Każdy artysta ma prawo do błędu – i wybitny reżyser, i doświadczony aktor, i traktowana z ironiczną pobłażliwością piosenkarka Rozmowa z Justyną Steczkowską – Muszę zacząć od serdecznych gratulacji i związanego z nimi pytania: Jak czujesz się jako młoda mama? – Dziękuję, wspaniale! Mamy cudownego synka! Jest jeszcze taki malutki, a już poznaje swoją mamę. Parę razy nawet się do mnie uśmiechnął! To wielkie szczęście! Oczywiście wiem, że wszyscy tak mówią. Wydaje nam się, że to tylko konwencja, że macierzyństwem wypada się fascynować, ale tak naprawdę, póki się tego nie doświadczy, niczego się nie wie o tym szczęściu! Miałam dość ciężki poród, ale mój mąż – Maciek, był cały czas razem ze mną i to mi bardzo pomagało… Urodziłam – mimo kilku omdleń – własnymi siłami, chyba byłam dość dzielna, ale kiedy położyli mi synka na piersi, zaczęłam płakać. Tego nie da się z niczym porównać! – Jak twój synek ma na imię? – Miał się urodzić jako zodiakalny Lew, ale jakoś mu się nie bardzo śpieszyło i jest spod znaku Panny, ale imię już pozostało – Leon. – Zawodowiec?! – Zawodowiec! “Leon Zawodowiec” to jedna z moich ulubionych postaci filmowych. – Przejdźmy więc do spraw związanych z twoją profesją… Jesteś piosenkarką, kompozytorką, aktorką, uprawiasz pop, jazz, piosenkę aktorską… Często jesteś komplementowana za wszechstronność zainteresowań, ale równie często pojawiają się głosy, że rozdrabniasz się i trwonisz talent. – Jak każdy człowiek, wolę komplementy… Z zarzutami tego typu nie bardzo mogę się zgodzić, ponieważ to nie rozdrabnianie, ale nieustanne poszukiwanie swojej drogi. To nie jest strata czasu, kiedy człowiek chce się sprawdzić w różnych dziedzinach, a już szczególnie ważne to jest przy twórczości artystycznej. Trzeba być aktywnym, trzeba ryzykować i podejmować nieustannie nowe próby. Właśnie to jest najbardziej interesujące. – Poszukiwania zwiększają prawdopodobieństwo porażki, a marketing współczesnego show-biznesu zajmuje się głównie eliminowaniem wszelkiego ryzyka… – Dlatego karmieni jesteśmy najczęściej homogenizowaną, czyli odhumanizowaną papką, produktem “artystycznopodobnym”, stworzonym w studiu przez komputery najnowszej generacji, voisery, harmonisery, samplery – programatory kariery! A mnie fascynuje nie jakaś wyimaginowana kariera, ale żywa muzyka, różnorodna sztuka, prawdziwa, oryginalna, bo pełna ludzkich słabości, nawet błędów. Po prostu moja. Kiedy Tomasz Stańko, jeden z najgenialniejszych muzyków współczesnych, zaprosił mnie do współpracy przy nagraniu muzyki do filmu “Egzekutor” Filipa Zylbera, niezmiernie się cieszyłam, ale byłam też pełna obaw – czy podołam wyzwaniu, czy dobrze zaśpiewam, czy też będę tygodniami męczyła się w studiu, by osiągnąć perfekcyjny efekt, zadowalający tego wspaniałego artystę. Nagrałam kilka wersji i, ku mojemu zaskoczeniu, Stańko powiedział, że pierwsza wersja jest najlepsza i że wszystkie pierwsze wersje są najlepsze, bo najprawdziwsze. Czy nie powinnam współpracować z tak wybitnym muzykiem jazzowym, ponieważ jestem odbierana jako piosenkarka popowa? Czy nie powinnam śpiewać w oratorium Jana Kantego Pawluśkiewicza i Leszka Aleksandra Moczulskiego trudnych, nieomal operowych partii, tylko dlatego, że kiedyś debiutowałam na festiwalu opolskim, a nie w La Scali? – To są bardzo udane, artystyczne projekty, ale już film “Na koniec świata” z twoją rolą otrzymał miażdżące recenzje. Czy nie obawiasz się tzw. spadku notowań? – Przed filmem Magdy Łazarkiewicz zagrałam w “Billboardzie” Łukasza Zadrzyńskiego. Nie zapomnę jednej recenzji: “Justyna Steczkowska chce być aktorką, ale do tego nie wystarczy pomachać włosami…”. Myślałam, że zabiję tego dziennikarza. W sumie byłam na ekranie niecałe dziesięć minut, więc na jakiej podstawie ktoś recenzuje moje aktorstwo? Nic nie grałam, po prostu byłam sobą… Inaczej było w filmie Magdy, dla mnie szczególnym. Dałam z siebie wszystko, całą duszę i serce. Pracowałam z Aleksandrem Domogarowem, zaprzyjaźniłam się z Darkiem Toczkiem i to było niezwykłe doświadczenie. Doświadczenie, które na pewno wpłynęło na moją dalszą pracę, na moje widzenie świata. Każdy artysta ma prawo do błędu – i wybitny reżyser, i doświadczony aktor, i traktowana z ironiczną pobłażliwością piosenkarka. Jeśli odbiera nam się to prawo, to odbiera się ludziom prawo do twórczości. Jeśli artysta traci prawo do eksperymentu, staje się wyrobnikiem, czasami bardzo sprawnym rzemieślnikiem… Ale to za mało, by być szczęśliwym! – A ty jesteś szczęśliwa? – Tak, na swojej
Tagi:
Ewa Gil-Kołakowska









