Nic bym w Wyspiańskim nie zmieniła

Nic bym w Wyspiańskim nie zmieniła

Monika Sliwinska fot. Natalia Wierzbicka mat pras

Miał skłonność albo słabość do rzeczy wielkich, monumentalnych, bo tylko te były dla niego wartościowe Monika Śliwińska – dziennikarka, redaktorka, związana z Ośrodkiem „Brama Grodzka – Teatr NN” w Lublinie. Prowadzi stronę poświęconą Tadeuszowi Boyowi-Żeleńskiemu (boy-zelenski.pl). Wydała książkę o siostrach Pareńskich: „Muzy Młodej Polski” i niedawno biografię „Wyspiański. Dopóki starczy życia”. Odbyło się już tegoroczne narodowe czytanie – tym razem „Wesela” Stanisława Wyspiańskiego. Jak pani myśli, jaką nam przyniosło (albo mogło przynieść) korzyść? Przypomniało, do czego prowadzą podziały? – Mogę powiedzieć, jaką korzyść przyniosło mnie. Przypadkiem – bo informacja o wyborze tytułu została podana w lutym tego roku – narodowe czytanie zbiegło się z ukazaniem się mojej książki o Wyspiańskim. Jeśli chodzi o „Wesele”, myślę, że jednoznacznych recept Wyspiański w nim nie formułuje. Jeśli o czymś przypomina, to o tym, że wewnętrzne starcia i rozdarcia towarzyszą nam od wieków. No, za narodową fanfaronadę i niemoc do działania chyba dobrze daje nam po głowie. I ten pozór pojednania: „Myśmy wszystko zapomnieli; / mego dziadka piłą rżnęli… (…) Mego ojca gdzieś zadźgali, / gdzieś zatłukli, spopychali; / (…) krwawiącego przez lód gnali… / Myśmy wszystko zapomnieli”. Zapomnieli, ale pamiętamy. „Wesele” to przestroga czy obraz fatum, jakie nas prześladuje – niemoc zjednoczenia ponad podziałami? Czyta pani ten dramat jako aktualny? – Jedno i drugie, bo choć dzisiaj rabacja galicyjska nie jest taką nieprzepracowaną traumą, jaką była wówczas, „Wesele” zasadniczo jest aktualne, a my mamy nowe problemy do przepracowania: polaryzację społeczeństwa, problemy z tożsamością narodową. Patriotyzm to wyświechtany zwrot, który każdy tłumaczy sobie inaczej. Wtedy, w tamtej rzeczywistości „Wesele” było takim rozrachunkiem, przestrogą, aby nie przespać swojej szansy. Dzisiaj jest raczej smutną konstatacją, że po niemal stu latach od odzyskania niepodległości poruszamy się w obrębie podobnych problemów. Bardzo mnie ucieszył wybór „Wesela” do narodowego czytania, ale jestem tym zaskoczona. Bo to by znaczyło, że ktoś z decydentów jednak myśli i chce pokazać, że podziały wewnętrzne prowadzą do chocholego tańca. A może źle się omawia ten utwór w niektórych szkołach? I po maturze zostaje przekonanie: skoro klasyk, to pisze słusznie, chwali naszych, więc jest OK, czytajmy w spokoju duszy. – Z Wyspiańskim od początku było tak, że próbowały go zawłaszczać najróżniejsze ugrupowania polityczne. Sprzyjały temu oczywiście trudności interpretacyjne i to, że każdy chciał ów dramat czytać inaczej. Najlepszą puentą niech będzie ten słynny bąk publicystyczny wypuszczony po prapremierze „Wesela” przez Władysława Prokescha, recenzenta „Nowej Reformy”, który senny chocholi taniec nazwał wesołym oberkiem. Szczególnie lubi pani Młodą Polskę? Poprzednią książkę poświęciła pani siostrom Pareńskim, prowadzi pani stronę internetową o Tadeuszu Boyu-Żeleńskim. Teraz biografia Wyspiańskiego. Coś panią w tamtych czasach wyjątkowo fascynuje? – Wybór Młodej Polski nie jest najistotniejszy, choć wiadomo, że po tylu latach grzebania w archiwach śmielej poruszam się po epoce. Fascynuje mnie człowiek, jego słabości, wybory – niekoniecznie te chwalebne. Interesują mnie drobiazgi, to, co kształtuje mojego bohatera i określa go w wymiarze prywatnym i społecznym. Boy-Żeleński powtarzał często: „od łyczka do rzemyczka”; sądzę, że i tutaj zadecydował taki mechanizm. Od Boya wyszłam w stronę jego żony, Zofii z Pareńskich Żeleńskiej. Pareńscy naprowadzili mnie na Wyspiańskiego, bo właśnie dzięki tej rodzinie nasz wieszcz nie umarł z nędzy przed 1901 r. Dlaczego akurat biografia Wyspiańskiego, a nie, dajmy na to, Kazimierza Przerwy-Tetmajera czy jakiegoś innego artysty z epoki? – Kazimierza Przerwę-Tetmajera akurat chętnie bym prześwietliła. Już sama lektura listów Julii Tetmajerowej do syna dostarcza takiej przyjemności jak listy pani de Sévigné do córki. Temat jest zamrożony na następnych kilka lat, bo ostatnia książka o Tetmajerze wyszła w 2015 r. Natomiast to, że piszę o tych, a nie innych osobach, wynika głównie z mojego prywatnego niedosytu faktograficznego. Coś panią nurtowało w osobie Wyspiańskiego? Zaskoczył panią czymś, czego pani nie wiedziała, przystępując do pracy nad książką? – Z Wyspiańskim żyłam prawie trzy lata i najchętniej przedłużyłabym ten okres do następnych trzech lat. Ma takie cechy osobowości, które z wielu powodów są mi bliskie albo sprawiają,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2017, 40/2017

Kategorie: Kultura