Navidad – meksykańskie święta

Navidad – meksykańskie święta

Fluorescencyjne Dzieciątko i Barbie jako Matka Boska

Meksykanie kochają handel, zakupy i bazary. Od górskiego Creel po nadmorskie Puerto Escondido na ulicach, w halach, a nawet w autokarach i w metrze trwa wielkie handlowanie. W malutkim miasteczku Ocotlan w centrum kraju sam „dział” z pieczywem to kilkadziesiąt stoisk. Przed świętami Meksyk ogarnia gorączka handlowa. Krzykliwość i feeria barw – to Meksyk na co dzień. Na bazarze i przed świętami ta atmosfera dziesięciokrotnie gęstnieje.
Na bazarach koncentruje się bieda przyjezdnych. Nie w supermarketach ani w eleganckich sklepach, tylko właśnie tu można poznać życie prawdziwych Indian, kupić indiańskie siodło z hakiem na lasso lub tradycyjny kilim w geometryczne wzory. Sprzedawcy spędzają tu całe życie, przynoszą telewizory, a ich dzieci pomiędzy straganami grają w piłkę nożną – jedyny indiański sport, który zrobił światową karierę. Kobiety w falbaniastych spódnicach zwożą do miast warzywa, owoce, malowane ręcznie rzeźby, sklejane z kamyczków maski i dziergane szydełkiem barwne torebki. Mali chłopcy błagalno-natarczywie oferują flamastry, książki o świętych, Biblie lub słodycze. Honor sprzedawcy walczy z desperacją nędzarza. Małemu Jose prawie udaje się sprzedać ładnie ubranej pani breloczek z rysunkiem szopki. Kiedy jednak okazuje się, że chłopczyk nie ma pieniędzy, by rozmienić banknot, pani zniecierpliwiona oddaje mu breloczek. Jose rzuca przekleństwo za niedoszłą klientką i idzie wypłakać się w ramionach babci. Smutny obrazek tonie w kakofonii nawoływań straganiarzy, w natłoku towarów i jazgocie muzyki z pirackich płyt. Największa idolka to Shakira-wamp o wyglądzie Britney Spears, jednak przy jej głosie Britney powinna schować się pod stół. Kiedy handlarz prezentuje teledysk z pirackiej płyty, przed stoiskiem zbiera się tłum dziewczynek, które z rozdziawionymi z zachwytu buziami wpatrują się w blondynkę na ekranie. Tuż za nimi tłoczy się szybko rosnąca grupa mężczyzn.
Obok stoiska z sombrerami wiszą podróbki lalek Barbie – kultowej zabawki meksykańskich dziewczynek. Różnica w stosunku do oryginału polega na tym, że tutaj lalki mają kruczoczarne włosy i śniadą cerę. Przy misach z mole – specyficznym przysmakiem z kakao, rosołu i papryki chilli o podejrzanym dla Europejczyka wyglądzie pasty do butów – piętrzą się stożki ziaren kakaowca. Wąską uliczką przeciska się żylasty mężczyzna w kowbojskim kapeluszu z wózkiem pełnym posiekanych ananasów i napoju z limonek. Każdy krzyczy wniebogłosy, reklamując swój towar.
Kto handluje, ten się targuje. Tradycja meksykańska jest całkowicie inna niż u tureckich mistrzów negocjacji. Ulubiona metoda to hazard. – Bueno. Rzućmy więc monetą – staruszkowi handlującemu dywanami błyszczą oczy – jak wypadnie orzeł, zapłacisz mi tysiąc peso. Jak reszka – opuszczę do 700. Wypada reszka. Bez awantur godzi się na niższą cenę, choć wcześniej rozpaczał na myśl o sprzedaniu dywanu za 800.
Okres przedświąteczny to dobra passa dla Indianek zajmujących się wyrobem koszy. Uplecione z sosnowych igieł koszyczki przez kilka lat pachną lasem. – Zrobienie koszyka wielkości kubka zajmuje około godziny – zdradza Julietta, która wozi swoje kosze z małej wioski do miasteczka Guanajuato. Być może jest to 20 minut lub pół dnia, bo Indianie czas traktują bardzo umownie. Duże, kolorowe kosze robi się kilka dni. Najważniejsze to przekonać klienta, że towar wytrzyma potop, przetrwa trzy pokolenia i wzbudzi zazdrość sąsiada. Octavio, demonstrując trwałość trzcinowych koszyków, zgniata je w rękach, rzuca na ziemię i depcze po nich: – O! I Nic! Młoda Indianka z Puerto Escondido, która tak jak inni sprzedaje ręcznie malowane rybki z łupiny orzecha kokosowego, demonstracyjnie upuszcza je na beton. Łupina kokosa nie pęka, a na kolorowej farbie nie robi się nawet odprysk. – Świetne dla dzieci – zachwala – nie do popsucia. Amerykanie u mnie kupują.
W Meksyku jak nigdzie indziej

religia miesza się z zabobonem,

a świętość z codziennością. W mniejszych kościołach często figurką Matki Boskiej jest wystrojona lalka Barbie. Święci w meksykańskich kościołach – zawsze odziani w prawdziwe, a nie rzeźbione ubrania – mają powypychane kieszenie, ponieważ wierni wsuwają im karteczki z prośbami. A na straganach kurtki puchowe i sombrera idą tak samo jak figurki Świętej Trójcy. Na stoiskach leżą hurtowo odlane figurki Dzieciątka Jezus. Bez względu na rasę i rozmiar każda lalka ma przyczepione grube sztuczne rzęsy, nadające lekko absurdalny wygląd gwiazdy filmowej z lat 60. Święte musi być piękne.
Im bardziej kolorowo, im więcej światełek, tym lepiej. Miesiąc przed świętami w supermarketach pojawiają się plastikowe podświetlane figury naturalnej wielkości: baranki, Mikołaje, choinki, a nawet… Dzieciątka Jezus, które po podłączeniu do prądu migają jasnym światłem. Ta skłonność do przesady miewa tragiczne skutki. W mieście Meksyk przy olbrzymim parku Chapultepec 30-metrowa choinka zapaliła się i runęła, raniąc kilkanaście osób. Gigantyczne drzewo obficie udekorowane lampionami spłonęło zaledwie dwie godziny po oficjalnej inauguracji sezonu świątecznego.
W Meksyku nie ma tradycji 12 potraw wigilijnych. Ludzie biedni jedzą tak jak każdego dnia tortillas – placki z mąki kukurydzianej, frijoles – papkę z fasoli i guacamole – czyli pastę z awokado i cebuli z dodatkiem chilli. – Bogatsi – mówi Rosa, emerytowana nauczycielka z miasta Meksyk – wzorem Amerykanów przyrządzają indyka. Dlatego kilka tygodni przed Wigilią do tłumu handlarzy dołączają wiejskie kobiety taszczące pod pachą utuczone indyki. Przenikliwe głosy kobiet uzupełnią bazarowy jazgot. Kto nie sprzeda przed świętami, ten sam nie będzie miał za co świętować…

 

Wydanie: 2001, 51/2001

Kategorie: Obserwacje

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy