Nazywają mnie skandalistką

Nazywają mnie skandalistką

Zielone paznokcie, czerwone włosy – po co mam ludziom sprawiać zawód Rozmowa z Anną Bojarską Anna Bojarska – autorka kilkunastu książek, z których najgłośniejsze to „Czego nauczył mnie August”, „Biedny Oskar” i „Siostry B.”. Ta ostatnia napisana wspólnie z siostrą Marią – wdową po Tadeuszu Łomnickim, autorką „Król Lear nie żyje”. Mieszka z mężem w Paryżu. Syn Max studiuje w Warszawie. Ostatnio ukazała się książka „List otwarty do królowej Wiktorii”. W programie telewizyjnym poskarżyła się pani, że straciła miejsce pracy – stały felieton w kobiecym magazynie, porzucił ją mąż i na dodatek okradli mieszkanie. Tylko tyle? – Moment, to nie tak! Nie „skarżyłam się”. To miało być śmieszne! Chciałam dać na koniec wywiadu mój ukochany cytat z „Opowieści Hollywoodu” Hamptona: „W poniedziałek skończyłem 40 lat, we wtorek wybuchła wojna światowa; zdarzało mi się milej zaczynać tydzień” – bo tak się składa, że to akurat była środa. Nie zdążyłam. Przerwano mi z braku czasu. Więc co pani chciała powiedzieć? – Że zjawiam się w tej telewizji w porze, w której przywykłam kłaść się spać, umówiony kierowca nie przyjechał, stałam godzinę na mrozie w śniegu po kolana, cudem złapałam taksówkę, ale zdążyłam na ostatnie sekundy programu, mowy nie ma o żarcikach czy puentach. Mam najwyraźniej początki zapalenia płuc (co się okazało prawdą), straciłam jedyne źródło utrzymania, małżeństwo mi się rozleciało, okradli mnie: naprawdę, zdarzało mi się lepiej zaczynać tydzień! Z czego nie wynika oczywiście, że następny nie będzie trochę lepszy… Co do męża, faktem było, że poprzedniego dnia, jak już tysiące razy wcześniej, mniej więcej we wszystkie dni parzyste, zerwaliśmy ze sobą „na zawsze”, ale wiedziałam, że się jak zwykle pogodzimy. Z felietonem w kobiecym magazynie było tak, że po prostu nagle przestano mnie drukować, płacić też, a mam tam formalną umowę na stałą współpracę z „klauzulą wyłączności”. Że niby nie wolno mi drukować gdzie indziej, a za to będę dostawać co miesiąc tyle a tyle. Nie dostaję, umowy też nikt nie wypowiada. Ja jej przestrzegam na 200%. Dostarczam zamówione teksty, nie dostaję pieniędzy, na listy, faksy i e-maile nikt nie odpowiada, polska normalka. Masa małych intryżek – jakbym była żabą z tego bajorka i chciała komuś odebrać etat czy co. Włamywacze kradną głównie tzw. elektronikę, rzeczy do odzyskania. Po prostu zdarzało mi się lepiej zaczynać tydzień. I to miało być śmieszne! Tylko „czas antenowy” mi się za szybko skończył. A ludzie zapamiętali tyle, że „mąż mnie rzucił”, ojej, biedaczka! Ma pani opinię skandalistki. Czy ci, którzy tak mówią, mają rację? – Brednia, ale z czym tu walczyć? Raz przylepiono etykietkę i już się jej nie odklei. Nie robi pani wiele, aby na nią zasłużyć? – Na tę etykietkę? O tyle, o ile. Proszę, mam dziś zielone paznokcie, bo tyle się narozpisywano, że taka ekscentryczka, spójrzcie tylko na jej paznokcie… po co mam ludziom sprawiać zawód? Oprócz paznokci czerwone włosy, niebieskie powieki, amarantowe usta. – Włosy może trochę przyciemnię, za bardzo mi zjaśniały od słońca. A co do skandalizowania… Oskar Wilde, superskandalista wszech czasów, pytany, czy to prawda, że przechadzał się po Piccadilly Street ze słonecznikiem w ręku, odpowiedział: „Ależ nie, udało mi się coś o wiele trudniejszego. Wmówiłem wszystkim, że to zrobiłem. Po co miałem się sam starać?”. Och, jakbym chciała wznieść się na ten poziom! Ale pani się stara! Bo czymże innym jest pisanie kolejnych książek z kluczem? – Z kluczem? I to „kolejnych”? Nic podobnego! W ostatniej książce „List otwarty do królowej Wiktorii” pokazała pani w krzywym zwierciadle dziennikarzy, redakcję i pewną naczelną. Czy to nieprawda? – Nieprawda. Absurd. Mieszkam w Paryżu. Wszystko, co wiem o polskiej prasie, takiej „na etat”, pochodzi od znajomych w kraju. I od tutejszych też, czy są dziennikarzami, czy pracują w biurach. To już prawie to samo. Moja bohaterka mogła równie dobrze być urzędniczką albo sekretarką. Nie mogłam z niej zrobić lakiernika samochodowego, bo każdy lakiernik by mnie wyśmiał za nieznajomość realiów. Tu akurat pewne realia znam, choćby ze słyszenia. W „Liście otwartym…” sportretowała pani świat magazynów kolorowych „niezamierzenie” złośliwie. – A co ja mogę wiedzieć o świecie polskiej „kolorówki”? Nigdy w niej nie pracowałam i żyję gdzie indziej. Tyle że wszędzie jest tak samo. Czyli bardzo zabawnie. Wszędzie

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 14/2002, 2002

Kategorie: Wywiady