo ważną częścią „Prób”.

Gorzką anegdotę związaną z chorobą opowiada Józef Hen, autor pięknej książki „Ja, Michał z Montaigne…”, z której czerpię tu najwięcej, mówiąc nawiasem. Otóż pewnego dnia ktoś przyniósł do dworu wiadomość, że na kamicę najlepsza jest świeża krew kozła. Chłopi z troską wyhodowali zwierzę. Po zaszlachtowaniu okazało się, że było chore na… kamicę nerkową.

„Piszę mą książkę dla niewielu ludzi i na niewiele lat”, mówił Montaigne na krótko przed przeczuwaną śmiercią. Józef Hen przytacza to zdanie na końcu swojej opowieści o nim i opatruje cudowną puentą: „Dzieje literatury nie znają wspanialszej pomyłki”. Od tytułu oryginału „Essais” pochodzi dzisiejsza nazwa gatunku literackiego – eseju.

Skrzynecki mawiał, powołując się na Mistrza, że będzie zbawiony każdy, komu uda się choć raz rozbawić drugiego człowieka. Nie znalazłem tego sądu w „Próbach”. Pewnie Pan Michał szepnął to Panu Piotrowi na ucho, w zaufaniu.

Wydanie: 2018, 41/2018

Kategorie: SZOŁKEJS

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy