Gdyby w trakcie operacji od razu zbadano przeszczepiany narząd, pani Magda mogłaby się cieszyć podarowanym życiem O Magdzie Biesiadzińskiej – 38-letniej bydgoszczance pisaliśmy w „Przeglądzie” pół roku temu. Kilka tygodni po przeszczepieniu jej nerki, na którą czekała długich 15 lat. Gdy okazało się, że przeszczep pochodzi od chorego na raka gruczołowego. Pisaliśmy o piekle, jakie przechodziła, bijąc się z myślami, czy zdecydować się na usunięcie nerki, czy nie. Za usunięciem opowiedziało się wtedy konsylium lekarskie, wskazując na możliwość przeniesienia nowotworu razem z nerką. Zwłaszcza że po transplantacji chory musi otrzymywać silne leki immunosupresyjne. A one osłabiając system odpornościowy, żeby organizm nie odrzucił przeszczepu, sprzyjają rozwojowi nowotworów. Ale również wielu lekarzy radziło bydgoszczance, żeby nerkę zostawiła. Niektórzy oficjalnie, a inni tylko tak po cichu. Przekonywali, że ryzyko przeniesienia raka jest niewielkie. Poza tym sama pani Magdalena trzeźwo oceniła, jaka jest szansa na następną nerkę, skoro na pierwszą czekała 15 lat: – Bliska zeru, bo na dializie ludzie żyją krótko, maksymalnie 20 lat. No i sama nerka pracowała rewelacyjnie. Niemal od chwili transplantacji. I badania wykonywane tomografem pozytonowym (PET-em) nie wykryły w niej żadnych zmian rakowych. Dlatego pani Magda, podobnie jak pozostałe dwie osoby, które otrzymały narządy od tego samego dawcy, postanowiła zachować nerkę. Wielkie nadzieje Paweł Biesiadziński, mąż pani Magdy: – Żona powoli zaczęła odżywać. Stawać na nogi. I chociaż rana pooperacyjna nie chciała się zagoić, bo wdała się w to wszystko pałeczka ropy błękitnej odżywiająca się antybiotykami, cierpliwie zmienialiśmy jałowe opatrunki i mieliśmy nadzieję na szczęśliwą przyszłość. Kolejne comiesięczne badania krwi (na oznaczenia markerów nowotworów) i specjalistyczne testy nerki tylko upewniały ich, że lepiej być nie może. – W połowie lipca, dokładnie pół roku po przeszczepie, żeby uczcić sukces, żona wypiła pierwszego drinka – wspomina pan Paweł. Niestety, szybko okazało się, że toast wznieśli za szybko. – Jeszcze w lipcu wynik jednego z markerów nowotworowych trzy razy przekroczył normę. W sierpniu skoczył jeszcze wyżej. Lekarze skierowali Magdę na badanie PET-em – relacjonuje mąż. Nawet po nim lekarze nadal nie byli pewni, czy to już rak, czy może tylko stan zapalny. Ale gdy rozkroili brzuch, nie mieli już wątpliwości: to nowotwór. I usunęli nerkę. Paweł Biesiadziński: – Gdy żona wybudziła się po operacji, od razu zapytała: „Czy mam nerkę?”. Zaprzeczyłem. Zaczęła płakać, krzyczeć, wyrwała sobie sondę i wszystkie inne rurki… Statystyka i życie Dziś lekarze, którzy radzili zachować nerkę, czują się nieswojo. – Czy poradziłbym dzisiaj to samo pani Magdalenie? Pytanie zawiera błąd logiczny – broni swoich ocen sprzed półrocza prof. Zbigniew Włodarczyk, kierownik kliniki transplantologii Szpitala Uniwersyteckiego w Bydgoszczy. – To tak, jakby zapytać: czy wsiadłaby pani do samochodu, wiedząc, że będzie pani miała wypadek? Oczywiście, że pani by nie wsiadła. Ale dzisiaj, jutro miliony wsiadają do swoich samochodów, choć ryzyko wypadku jest duże. Wyższe niż przeszczepienie organu od dawcy zaatakowanego przez raka. Naukowcy, wedle różnych publikacji, oceniają je minimalnie na kilka dziesiątych do maksymalnie kilku procent. – Poza tym statystyki amerykańskie mówią, że nie każdy, komu wszczepiono narząd dawcy chorego na raka, musi zachorować – wtóruje prof. Magdalena Durlik, nefrolog z Instytutu Transplantologii Akademii Medycznej w Warszawie i lekarz stołecznego Szpitala Klinicznego Dzieciątka Jezus. Pawła Biesiadzińskiego nie interesują statystyki. Ma pretensje do warszawskich chirurgów, że przeszczepili żonie nerkę z rakiem. Choć było wiele powodów, dla których należało zachować daleko posuniętą ostrożność, nie zachowali jej. Po pierwsze, dawca nie był młody. Miał prawie 60 lat. A nie przez przypadek większość dawców to osoby między 20. a 40. rokiem życia. Wiadomo, że wraz z wiekiem mocno wzrasta ryzyko zachorowania także na raka. Po drugie, transplantolodzy zauważyli zmiany na nadnerczach dawcy, a mimo to nie zlecili szybkich badań histopatologicznych przed przeszczepieniem obu nerek. Tylko zwyczajne, których wynik poznano wiele dni później, gdy obie nerki zostały dawno przeszczepione. Nie zlecili, bo – jak się okazało – nie mieli takiego obowiązku. Granice dobrej praktyki Prof. Włodzimierz Olszewski, konsultant









