Protest środowiska medycznego rozszerza się, a rządzący udają, że są hojni dla pacjentów Samodzielny Publiczny Dziecięcy Szpital Kliniczny Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego. Od rozpoczęcia protestu głodowego przez rezydentów minęło 18 dni. Byłam tu wielokrotnie, o różnych porach dnia. I wczesnym rankiem, kiedy część rezydentów jeszcze spała (z chroniącą przed światłem opaską na oczach), i wczesnym czy późnym popołudniem. Tym razem odwiedzam ich po godz. 22. Wiele razy w czasie tego protestu kamery telewizyjne towarzyszyły im do 23 i dłużej. Czy nadal tak jest, czy układają się do snu w obecności mediów? Może nie, bo temat przestał być gorący. I o to rządowi chodziło. Żebyśmy się przyzwyczaili do tego protestu głodowego, tak jak przywykliśmy do przyczepy kempingowej ustawionej przez KOD pod koniec 2015 r. przed Kancelarią Prezesa Rady Ministrów. Wtrąceni do podziemia Wokół szpitala spokój. Nie ma korowodów pacjentów, nie ma setek studentów pędzących na zajęcia. Szybkim krokiem idzie mężczyzna z chłopcem. Pyta o drogę na izbę przyjęć. Z samochodu wysiadają rodzice z bliźniakami na rękach. Pod SOR podjeżdża taksówka z matką i dzieckiem. Zwyczajne nocne życie szpitala. Najsłynniejszy polski hol jest pusty. We wtorek, około godz. 21, głodującym kazano zwinąć manatki i przenieść się z parteru na dolny poziom. Oni mówią, że zeszli do podziemia. Dosłownie. Może ktoś pomyślał: co z oczu, to z serca. Ale oficjalnym powodem eksmisji jest stwierdzenie szpitalnego epidemiologa, że z winy głodujących może powstać zagrożenie epidemiologiczne. – Przecież jesteśmy pracownikami opieki zdrowotnej. Jeszcze kilka dni temu, zanim wzięliśmy urlopy, by protestować, normalnie pracowaliśmy. Nie jesteśmy chorzy. Większym zagrożeniem są te osoby, które przychodzą do szpitala w odwiedziny – dziwi się jeden z głodujących, ratownik medyczny Teodor Skoczyński, który ukończył studia sześć lat temu. Głoduje czwarty dzień. Protest zaczęło 20 osób, momentami było ich ponad 30. Teraz – decyzją samych protestujących – znowu jest 20 osób. W czwartek, 19 października, wieczorem dwie osoby zostały zdyskwalifikowane, więc w piątek mogli się pojawić nowi ludzie. Od początku protest wspomagały inne zawody medyczne, byli: ratownik medyczny, lekarz specjalista, pielęgniarka, analityk… W poniedziałek, 16 października, protest przejęło Porozumienie Zawodów Medycznych, aby był on głosem całego środowiska medycznego, a nie tylko kilkunastotysięcznej grupy rezydentów. W holu głównym szpitala nad głowami głodujących fruwały kolorowe ryby z papier mâché, które mogły wywoływać marzenia o porcji dorsza z surówką. Teraz pokusy są jeszcze bardziej dotkliwe, bo medycy głodują w przedsionku kantyny. Nie da się nie czuć zapachu przygotowywanych dań. Choć minęła godz. 22, protestujący jeszcze nie śpią. Jedni dyskutują o mijającym dniu, drudzy poszli do łazienki, by zmyć z siebie jego kurz, kolejni wyszli na zewnątrz szpitala, by pogadać z bliskimi, bo w podziemiu telefony tracą zasięg. Czeka ich kolejna trudna noc, nie tylko za sprawą głodu. Hol przed kantyną jest nieduży i niski, nie ma dopływu świeżego powietrza, dokucza duchota. Dlatego przyjaciele przynieśli dwa wentylatory. Ale awaria instalacji elektrycznej spowodowała, że nie można używać żadnego gniazdka w promieniu kilkudziesięciu metrów. Wentylatory stoją bezużyteczne. Kiedy w czwartek rano zapowiedziano konferencję prasową ministra Konstantego Radziwiłła, osoby trzymające kciuki za głodujących, ale i za siebie samych jako pacjentów, miały nadzieję, że padnie informacja o przyjęciu głównego postulatu protestujących – dojściu do 6,8% PKB na ochronę zdrowia do 2021 r. – Ja właściwie nie miałem takiej nadziei – mówi Teodor Skoczyński. – Tak jest lepiej, bo wtedy człowiek nie czuje się rozczarowany. Codziennie protestujący dostają wyrazy poparcia. Wiele osób przychodzi, by podarować butelkę wody mineralnej albo soku. Inni przynoszą pojedyncze kwiaty albo całe bukiety z dedykacjami i słowami wsparcia. Głównie czerwone róże. Codziennie przychodzi też pani z kundelkiem, by zaaplikować im swoistą dogoterapię – żeby pozbawieni przez wiele dni towarzystwa najbliższych mogli się poprzytulać do zwierzaka, pogłaskać go. W czwartek ogromnie podbudowała ich nieoczekiwana wizyta 50 motocyklistów. Powiedzieli, że są po stronie głodujących i że im dziękują. A potem przed szpitalem wykonali koncert na 50 silników. Takie chwile przekonują, że społeczeństwo rozumie, że oni głodują nie dla siebie, ale dla wszystkich. Wyrazy poparcia pozwalają znieść ataki. Hejterzy nie przychodzą do rezydentów, atakują anonimowo. Tylko raz









