Nie ma niegrzecznych dzieci

Nie ma niegrzecznych dzieci

Już samo nazwanie emocji sprawia, że ma ona mniejsze natężenie


Agnieszka Stążka-Gawrysiak – coach, trener, autorka bloga DyleMatki.pl, autorka książek, w tym „Self-Regulation. Nie ma niegrzecznych dzieci”


Plują, krzyczą, tupią, demolują… A mimo to twierdzi pani, że nie ma niegrzecznych dzieci.
– I tego się trzymam.

Dlaczego?!
– Zacznijmy od tego, co rozumiemy pod pojęciem „niegrzeczne dziecko”. Za prof. Stuartem Shankerem, twórcą podejścia self-reg, czyli metody radzenia sobie ze stresem, wyróżniam dwa sposoby działania – niegrzeczne zachowanie i zachowanie wywołane stresem. To pierwsze pojawia się wtedy, kiedy dziecko decyduje świadomie, na chłodno. „Co ja teraz mogę zrobić? – myśli kilkulatek. – Chcę dostać lody. Mogę poprosić mamę, powiedzieć, dlaczego mi smakują. Ale mogę też mamę kopnąć i powiedzieć, że jest głupia. Hm, to w sumie najlepszą strategią będzie kopnięcie jej i powiedzenie, że jest głupia. Wtedy na pewno dostanę lody”. O tym, że taki scenariusz jest prawdopodobny, będzie świadczyło m.in. to, że dziecko mówi spokojnym tonem, a jego ciało jest rozluźnione.

A ten drugi sposób działania?
– Jest znacznie częstszy. Dziecko kopie mamę i mówi, że jest głupia, kiedy straciło już panowanie nad sobą. Jest przeciążone. Nie radzi sobie. Mówi podniesionym lub piskliwym tonem albo niezrozumiale. Powtarza te same zdania, jakby cofnęło się do poprzedniego etapu rozwoju. Jest „odporne na argumenty”, jakby ich nie słyszało albo nie rozumiało. Ma zaciśnięte pięści. Może też odwracać wzrok, zatykać uszy, wycofywać się. Co więcej, potem będzie twierdzić, że wcale tak nie robiło, i będzie o tym przekonane – możliwe, że naprawdę nie pamięta tego, co się z nim działo. Wszystko dlatego, że nie miało kontaktu ze sobą, bo… skończyło mu się paliwo.

Paliwo?! Jakie paliwo?! – mogłabym powtórzyć za bohaterem jednego z pani opowiadań.
– Paliwo to oczywiście przenośnia. Chodzi o energię potrzebną systemowi nerwowemu, by poradzić sobie z różnymi stresorami, czyli bodźcami wywołującymi napięcie. Stresorem może być zmęczenie, głód, senność, strach…

…niska temperatura, nagły i donośny dźwięk, ból. Jak w ogóle można pogrupować stresory?
– Shanker mówi o pięciu ich obszarach. Pierwszy – biologiczny, związany z ciałem: zimno, hałas, ból, gorączka, ostre światło, głód, rozmaite zapachy. Wszystko to, co bezpośrednio działa na zmysły, czy to z otoczenia, czy z wnętrza ciała. Drugi – emocjonalny. Tutaj stresorami są wszystkie silne i/lub trudne emocje. Tęsknota, niepewność, strach, lęk, ale i np. ogromny entuzjazm; on także powoduje zużycie energii. Trzeci – poznawczy. Wszelkie informacje, które trzeba przetworzyć i zapamiętać. Schematy, które trzeba rozgryźć. Imiona kolegów w grupie, teksty wierszyków i piosenek, wiedza, gdzie jest przedszkolna toaleta i jak się w niej zamykają drzwiczki.

A te dwa ostatnie obszary stresu?
– Czwarty – społeczny. Tutaj chodzi o bycie w grupie, nawet dwuosobowej. Sytuacje, kiedy chcemy się porozumieć. Albo zrozumieć, co mówi opiekunka czy inna osoba. To również każde przyjęcie, nawet w małym i znanym dziecku gronie. Piąty, ostatni już obszar – prospołeczny. Jest związany z byciem dla innych, także z etycznym postępowaniem. To np. czekanie na swoją kolej. Dzielenie się zabawkami…

Stresory można też podzielić na ukryte i jawne.
– Ukryte, czyli nieoczywiste na pierwszy rzut oka, zwłaszcza dla kogoś, kogo nie dotyczą. Dla dziecka może to być np. podminowany rodzic, który przeżywa trudną sytuację w pracy – ono czuje, że coś się dzieje, ale nie za bardzo wie co. Albo telewizor, który gra w tle – dziecko słyszy dźwięki, których nie rozumie. Jest jeszcze jeden podział. Na stresory negatywne i pozytywne. Do tych ostatnich możemy zaliczyć wszelkie przyjemne sytuacje: urodziny, mikołajki, odwiedziny kolegi z klasy. Bywa przecież, że dziecko jest tak pobudzone, że nie potrafi po nich wieczorem zasnąć.

Niezależnie od tego, jaki to bodziec, zasada jest jedna: powrót do równowagi kosztuje.
– A im wyższe skumulowane napięcie, tym więcej energii zużywa organizm i tym większa jest potrzeba odbudowania jej zasobów, czyli regeneracji. Dotyczy to szczególnie dzieci. Wróćmy do przykładu z lodami – jest pora obiadu, dziecko mówi: „Chcę lody”. Mama czy tata odpowiada: „Nie, teraz będzie zupa”. Dziecko jest sfrustrowane, rozzłoszczone, krzykiem domaga się lodów. Można oczywiście je zdyscyplinować, nakrzyczeć, powiedzieć: „Przestań natychmiast wrzeszczeć”, „Przestań mną manipulować. Nie dostaniesz lodów, koniec”. „Jeśli natychmiast się nie uspokoisz, to nie będzie nie tylko lodów, ale też bajki”. Tyle że wtedy dziecko nie uczy się radzić sobie z emocjami, regulować ich. Raczej je tłumi, wypiera, zaprzecza im ze strachu przed rodzicem. A frustracja i tak później wypłynie i np. wieczorem dziecko uderzy braciszka. Albo położy się na podłodze i powie: „Nie będę się kąpać”.

I dlatego amerykański pediatra i psychiatra Daniel J. Siegel porównał mózg dziecka do piętrowego domu. Z dobrze działającym prymitywnym parterem…
– …który odpowiada za podstawowe funkcje życiowe, realizację własnych potrzeb, emocje i wyrażanie ich ciałem. Przecież nikt nie musi nam tłumaczyć: „Słuchaj, jak ktoś ci coś zabiera, to możesz czuć złość”. To po prostu się czuje. Kiedy się rodzimy, ten prymitywny parter mózgu jest już gotowy. Jak opisuje Siegel: firaneczki już wiszą, stoją regały z książkami, kanapa wygodna, poduchy. Wszystko jest.

Prymitywny parter to jedno, ale jest również tzw. myślące piętro.
– Ono wytwarza się powoli. Trzymając się metafory Siegla: wszędzie leżą worki z cementem. Nie ma podłogi. Na razie nie da się mieszkać. W rzeczywistości myślące piętro stale jest w budowie, a ta polega na tworzeniu połączeń zarówno w obrębie piętra (które odpowiada za rozumienie emocji i ich kontrolowanie), jak i między piętrem a parterem. Jak to się dzieje? Jeśli dziecko się złości, tupie, krzyczy, to mogę przy nim kucnąć i powiedzieć: „Synku, jesteś chyba bardzo zdenerwowany? Jeśli chcesz się przytulić, to się przytul, jestem”. Z czasem – po kilkunastu czy kilkudziesięciu razach – kiedy dziecko znów poczuje, że ma ochotę tupać i krzyczeć, będzie już samo wiedziało: „Aha, to teraz jestem zdenerwowany”. I może nawet wypowie to na głos, a zamiast tupać i krzyczeć, poprosi rodzica o przytulenie.

Jak jeszcze wspierać dziecko w budowie „myślącego piętra”? Jak reagować na trudne zachowania – na gorąco?
– Zadbać o to, by poczuło się bezpiecznie. W praktyce: nazwać to, co się dzieje. „Słuchaj, synku, słyszę, że bardzo chcesz lody”. „Rozumiem cię, wiem, o co ci chodzi, słyszę cię” – już samo to daje dużo spokoju. Nawet jeśli nadal nie ma tych lodów, to przynajmniej dziecko czuje się wysłuchane. Można też nazwać emocje: „Chyba jesteś sfrustrowany”. Albo: „Jesteś nieszczęśliwy, smutny, zły, że nie masz tych lodów? Masz ochotę tupać, krzyczeć?”. Czy też: „Jesteś zły na mnie, bo nie daję ci lodów?” – najlepiej ze znakiem zapytania, bo przecież nie wiemy na pewno, co czuje dziecko. Badania z wykorzystaniem funkcjonalnego rezonansu magnetycznego pokazują, że już samo nazwanie emocji sprawia, że ma ona mniejsze natężenie: pobudzenie części limbicznej (emocjonalnej) mózgu zmniejsza się. Czyli z jednej strony stawiać granice, z drugiej – być łagodnym dla stanów dziecka. Pozostać z nim w relacji. Bez straszenia. Szantażowania.

Czego jeszcze lepiej wtedy nie robić?
– Nie przypominać – w tej konkretnej chwili, kiedy dziecko jest w wielkich emocjach – o zasadach i ustaleniach, bo ono nie przetwarza wtedy takich komunikatów. Nie przywoływać do porządku. Nie dyscyplinować. Nie karać. Nie krzyczeć. A także np. nie porównywać z innymi: „Twój braciszek w tym wieku był spokojniejszy”.

Weźmy jeszcze inny przykład. Dziecko coraz bardziej się nakręca: „Nie chcę iść do przedszkola. Chcę, żebyś została w domu. Masz być tutaj! Teraz!”. Co mówić? Co robić?
– „Widzę, że bardzo nie chcesz iść do przedszkola. Rozumiem cię, też czasami nie chcę iść do pracy”. A jednocześnie – to też trzeba dziecku jasno powiedzieć – „Nie mam takiej możliwości, żeby cię zostawić w domu. Powiedz, kochanie, co możemy zrobić, żeby ci było łatwiej w przedszkolu, albo co możemy zrobić po powrocie do domu, żeby było miło”. Można przygotować plan, np. „Odbiorę cię wcześniej, pójdziemy na lody, pobawimy się kolejką. Chodź, ustawimy ją już teraz i będzie na nas czekała”. Tak, by dziecko miało perspektywę: teraz się nie da, ale później już tak.

A co, kiedy to nie pomaga? „Ale w przedszkolu jest nudno”, mówi dziecko i w płacz.
– To wcale nie znaczy, że tam nie ma czym albo z kim się bawić. Raczej dzieje się coś, co jest dla dziecka trudne. Dlatego można próbować to przeformułować. „Czyli nie masz z kim się bawić?”. „Nie, mam z kim się bawić, to nie o to chodzi”. „A może w przedszkolu tęsknisz za mamą?”. „Tak, bardzo!”. Innymi słowy, kiedy dziecko mówi, że jest nudno, to w rzeczywistości znaczy: „Jest mi trudno”, w naszym przykładzie: „Tęsknię za mamą”.

Mieszczenie emocji dziecka, odzwierciedlanie ich, bycie w kontakcie – jakie są jeszcze inne strategie działania?
– Parafrazowanie: „Aha, nie chcesz iść do przedszkola. Chciałbyś zostać dziś w domu?”. Fantazjowanie: „Fajnie by było, jakby przedszkole można było wysłać w kosmos. Bylibyśmy cały czas w domu. Stale byśmy się bawili i tylko by nam dowodzili pizzę i lody. Super by było, prawda?”. Czasami już samo powiedzenie tego przynosi dziecku ulgę.

„To teraz już tylko pizza i lody, i siedzenie w domu z mamą. Nigdzie się nie ruszam”, pada z ust przedszkolaka.
– Dlatego to metoda nie dla wszystkich, choć warto poeksperymentować i sprawdzić, czy pomaga. Na pewno może pomóc tzw. rodzicielstwo przez zabawę: można np. zrobić wyścigi, kto szybciej założy buty – mama czy synek. Albo powiedzieć: „Będziemy się skradać do windy przy ścianach jak ninja, żeby nas sąsiedzi nie zauważyli”. Warto też przypomnieć dziecku, co ciekawego czeka je w przedszkolu, a co ono bardzo lubi: „Ale słuchaj, dzisiaj masz szachy”. „Dziś jest rytmika”.

Nadal to dla wielu duże wyzwanie, bo przecież łatwiej i szybciej – niejako z automatu – uznać, że to zła wola malucha. A nie efekt niskiej energii i dużego napięcia.
– Tak, bo przecież sami byliśmy inaczej wychowywani – mieliśmy się słuchać, spełniać oczekiwania, być grzeczni, zachowywać się tak, by nie przeszkadzać dorosłym. Dziecko miało być obok, ale tak, jakby go nie było. Po części dlatego, że dorośli nie byli w stanie poświęcać dzieciom tyle uwagi i czasu, ile teraz. Musieli ugotować od zera, wystać wszystko w kolejkach itd. Poza tym to przekonanie nadal jest silnie zakorzenione w kulturze, dodatkowo opartej na sukcesie, rywalizacji, dyscyplinie i samokontroli, działaniu w pojedynkę. Samotne bohaterstwo to nasz narodowy mit. Nie wolno zważać na ból. Trzeba przeć stale do celu. A to przecież nie pomaga w zatrzymaniu się i dbaniu o siebie. Nie ma miejsca na samoregulację.

A na zimno, kiedy dziecko się uspokoi, jak reagować?
– Porozmawiać o tym, co się wydarzyło, i poszukać strategii radzenia sobie w podobnych sytuacjach. To czas na uczenie, jak dziecko powinno się zachować. Trzymając się przykładu, tłumaczymy: „Nie mów: »daj mi lody«, tylko: »poproszę o lody«”. Albo: „Słuchaj, synku, ostatnio krzyczałeś na mnie, że jestem głupia i chcesz lody. Wiesz, było mi przykro i nie miałam ochoty dać ci tych lodów. Następnym razem po prostu poproś. »Mamo, proszę cię o lody«. I od razu będzie wszystkim sympatyczniej”. W myśl zasady – o czym piszę w książce – że „dzieci generalnie starają się współpracować z dorosłymi, o ile tylko są w stanie”.

Tyle dziecko, a jak pracować nad sobą, żeby w trudnych sytuacjach zachować spokój?
– Najlepszą drogą jest porządna psychoterapia.

Chętnych nie widzę.
– A szkoda, bo tak jak każdy powinien profilaktycznie chodzić do dentysty, tak każdy – na jakimś etapie życia – powinien zadbać o zdrowie psychiczne. Jeśli jednak nadal jesteśmy na nie, to można chociaż poszukać znajomych, którzy są dla nas wzorem, i przyglądać się, jak sobie radzą w codziennych sytuacjach. Dalej: uczyć się i ćwiczyć na zimno przechodzenie na język osobisty. Zamiast mówić: „Jak możesz to robić, dzieciaku wstrętny”, lepiej – nawet podniesionym głosem – „Synu, zdenerwowałam się!”. Czyli nie o dziecku – jakie ono jest okropne, co zrobiło – ale o sobie, co mi to zrobiło. „Przestraszyłam się, kiedy tak zrobiłeś”, „Było mi przykro, kiedy powiedziałeś: »głupia mama«”. Im częściej będziemy sobie wyobrażać, że taka będzie nasza reakcja, tym większa szansa, że zareagujemy tak na gorąco.

I to działa?!
– Tak! Naprawdę warto pracować nad sobą, by uczyć dzieci samoregulacji, zamiast ostro je dyscyplinować i wymagać bezwzględnego posłuszeństwa. Najmocniejsze dowody prezentuje metaanaliza Elizabeth Gershoff i Andrew Grogana-Kaylora z 2016 r. Naukowcy ci przeanalizowali badania o wpływie klapsów opublikowane w ostatnich 50 latach, a obejmujące ponad 160 tys. dzieci. Wykazali, że klapsy mają liczne negatywne konsekwencje. Powodują m.in. agresywne i antysocjalne zachowania dzieci, trudności w odróżnianiu właściwych i niewłaściwych zachowań, a w dalszej perspektywie wiążą się z chorobami psychicznymi. Co więcej, dawanie klapsów nie powoduje, że dzieci są bardziej posłuszne – to też jednoznaczny wynik z badań. Wniosek: dyscyplinowanie to nie jest droga, która pomaga wychować grzeczne dzieci i dobrze ułożonych dorosłych ludzi.

Fot. archiwum prywatne

Wydanie: 2021, 51/2021

Kategorie: Psychologia

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy