To nie cud, to Wiedeń

To nie cud, to Wiedeń

Woda z Alp, samochody elektryczne w centrum, taniejące bilety
– stolica Austrii jest najlepszym miastem do życia

Beata Dżon
Korespondencja z Wiednia

W kwietniu 1781 r. Wolfgang Amadeusz Mozart pisał do ojca do Salzburga: „Zapewniam, że to jest wspaniałe miasto – a jako moje metier to najlepsze miejsce na świecie”. Pisał z Wiednia, muzycznej metropolii poszukującej nowych talentów. Ponad dwa wieki później geniusz mógłby chyba te słowa powtórzyć. Wiedeń od 2009 r. uchodzi za najlepsze miasto do życia, wygrywa w studiach porównawczych koncernu doradczego Mercer w rankingu 221 miast całego świata. Drugi jest szwajcarski Zurych, potem Auckland w Nowej Zelandii. Później pojawia się Monachium, również jako najprzyjaźniejsze miasto Niemiec, na piątym miejscu kolejne niemieckie miasto, Düsseldorf, razem z kanadyjskim Vancouverem.
Mercer działa w 40 krajach, każde miasto było oceniane, z uwzględnieniem 39 kryteriów, oczami ekspatriantów – osób, które zostały wysłane do pracy i mieszkania za granicą. Kryteria obejmują aspekty polityczne, socjalne, gospodarcze i ekologiczne. Do tego osobiste poczucie bezpieczeństwa, opiekę zdrowotną, szkolnictwo, komunikację miejską, a także wszelkie usługi publiczne. Wyniki tych badań pomagają m.in. rządom i firmom o międzynarodowym zasięgu w wyborze siedzib dla organizacji i biznesu. Polskich miast, niestety, próżno tu szukać.

Zielono, pachnąco i punktualnie

Zieleń w ogromnej ilości. Parki, parki, parki, z Praterem w samym centrum na czele, gdzie można się poruszać pieszo, rowerami, konno… W mieście wytyczono 1174 km tras rowerowych. Kwiaty – zapach lawendy czy bzu unosi się od wiosny w całym mieście, nie tylko w ogrodach Schönbrunnu.
– Nie noszę zegarka – mówi Jaga Hafner, redaktorka „Jupitera”, polskiego pisma i portalu kulturalnego. – Po co? Mam co chwila do dyspozycji jakiś zegar, i to pokazujący prawdziwą godzinę – uśmiecha się. Ponad 200 zegarów w przestrzeni publicznej. Niby nic, ale chodzą punktualnie, znajdują się w ważniejszych miejscach; nie tylko informują, ale i zdobią zgodnie ze stylem otoczenia.
– Woda to tutaj fenomen, znajomi z Polski rzucają mi się na ratunek, kiedy odkręcam kran, a ta woda jest lepsza niż kupowana mineralna. Woda nie jest w Wiedniu chlorowana, jest ozonowana, miasto na to stać – podkreśla Katarzyna Waniek, studentka, tłumaczka i doradca planowania rodziny.
Faktycznie, miasto słynie z doskonałej wody. Pobierana z alpejskich źródeł w Styrii i Dolnej Austrii po 36 godzinach bez udziału pomp trafia do domów. Wiedeń ceni białe złoto, jak nazywa się tu wodę. Jako pierwsze miasto świata nadał jej ochronę konstytucyjną. Chwali się też największym wodnym publicznym placem zabaw w Europie – wokół odrestaurowanej starej wieży ciśnień w Favoriten (X dzielnica) na obszarze 15 tys. m kw. można biegać po mostkach, taplać się w jeziorkach, oczkach albo w źródełkach i eksperymentować z wodą.

Picie kawy światowym dziedzictwem

A jak woda, to i kawa. Prawdę mówiąc, nie wiem, czego tu szukają sieciówki typu Starbucks. Karmelową frappuccino, zwykłą dla Wiednia melange, dużą czarną czy verlaengerter trzeba koniecznie wypić przy marmurowym stoliku, siedząc w wygodnej loży lub na tapicerowanym krześle, we wnętrzu z kryształowym żyrandolem, do tego czytając gazetę. Kawiarze wiedeńscy są dumni – miesiąc temu UNESCO wzięło pod ochronę lokalną kulturę picia kawy w istniejących tu od XVII w. kawiarniach. Uznano ją za skarb niematerialnego dziedzictwa kulturowego.
– Wszystko mam pod ręką, mnóstwo basenów z tanimi kartami miesięcznymi, łaźnie, sauny, w starych, pięknych obiektach, takich jak Amalienbad. Jest plaża w środku miasta nad kanałem, jest wielka oaza dla naturystów nad czystą, sztuczną odnogą Dunaju do pływania – wylicza Klara z Baden, studentka nauk politycznych.
– Nikt nie pali tu śmieciami, tylko drewnem. Nie śmierdzi, ludzie szanują czyste powietrze. Nie lubię jeździć zimą do Polski, od razu czuć palone śmieci – dodaje Katarzyna Waniek. Sama, jak wszyscy tutaj, śmieci segreguje. – I wiem, że podzielone na plastiki, papiery, bio i resztę nie będą potem zmieszane.

Piefke, Tschusch

W Wiedniu mieszka oficjalnie 1,7 mln osób, prawie jedna trzecia mieszkańców to obcokrajowcy. Niemcy są w Austrii i w Wiedniu największą mniejszością narodową. Niespecjalnie kochaną. Od 20 lat mieszka tu Dirk Stermann, niemiecki satyryk, dziennikarz. – Wiedeń jest zasadniczo najprzyjemniejszym miastem świata. Pięknym, nie za dużym, ma się uczucie, że jest tu wszystko, czego potrzeba. Jest taki wyciszony. Nie jest cool, tak jak Berlin, ale też nie mówi, że jest sexy. Nie jest też taki „pikantny” jak Hamburg – podkreślał w rozmowie z „Die Welt”. Dodał jednak, że w Wiedniu można się czuć nieszczególnie mile widzianym: – To tak, jakby się mieszkało w cudownym domu, ale każdego wieczoru było się z niego wyrzucanym.
Bo nie można mówić o specjalnej miłości do obcokrajowców, kiedy szef wiadomości ORF zwracał się do niemieckiego kolegi: „Dzień dobry, Scheipi“. Brzmi miło, dopóki się nie pozna znaczenia – w pełnym brzmieniu Scheiß-Piefke to półobraźliwy odpowiednik naszego „zasranego Szwaba”. Około jednej trzeciej spośród 53 tys. jednoosobowych firm Wiednia założyli obcokrajowcy – z czego 29% Polacy, bardzo tu chwaleni. Turcy dominują w handlu i usługach, mieszkańcy dawnej Jugosławii obstawili transport, m.in. jako taksówkarze, obok Hindusów czy imigrantów z Afryki. Miasto rozwija zatem „etniczną ekonomię”. I wciąż jest sporo pracy na rzecz tolerancji społecznej. Zamawiający taksówki nieraz zastrzegają, obok auta dla niepalących (wszystkie obowiązkowo od 31 grudnia), że życzą sobie białego kierowcy. Zdarza się, że ciemnoskórzy taksówkarze są odsyłani. Ale imigranci często sami są sobie winni – jeśli się widzi Wiedeńczyka o urodzie hinduskiej, źle mówiącego po niemiecku, który wykrzykuje do kogoś: „Wracaj do siebie, ty Tschuschu”, to co można myśleć? Tschusch to naprawdę obraźliwe słowo na określenie obcokrajowców, głównie pochodzących z krajów byłej Jugosławii. I to się dzieje na Naschmarkt, gdzie niemal każda kuchnia światowa ma swój sklepik czy budkę! Do klasyki kampanii społecznych wszedł plakat z 1973 r.: chłopczyk w skórzanych portkach patrzy na dorosłego o wyglądzie typowym dla przybysza z Południa i mówi: „Ja się nazywam Kolarić, ty się nazywasz Kolarić, dlaczego mówią do ciebie Tschusch?”. Plakat się nie zestarzał.

Miasto tanieje

Codziennie do pracy w Wiedniu dojeżdża 200 tys. osób, również wielu mieszkańców Czech, Słowacji i Węgier, a w tym czasie 100 tys. wiedeńczyków jedzie do pracy poza stolicę. Niemal jedną dziesiątą mieszkańców stanowią studenci, którzy jednak nie zawsze odmładzają miasto, bo tu można studiować latami – studiować, a nie uczyć się. Mieszkańcy i turyści zgodnie cenią transport publiczny. Od roku, po zbadaniu opinii wiedeńczyków (!), od piątku do niedzieli metro jeździ całodobowo. Mimo że w kwestii bezpieczeństwa Wiedeń jest „dopiero” na piątym miejscu wśród 221 miast, można się czuć bezpiecznie, wracając o różnych porach. Najgorsza wiedeńska stacja Karlsplatz, dawne centrum spotkań narkomanów i półświatka, była bardziej nieprzyjemna i smutna niż niebezpieczna, dziś zresztą stałych gości rozproszono.
Miastem rządzi czerwono-zielona koalicja, która obniżyła cenę rocznych biletów komunikacji miejskiej. Od maja 2012 r. zamiast 449 euro rocznie zapłaci się 365. Od marca spada też o 11% cena parkingów w miejscu zamieszkania. Przyjazne miasto. W tym dla atmosfery – już 8 tys. osób korzysta z nowoczesnego systemu wypożyczania samochodów, tzw. carsharingu. Wystarczy mieć kartę z czipem, by na jednym z 50 parkingów, m.in. przy dworcach i lotnisku, wypożyczyć samochód elektryczny lub małolitrażowy. Ten trend ma się rozwijać. Rosną za to ceny w strefach krótkiego parkowania, kary też. I to odczuwalnie.
Mieszkania komunalne, budowane przez socjaldemokratów po I wojnie, są nie tylko znakiem rozpoznawczym „czerwonego miasta”, ale i bezpiecznym lokum. Każde takie osiedle czy budynek ma zielone podwórza z trzepakami, ławkami i punktami usługowymi. Biedniejsi mieszkańcy w razie ostrej zimy mogą liczyć na szybkie dopłaty do ogrzewania. Najpiękniejszym i największym superblokiem jest Karl-Marx-Hof. W dawnej pralni i łaźni od roku funkcjonuje Muzeum Czerwonego Wiednia w Pralni, stworzone przez Lilli i Wernera Bauerów, kochających Wiedeń za to, jaki jest. Tam dowiedziałam się, że od 20-lecia międzywojennego miasto nieprzerwanie przekazuje każdemu urodzonemu dziecku powitalny pakiet z niezbędnymi rzeczami. Rodzaj naszego becikowego, tyle że dawany konsekwentnie i nie z powodów politycznych.

Urodziwi i smutni

Wbrew temu wszystkiemu wiedeńczycy nie są optymistami. Jakby nie dostrzegali piękna swojego miasta, przywileju mieszkania w nim.
Niewielu korzysta z krzeseł i dywaników przygotowanych przez miasto pod operą czy ratuszem, by za darmo oglądać transmisje najlepszych przedstawień; spotkać tam można głównie turystów. A pod względem narzekania mieszkańcy austriackiej stolicy mogą się równać z nami. Dirk Stermann mówi, że piękne kobiety, efekt wiedeńskiego tygla kulturowego, „spotykały przedstawicieli depresyjnych narodów i wspólnie wydawali na świat urodziwych, ale smutnych ludzi”. Tutejsza melancholia żyje, podlewana winem i ckliwymi wiedeńskimi piosenkami w dialekcie. A grobowce na Cmentarzu Centralnym są bardziej poszukiwane niż tytuły profesorskie, bo śmierć w Wiedniu gra wielką rolę. Stąd biorą się pożegnalne przedstawienia pogrzebowe nie tylko rodziny cesarskiej, ostatnio Ottona Habsburga, lecz także pisarzy, artystów i polityków, np. Thomasa Bernharda, Falco, Jörga Haidera.
Żyjący mają w Wiedniu co robić. Aktualnie miasto pachnie ponczem i grzanym winem dzięki dziesiątkom jarmarków świątecznych. Wiedeńczycy zawsze znajdują czas na pomarznięcie i pogaduszki przy winie. A gdy otworzą oczy w Nowy Rok, włączą telewizory i radia na tradycyjny koncert noworoczny. W tym roku będzie dyrygował Mariss Jansons, łotewski dyrygent, uczeń m.in. Herberta von Karajana. Ten zaszczyt, jak się mówi o prowadzeniu Filharmoników Wiedeńskich podczas Koncertu Noworocznego w Musikverein, miał już Jansons w 2006 r. Żeby się dostać na koncert, trzeba wylosować bilety w cenie od 30 do 940 euro, inaczej nie można ich kupić. Od 2 do 23 stycznia wypełnia się formularz i czeka na losowanie wybranych biletów na następny Nowy Rok. Wystrojeni szczęśliwcy będą chłonąć muzykę i plotkować o tegorocznym wykonaniu…

 

Wydanie: 2011, 51-52/2011

Kategorie: Świat
Tagi: Beata Dżon

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy