Naukowiec z pustego nie naleje

Naukowiec z pustego nie naleje

Plan Morawieckiego rozbije się o fatalny stan struktury polskiej gospodarki, a nie nauki

Uważam, że ocena stanu polskiej nauki zawarta w artykule Marka Czarkowskiego „Sen o innowacjach. Plan Morawieckiego rozbije się o fatalny stan polskiej nauki” (PRZEGLĄD nr 34) jest wielce krzywdząca dla całego środowiska naukowego w naszym kraju. Moim zdaniem, powstała ona na podstawie mało wnikliwej analizy uwarunkowań prawno-ekonomicznych działalności pracowników naukowych.

Mizeria finansowa

Podstawowym fałszywym założeniem jest to, że w Polsce wydaje się duże pieniądze na naukę. W rzeczywistości mamy do czynienia z olbrzymią mizerią. Jeżeli prześledzimy publikacje ukazujące się w ostatnich latach, zobaczymy, że w 2013 r. na badania i rozwój Polska wydała 0,87% PKB, co – wobec średniej w UE wynoszącej ok. 2,01% PKB – stawia nas na samym końcu („Coraz więcej wydajemy na badania, ale ciągle mało”, na podstawie danych z GUS, wydanie internetowe „Forbesa” 4 maja 2015). Z przytoczonego artykułu można się dowiedzieć, że większość badań w Polsce jest finansowana z budżetu państwa (istotną część stanowią tu pieniądze z funduszy europejskich), gdyż nakłady przedsiębiorstw wyniosły 0,38% PKB. Już sama analiza struktury finansowania badań wskazuje, gdzie tkwi słabość polskiej nauki w zakresie dostarczania innowacyjnych rozwiązań. Nie odkryję niczego nowego, gdy napiszę, że jednym z najsłabszych ogniw jest sektor przedsiębiorstw, który w większości (poza sektorem IT) nie jest zainteresowany polskimi innowacjami. W samym PRZEGLĄDZIE było mnóstwo artykułów na temat bezsensownych wyprzedaży czy wręcz niszczenia polskiego przemysłu (np. „Najgłupsi w Europie. Jak zlikwidowano 1675 zakładów”, nr 21/2016). Badania powinny być wykonywane na zamówienie określonych podmiotów, gdyż tylko wtedy będzie jasno określone, czego oczekuje się od środowiska naukowego.
Istotne także jest to, jak w Polsce traktuje się ludzi nauki. Najczęściej jako niedorajdy, które poświęcają się dla badań. Dlatego ciągle mamy bardzo niskie wynagrodzenia na uczelniach (mimo ostatnich dwóch podwyżek) i nakłady na same badania. Ten mit „poświęcenia dla nauki” utrzymuje się jeszcze od czasów II RP, gdy również nakłady na naukę były niewielkie, co przyczyniło się do tego, że wielu naukowców, jak choćby wymieniona w tekście Maria Skłodowska-Curie, nie wróciło z emigracji. Tak jest i dziś, gdy wielu zdolnych ludzi wyjeżdża do laboratoriów zachodnich, co jest też związane ze znacznie wyższą kulturą pracy i „niezarzynaniem” pracowników poprzez nakładanie na nich różnych obowiązków związanych z dydaktyką, sprawami organizacyjnymi na uczelniach czy w jednostkach badawczych oraz biurokracją. Przy wypominaniu środowisku naukowemu braku innowacyjności warto się zastanowić, w jakich warunkach wykonuje pracę i jakim kosztem ona się odbywa. Tym bardziej że często jeśli nie wysupła się środków ze swoich skromnych oszczędności, to nie kupi się drobnych rzeczy, które są niezbędne do funkcjonowania stanowisk badawczych i dydaktycznych lub nie pojedzie na ważną konferencję, nawet organizowaną tu, w Polsce.
Istotną rzeczą w tej całej skomplikowanej układance są wymagania oraz wsparcie, które otrzymują (a właściwie nie otrzymują) naukowcy ze strony państwa oraz przedsiębiorstw. Poza wspomnianą już taniością pracy trzeba wymienić optymalizację funduszy na sprzęt. Dlatego poziom naszych laboratoriów bardzo często jest niższy niż zachodnich, mimo że dzięki funduszom z UE pozyskano aparaturę, której nie musimy już się wstydzić.

Po patent pod górkę

Patentowanie to w polskich warunkach zagadnienie skomplikowane i trudno nie postawić sobie pytania, czy to się opłaca. Za otrzymanie patentu można dostać 100, a nawet 150 punktów Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego, dodatkowe za wdrożenia. Wszystko zależy od tego, czy patent jest krajowy, czy międzynarodowy i gdzie następuje wdrożenie. Teoretycznie wszystko wygląda pięknie, jeśli weźmie się pod uwagę, że za artykuł w najlepszych czasopismach można mieć maksymalnie 50 punktów. Problem tkwi jednak w kosztach oraz w polskiej biurokracji. O ile patent krajowy jest tani, o tyle uzyskanie go trwa kilka lat, a ochrona praw jest bardzo słaba. Patent europejski kosztuje znacznie drożej (trzeba zatrudnić rzecznika patentowego), choć droga prawna w tym przypadku jest prostsza, a ochrona praw patentowych znacznie lepsza. Tylko kogo na to stać przy obecnym finansowaniu i wymaganiach?
W ocenie wydajności naukowej (zwłaszcza nauk technicznych, przyrodniczych i ścisłych) warto zwrócić uwagę na liczbę nie tylko patentów, ale także artykułów w prestiżowych czasopismach (czyli tych, które znajdują się na liście A ministerstwa i mają wysoki IF, impact factor). W czasopismach z wydawnictw Elsevier, Springer czy Cambridge liczba artykułów z afiliacjami polskimi jest porównywalna do liczby artykułów z Włoch albo Hiszpanii. Przy tym proszę porównać poziom finansowania u nas i w Europie. Nasza wydajność w tworzeniu artykułów naukowych w przeliczeniu na wydane przez podatnika pieniądze na badania jest znacznie większa niż w tak podziwianych Niemczech, Szwecji czy Wielkiej Brytanii. Nie zdziwię się, gdy ktoś teraz napisze, że mało Polaków publikuje w „Nature” czy „Science”, ale proszę zauważyć, że każde z tych wydawnictw i czasopism ma swoją specyfikę i określony profil naukowy, więc nie każdy artykuł zostanie przyjęty, ale i tu zdarzają się artykuły z polską afiliacją.
Niestety, kolejne polskie rządy żywią przekonanie, że nauka powinna być finansowana na wzór amerykański. Problem w tym, że nie mamy przemysłu, który mógłby przez trzy-pięć lat inwestować tylko w jeden projekt sumy rzędu milionów dolarów. Mogą się one wydać zawrotne, jednak jeżeli spojrzy się na koszty aparatury (dobrej klasy kosztuje od 30 tys. zł wzwyż) czy wykonania próbek lub prototypów, okaże się, że stosunek kosztów do zysków jest jednak opłacalny.
A przecież i w USA bardzo duże fundusze na badania przeznacza rząd federalny, np. z budżetu obrony. Polski rząd, niestety, bardzo skromnie ocenia potrzeby badawcze, gdyż np. budżet Narodowego Centrum Nauki to ok. 1 mld zł. Szansa pozyskania finansowania projektów z Narodowego Centrum Nauki oraz Narodowego Centrum Badań i Rozwoju z roku na rok spada i obecnie wynosi ok. 20%.
Autor artykułu opisał też problemy związane z rzetelnością wydawania pieniędzy. Niestety, jak wszędzie na świecie także w Polsce mamy do czynienia z marnotrawstwem pieniędzy związanym z nieuczciwym działaniem niektórych naukowców. Każda taka sprawa jest bolesna dla środowiska. Nie chcę tu usprawiedliwiać polskich naukowców, ale proszę porównać liczbę tych spraw do liczby pracowników naukowych. Należy poza tym pamiętać, że nie jest to schorzenie wyłącznie polskie, ale dotyczy wszystkich państw, nawet USA (słynna już historia tzw. zimnej fuzji) i Japonii (afera z komórkami macierzystymi).

Dajcie nam pracować

Czy zatem dzieje się z polską nauką aż tak źle, jak opisał pan Czarkowski? Na pewno trzeba się zastanowić nad tym, jak zwiększyć innowacyjność naszej gospodarki. Moja diagnoza jest jednak inna niż autora artykułu. Przede wszystkim bezwzględnie należy polikwidować zbędne procedury biurokratyczne, które powodują, że dziś naukowiec poświęca na nie nawet 70% swojego czasu. Istotne są również bariery prawne i niechęć naszych polityków np. do uchwalenia nowego europejskiego prawa patentowego. Często ważną barierą są różnego rodzaju narzuty podatkowe lub uczelniane (25% kosztów osobowych). Negatywnie na współpracy między nauką a przedsiębiorstwami odbija się bardzo niska kultura pracy i zarządzanie rodem z gospodarki folwarczno-pańszczyźnianej. W Polsce panuje prymat optymalizacji pieniądza, a brakuje umiejętności zarządzania kapitałem ludzkim. Innowacyjności nie sprzyja też rozdrobnienie firm (większość to firmy małe i średnie), gdyż nie pozwala na właściwe inwestowanie w badania i rozwój. Zazdrościć można Holendrom, którzy prezentując swoje referaty na konferencjach, odczytują całą litanię firm, takich jak Shell, DAF i Philips. Dobrym rozwiązaniem byłoby łączenie zainteresowanych firm w grupy, które mogłyby się pokusić o finansowanie nauki. W końcu badania B+R nigdy nie były i nie będą tanie, a dawno już się skończyły czasy, gdy w laboratorium wystarczało kilka menzurek i szklany termometr (dziś dobrej klasy przyrząd do pomiaru temperatury to wydatek co najmniej kilku tysięcy złotych).
Wreszcie niezwykle istotne są zmiany w polskich ośrodkach naukowych, tak żeby pracownik mógł rzeczywiście skupić się na badaniach, a nie martwić o to, co włoży do garnka, gdzie będzie mieszkać, który papierek ma wypełnić itp.
Dlatego zanim wyda się ocenę stanu naszej nauki, zanim zacznie się wymagać, powinno się najpierw stworzyć odpowiednie warunki pracy. Nie można wszystkich wrzucać do jednego worka, a następnie wymagać rozwiązań na poziomie światowym. Nauki techniczne, przyrodnicze i ścisłe wymagają innego podejścia, a przede wszystkim większego finansowania niż nauki humanistyczne. Wiąże się to przede wszystkim z dużą kosztochłonnością badań i wdrożeń. Dlatego stawiam tezę, że plan Morawieckiego rozbije się o fatalny stan struktury polskiej gospodarki, nie zaś nauki.
Ze względu na to, że moja polemika powinna być zwięzła, nie przedstawiłem wszystkich problemów dotyczących warunków prowadzenia badań naukowych w Polsce, ale może będzie to impuls do rozpoczęcia dyskusji na łamach tygodnika PRZEGLĄD.

Autor jest pracownikiem naukowo-dydaktycznym AGH

Wydanie: 2016, 38/2016

Kategorie: Polemika
Tagi: Marcin Zych

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy