Niczego nie wiem o Filipinach

Niczego nie wiem o Filipinach

Staram się śledzić werdykty Komitetu Noblowskiego. Sama nagroda nie jest jakimś fetyszem, ale to dobry pretekst do wyjścia poza własne ograniczenia edukacyjne, a może nawet bardziej poza pejzaż tego, co widać w polskich mediach i debacie. Niektóre nagrody są oczywiście bardziej sexy (literatura) albo bliższe zainteresowaniom piszącego. Czyli raczej pokojowy Nobel niż ten z chemii. Przyznanie w tym roku Pokojowej Nagrody Nobla dwojgu dziennikarzom: Marii Ressie z Filipin i Dmitrijowi Muratowowi z Rosji najpierw nieuka we mnie zaskoczyło, potem zainteresowało, a na koniec mną wstrząsnęło. O Muratowie, naczelnym „Nowej Gazety” od dwóch dekad, redakcyjnemu koledze zamordowanej Anny Politkowskiej i kilkorga innych dziennikarzy z redakcji, jednemu z symboli liberalnej, medialnej opozycji w Rosji – pisać dzisiaj nie będę. Ale Filipiny? Jak mogłem zapomnieć?! Bo kiedy przypomniałem sobie kilka tekstów, to wróciła pamięć, że wiedziałem, że byłem wstrząśnięty i że całkiem zapomniałem, co się dzieje w tym odległym 100-milionowym kraju, odkąd w 2016 r. prezydentem został tam Rodrigo Duterte, wcześniej bezwzględny watażka i okrutny burmistrz Davao. Na zaproszenie Centrum Współpracy i Dialogu Uniwersytetu Warszawskiego wziąłem udział w Popołudniu Noblowskim, podczas którego mogłem wysłuchać wystąpień dwojga naukowców UW: pani dr hab. Doroty Heidrich z Wydziału Nauk

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji "Przeglądu", która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.
Wydanie: 2021, 43/2021

Kategorie: Felietony, Roman Kurkiewicz