Mamy mieć nowy Polski Ład. Polacy dzięki dojnej zmianie trafią do raju. Już za piątej kadencji PiS nasza ojczyzna będzie potęgą, a nasze życie będzie przepiękne. Brzmi to jakoś znajomo. Choć trąci dość prostacką podróbą. Jeśli ktoś chciałby wiedzieć, dokąd zmierzamy pod batutą prezesa Kaczyńskiego, może zajrzeć do Instytutu Pamięci Narodowej. Ten od dawna korzysta z wszelkich możliwych dobrodziejstw, jakimi dysponuje władza. Od dwóch dekad nic tak bujnie nam się nie rozwinęło jak IPN. Gdyby zsumować budżety, jakie trafiły tam od 2000 r., okazałoby się, że dosłownie wszyscy obywatele, choć niepytani o zdanie, zasponsorowali tę instytucję wieloma miliardami złotych, luksusowymi lokalami i płacami, o jakich nauczyciele czy naukowcy nawet nie marzą. W IPN-owskim Ładzie nawet premie dla kierownictwa i jego najgorliwszych popleczników są bajkowej wielkości. Ład ładem, ale nawet hurraoptymiści wiedzą, że nie ma darmowych obiadów. Skąd więc tak niezwykła hojność władzy wobec tworu kierowanego jeszcze formalnie przez Jarosława Szarka? Bo choć Szarek bardzo się starał i gorliwością przebił wszystkich poprzedników, i tak rządzącym nie dogodził. Z Karolem Nawrockim nie mógł wygrać. Rywal był szybszy w zgadywaniu oczekiwań władzy. W nagrodę, bez względu na decyzję Senatu, jest już prezesem IPN. Oby ostatnim. I na krótko. A do tego czasu będzie tam jak dotąd. Bo, po pierwsze, władza płaci pieniędzmi z budżetu, na który w większości składają się ludzie, dla których IPN z przybudówkami jest czymś ze snu wariata. A po drugie, za to często paszkwilanckie i usługowe fałszowanie historii trzeba dobrze płacić. Nawet najwierniejsi producenci kolejnych wersji historii Polski nie są aż taki głupi, by robić to z innych pobudek niż bardzo godziwe zarobki. Kuriozalność IPN, i to na skalę światową, polega również na tym, że tę firmę tak skonstruowano, że jest w pełni samowystarczalna. Trzy w jednym: instytut badawczy, prokurator i sąd. Badają przeszłość według własnych bardzo specyficznych kryteriów. A na bazie tego, co chcą udowodnić, wydają broszury, które nazywają książkami naukowymi. Choć są one wyłącznie propagandowymi aktami oskarżenia. I wyrokami politycznymi. Jeśli czegoś im jeszcze brakuje, to funkcji egzekucyjnych w sprawach personalnych. Cmentarze, pomniki i nazwy ulic czy placów likwidują przecież taśmowo, potwierdzając swój barbarzyński charakter. Dobrze, że Lewica przygotowała projekt ustawy likwidującej tę niesławną instytucję. Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint