Nie odbierajmy szansy najuboższym

Nie odbierajmy szansy najuboższym

Prof. Marian Szamatowicz, pionier polskiego in vitro Ja nie daję nikomu dzieci, nie kreuję nowego życia. Pomagam tylko, aby mogło zaistnieć – Od wielu lat jednym z pana marzeń była pomoc państwa w leczeniu niepłodności metodami wspomaganego rozrodu. Jedną z tych metod jest zapłodnienie pozaustrojowe, czyli metoda in vitro. Już było blisko i… – W momencie, gdy pani minister Ewa Kopacz zapowiedziała w jednym ze swych pierwszych wystąpień, że rozważa finansowanie leczenia niepłodności metodą in vitro, pomyślałem, że pierwszy raz taką deklarację składa kobieta i być może ona właśnie ją zrealizuje. – Ale nie zrealizuje. Jej szef, czyli premier, to powiedział. – Wciąż zadaję sobie pytanie, dlaczego tak jednoznacznego, normalnego, ludzkiego tematu wszyscy się boją. Dla mnie powód jest czytelny. Tego typu leczenia nie chce wyłącznie hierarchia Kościoła katolickiego. Ale zdumiewa też co innego. Otóż po leczenie zgłaszają się katolicy. Dzieci, które się urodziły – mam takie sygnały – wszystkie zostały ochrzczone jako normalne dzieci, a nie jako pomiot szatana czy diabła. Dalej – rodzice msze święte w podzięce za narodzenie dziecka oraz… w mojej intencji zamawiają nawet w Częstochowie, za to, że tyle szczęścia tym ludziom przyniosłem. – Ludzie Kościoła mówią o sacrum, jakim jest życie. Proszę więc powiedzieć, czy gdy podejmuje pan leczenie, nie obraża pan owego sacrum? Czy nie jest pan świętokradcą? – No skąd?! Natomiast w takich dyskusjach, jakie i dziś się toczą, jest tendencja do mieszania pojęć i przy okazji do straszenia. Faktem jest niezaprzeczalnym, i mówię o tym otwarcie, że techniki rozrodu wspomaganego medycznie dają szansę na głęboką ingerencję w proces powstawania życia ludzkiego. Ale jest to problem nie medyczny, lecz filozoficzny. Natomiast z punktu widzenia medycznego nie należy nigdy mieszać eksperymentów na zarodkach, klonowania, doboru płci – z leczeniem. Ja zabieram głos wyłącznie na jeden, ciągle ten sam temat – istnieją pary, które nie mogą mieć dzieci, i chcę im pomagać. A co do sacrum. Nie tak należy podchodzić do tej sprawy. Ludzie idą po pomoc do lekarza. Lekarz posługuje się wieloma narzędziami, a w niejednym przypadku jedyną metodą pozostaje zapłodnienie pozaustrojowe. Więc te dyskusje o sacrum zupełnie mnie nie interesują. Niepłodność jest chorobą. Podstawowym atrybutem tej choroby jest brak potomstwa. I nie da się tego wyleczyć aż do momentu, w którym urodzi się dziecko. Trzeba znaleźć szansę, aby to dziecko się urodziło. Tylko tak można patrzeć na in vitro. – Panie profesorze, jeszcze przez chwilę pozostańmy przy – jak by to powiedzieć – doktrynie, która nie pozwala leczyć niepłodności poprzez zapłodnienie pozaustrojowe. – Wedle mojej wiedzy cała sprawa dotyczy trzech kluczowych kwestii. Po pierwsze – według doktryny Kościoła katolickiego nasienie może być złożone wyłącznie w pochwie kobiety, wyłącznie w czasie stosunku płciowego, a ów stosunek ma się odbywać między małżonkami… -…i w celu poczęcia dziecka? – A to już niekoniecznie. Kiedyś tak było, ale Kościół zaakceptował tzw. metody naturalne zapobiegania poczęciu, które są po prostu abstynencją seksualną w okresie koncepcyjnym. Czyli… stosunek nie musi się odbywać wyłącznie w celach prokreacyjnych. W metodzie in vitro sposobem pobrania nasienia jest jednak nie stosunek płciowy, lecz masturbacja, która jest ponoć w doktrynie nie do zaakceptowania. Nie mam statystyk, ilu mężczyzn z zupełnie innych powodów się masturbuje, ale jakoś od tego świat się nie zawalił. – Lecz pojawia się też kwestia zarodków. W „probówce” zapładnia się ich więcej, a implantuje kobiecie tylko pojedyncze. – No zaraz, Kościół nie kwestionuje, że w naturalnym rozrodzie rozwija się tylko 25-30% zarodków spośród powstałych. Znaczy to, że reszta zarodków, czyli nowo poczęte życie, obumiera. Ja nie ukrywam, że z zarodków umieszczonych w jamie macicy nie wszystkie się rozwijają, ale ostro protestuję, gdy mówi się o zabijaniu zarodków. Bo jest różnica między zabijaniem a obumieraniem. – Aha, jest jeszcze jeden zarzut do was – lekarzy. Dziecko powinno być następstwem aktu miłości, a nie wynikiem „zabiegów technicznych”. – Ile dzieci rodzi się, także w rodzinach, w wyniku gwałtu, przymusu małżeńskiego, rozbestwienia? O jakiej miłości, u licha, my tu mówimy?! – Może po prostu to, co nazywa się medycznym wspomaganiem rozrodu, nie jest

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 04/2008, 2008

Kategorie: Wywiady