Sezon na bankructwa

Sezon na bankructwa

SWOBODNE MYŚLI Z WROCŁAWIA

Po kiepskim Euro w wykonaniu polskich piłkarzy przyszedł czas na olimpijską męczarnię w wykonaniu polskich sportowców. Nikt podczas imprezy w Londynie nie wspominał w mediach czasów PRL, kiedy Polacy przywozili standardowo po 20-30 medali – przykładowo w 1972 r. z Monachium 21 medali, w 1976 r. z Montrealu – 26, w 1980 r. z Moskwy – 32. W przedsiębiorczej, wolnej Polsce zarządzanej zgodnie z zasadami rynku od początku lat 90. mieliśmy regularny spadek liczby zdobywanych medali. Niewidzialna ręka rynku nie zadziałała, a prywatni sponsorzy w czasach realnego kapitalizmu mają inne priorytety. Państwo nie tylko przestało dbać o bezpieczeństwo socjalne obywateli, przestało płacić za leczenie i zdrowie pacjentów, ale także zapomniało o możliwości uprawiania sportu przez młodzież. Piłkarskie orliki nie wypełnią tej czarnej dziury, jaka powstała w sferze sportu w Polsce po 1990 r. Dobrą ilustracją może być Wrocław. Dawne wrocławskie kluby, które zajmowały się szkoleniem młodzieży i związane były z zakładami pracy, nie istnieją – podobnie jak owe zakłady pracy. A miejsce dawnych boisk zajęły tereny dla deweloperów, tak jak w przypadku zapomnianego już klubu Pafawag we Wrocławiu. Mamy za to w kraju nowe stadiony, które wciąż są nierozliczone (jak we Wrocławiu czy w Warszawie), ale już świecą pustkami. A grające tam drużyny piłkarskie kompromitują się w rywalizacji międzynarodowej i odpadają na początku jakichkolwiek europejskich rozgrywek. Miasta, w których powstały areny na Euro, niedługo poza spłacaniem kredytów za stadiony będą musiały zaciągać nowe kredyty na utrzymanie tych budowli. Oprócz bankructwa sportu, pojedynczych klubów, będziemy mieć też bankructwa spółek utworzonych do zarządzania stadionami.
Ale ostatnio w Polsce to nic nowego. Po fali bankructw firm budowlanych przyszła pora w czasie tegorocznych wakacji na wysyp bankructw firm oferujących wypoczynek pod palmami. Klienci firm turystycznych w tym sezonie kupują zazwyczaj bilet w jedną stronę oraz dodatkowe, nieplanowane przed wyjazdem przeżycia.
W czasach niepewności i ogólnego zagubienia zjawiają się zwykle cudotwórcy, którzy obiecują łatwe i proste rozwiązania. Kiedy na horyzoncie pojawia się coraz większe bezrobocie, ubożenie społeczeństwa i widmo powszechnej biedy, ci najbardziej zdesperowani oddają ostatnie zaskórniaki tym, którzy obiecują im dobrobyt i bogactwo. W tym sezonie najbardziej znane logo w Polsce to Amber Gold i Finroyal. Obie instytucje finansowe specjalizowały się w obiecywaniu szybkich zysków i nieoddawaniu powierzonych im pieniędzy. Nawiasem mówiąc, nie są w tym oryginalne. To samo robiły i robią otwarte fundusze emerytalne, tyle że one zabierają pieniądze obywatelom przymusowo i na dodatek zgodnie z prawem. I nic nie można z tym na razie zrobić. Kościół od 2 tys. lat też obiecuje Królestwo Niebieskie i wciąż na tych niesprawdzonych obietnicach nieźle zarabia. Choć nawet ta doświadczona instytucja polityczno-finansowa zalicza odpływ klientów.
Po wakacjach można jednak czekać na kolejne obietnice elit władzy. Jakoś trzeba będzie rozładować tę ciężką atmosferę. Zwłaszcza że czarne chmury coraz bardziej gęstnieją na kapitalistycznym niebie, które do tej pory miało zazwyczaj kolor błękitu z reklam obiecujących szybkie spełnienie w każdej dziedzinie życia. Środki unijne, łagodzące pierwszą falę kryzysu z lat 2008-2009, w tej chwili są już na wyczerpaniu. Pole manewru rządu jest dość ograniczone. Czy po burzy finansowej przyjdzie w Polsce czas na polityczne trzęsienie ziemi? Choć w społeczeństwie nadal panuje apatia i pozorny spokój, to jednak w powietrzu wisi sporo nerwowości. Czasami wystarczy mała iskra, aby zapłonął duży ogień.
A gdzie jest i co w tej sytuacji robi rząd? Coś nie słychać i nie widać ani premiera, ani jego ministrów. Jedyne medialne informacje w ostatnim czasie na temat aktywności rządu PO-PSL to historie o walce z bezrobociem wśród dzieci premiera i ministrów. Bezrobocie zaglądające w oczy dzieci ministrów to już kompletny krach panującego systemu. Ale co tam. Elity będą świętować pod koniec sierpnia kolejną rocznicę powstania „Solidarności”. Okoliczności jak najbardziej sprzyjają upominaniu się o międzyludzką solidarność – tę pisaną małą literą i bez cudzysłowu. Zwykli ludzie jednak już od dawna nie uczestniczą w tych obchodach, a związki zawodowe w Polsce stają się jedynie wspomnieniem z historii. Dziś, choć bardziej potrzebne i podobno niezakazane, organizacje związkowe zanikają w zakładach pracy. Po cichu, bez oficjalnych represji i bez medialnego zainteresowania. Być może czas na bankructwo obecnego modelu politycznego?

Wydanie: 2012, 33/2012

Kategorie: Felietony, Piotr Żuk
Tagi: Piotr Żuk

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy