Nie oddam i co mi zrobisz?

Nie oddam i co mi zrobisz?

A man on his back with a credit card is floating in sea water and is surrounded by sharks in a 3-d illustration about drowning in debt.

Problemy zaczęły się, gdy w 2002 r. serdeczny przyjaciel poprosił o pożyczkę – 1,5 mln zł. Obiecał spłacić ją po trzech miesiącach Mojego rozmówcę poznałem od razu. Prosił, bym nie ujawniał jego nazwiska, choć jego zdjęcia można znaleźć w magazynach sprzed ponad 20 lat, poświęconych modzie, architekturze i temu, co nazywamy stylem glamour. Na przełomie XX i XXI w. był odnoszącym sukcesy biznesmenem. Firma, którą założył, zatrudniała ok. 100 osób. Miał bogatych i renomowanych klientów. Wraz z żoną, jedną z ówczesnych gwiazd telewizyjnych, tworzyli parę znaną w kręgach warszawskiej socjety. Wydawało się, że nic nie może zburzyć tej idylli. A jednak. Początkiem kłopotów nie stał się rozwód, który udało im się przeprowadzić bez, jak to bywa w tym środowisku, awantur i skandali. Ona kontynuowała karierę w mediach, on skupił się na rozwijaniu biznesu. – Moje problemy zaczęły się, gdy w 2002 r. serdeczny, od 30 lat przyjaciel, syn znanego aktora, poprosił mnie o pożyczkę – 1,5 mln zł. Obiecał spłacić ją po trzech miesiącach. W roku 2002 była to poważna kwota, lecz panowie nie rozmawiali ani o umowie, ani o wekslach. Po prostu na kartce w kratkę zapisali kwotę. – Najgorsze było to, że pieniądze pochodziły z rachunku bankowego mojej firmy – tłumaczy. Nie zmartwiło go, gdy minęły pierwszy i drugi termin zwrotu pożyczki. Uważał przyjaciela za człowieka honoru, który dotrzymuje słowa. Czas mijał, a odmowy i kolejne terminy spłaty długu zaczęły grozić utratą płynności jego firmy. Co dwa tygodnie, każdego miesiąca, na rachunku musiały być środki, by opłacić kontrahentów. – Pożyczałem wśród znajomych. Od jednego 200 tys. zł, od drugiego kilkadziesiąt, zbierałem tak od kilkuset tysięcy do ponad 1,5 mln zł. Pokrywałem niedobór w kasie i rozliczałem się z kontrahentami, a gdy po kilku dniach spływały środki od partnerów biznesowych, zwracałem je osobom, które mnie wsparły. Niedotrzymanie terminów nie wchodziło w grę. To nie była kwestia ambicji, lecz konieczność. Gdyby partnerzy, od których kupowaliśmy usługi, zorientowali się, że mam kłopoty, mogliby rozwiązać umowy, odebrać licencję i zostałbym z niczym. Tak działo się przez lata. Wszystkie prywatne pożyczki były przeze mnie zwracane w terminie, choć trudno sobie wyobrazić stres, jaki mi towarzyszył. Jedną z inwestycji, które wówczas prowadził mój rozmówca, była budowa luksusowego apartamentowca bliźniaka na obrzeżach Warszawy, z mieszkaniami przeznaczonymi na wynajem. Przedsiębiorca zakładał, że dzięki wysokim czynszom po ośmiu latach kredyt zaciągnięty we frankach szwajcarskich zostanie spłacony. Chciał jak najszybciej odzyskać pieniądze od dłużnika. Gdy panowie się spotkali, ten roześmiał się w twarz mojemu rozmówcy i oświadczył, że „to nie on ma problem”. Przyszło znów pożyczyć pieniądze, tym razem z procentem, od jednego z biznesmenów, którego nazwisko regularnie pojawia się na liście 100 najbogatszych Polaków tygodnika „Wprost”. Bohater tej historii chciał pogasić w ten sposób 11 kredytów bankowych i skończyć ze spiralą zadłużenia. Sprzedał nieukończony apartamentowiec. Wymuszona cena okazała się niższa od tej, którą by uzyskał, gdyby nie śpieszył się z transakcją. – Straciłem na tym ponad 1 mln zł, lecz gdybym tego nie zrobił, byłoby jeszcze gorzej – mówi. Firma co prawda przynosiła dochód, lecz obsługa pozostałych zobowiązań pochłaniała poważne środki. Mój bohater posiadał jeszcze kilka mieszkań w Warszawie i z częścią przyszło się rozstać. Pieniądze poszły na spłatę zobowiązań. Za radą adwokata zdecydował się odzyskać półtoramilionowy dług na drodze sądowej. Prawnik byłego przyjaciela okazał się wyjątkowo zręczny i wykorzystując poczucie obowiązku wobec przyjaciół, którzy w trudnych chwilach mu pomagali, szantażem zmusił go do wycofania pozwu. – Wiedziałem, że popełniam błąd, lecz nie mogłem postąpić inaczej. Nie chciałem, by życzliwi mi ludzie zostali zamieszani w ten skandal. Ich nazwiska nie powinny się pojawić na sali sądowej. I tak nic to nie dało. Sprawa stała się głośna i wielu niegdyś bliskich mi ludzi zapomniało, że się znaliśmy. Wskazuje leżący na biurku stos dokumentów: – Tu jest wszytko, tylko nie ma to już żadnego znaczenia. – Najgorsze spotkało mnie ze strony wieloletniej znajomej. Lubiliśmy się. Czasem pożyczała mi pieniądze, które po kilku dniach zwracałem. Wiedziała dobrze, w jakiej jestem sytuacji finansowej. Kilka lat temu zaproponowała mi pożyczkę: „Za jednym zamachem spłacisz wszystkie zobowiązania, a później się rozliczymy.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2023, 32/2023

Kategorie: Kraj