Niepokorni na fali

Niepokorni na fali

Antyradio udowadnia, że współczesna rozgłośnia nie musi być szafą grającą

„Nie rozumiesz, nie słuchaj”. Co się za tym kryje? Kontrowersyjne audycje, bezkompromisowe spojrzenie na rzeczywistość i wreszcie znakomita muzyka. Takie jest Antyradio – rozgłośnia, która podbija Warszawę, gdzie nadaje na częstotliwości 94 FM, aglomerację śląską (106,4 FM), a w internecie ma fanów w całej Polsce. Antyradio jest ewenementem na krajowym rynku radiowym. Kiedy większość rozgłośni przypomina szafy grające, lansuje modę na „złote” i „czułe” granie, Antyradio poszło pod prąd. Na przekór specom od analizy rynku i badaniom marketingowym. Z pozoru zastosowano prostą metodę. Zamiast grzecznych prezenterów – kontrowersyjne osobowości antenowe. W miejsce dużych bloków muzycznych – audycje autorskie. Zamiast popu – odkurzony z płyt winylowych stary dobry rock’and’roll, punk, grunge i hardcore. Zamiast plastikowej Shakiry i Enrique Iglesiasa – Led Zeppelin, Apteka, The Doors, Dezerter, Sex Pistols… Do tego okraszona polityczną niepoprawnością satyra na współczesną polską rzeczywistość w iście montypythonowskim wydaniu. Na początku cały ten wybuchowy zestaw odpowiednio poukładano i zareklamowano. A potem czekano, czy chwyci. Chwyciło.

Nas to kręci

Antyradio powstało w 2002 r. w Warszawie jako Radio 94. W założeniu miało być stacją dla prawdziwych mężczyzn. Pomysłodawca (spółka Ad.Point należąca do brokera reklamowego, firmy CR Media) uznał, że każdy facet lubi kobiety i szybką jazdę dobrym wozem. Wynikający z założenia męski szowinizm radia stał się jednak źródłem jego kłopotów. Wiele środowisk uznało bowiem, że „94” swoją popularność buduje na treściach zakrawających na seksizm. Czarę goryczy przelała kampania reklamowa z nagą kobietą i umieszczonymi na jej sutkach pokrętłami odbiornika radiowego. I hasłem „Nas to kręci”. Feministek nie kręciło. Sprawą zainteresowała się KRRiTV. Uznała, że to „Playboy w eterze”, pogroziła palcem i cofnięciem koncesji. Tak było na początku.
W 2003 r. za sterem Radia 94 usiadł Michał Figurski. Na starcie zerwał z szowinistycznym wizerunkiem rozgłośni. Przemeblował zespół, ściągnął nowych ludzi i dał drugie życie tym, którzy nie potrafili odnaleźć się w nastawionych na pop-styl stacjach. Figurski podkreśla, że wyznaje starą szkołę radia, które mówi do słuchacza, a nie tylko zalewa go porcją muzycznej papki. Siłą stacji stali się ludzie. No i Figurski, który przeszedł radiową metamorfozę z grzecznego i ładnie ucharakteryzowanego prezentera popowej sieczki w szefa zakręconej stacji. W ubiegłym roku Radio 94 połączyło się z katowicką stacją Flash, przeistoczyło w Antyradio i rozszerzyło techniczny zasięg (słychać go w całej śląskiej aglomeracji). Sama nazwa najlepiej oddaje charakter rozgłośni. Bo wszystko jest tutaj „anty” – inne, własne, ma swój styl i charakter. Niszowe, a jednak popularne. Kwintesencją jest „Antylista”, poranna audycja prowadzona przez duet Michał Figurski-Kuba Wojewódzki. Ten swoisty katalog największych bubli społeczno-politycznych tygodnia stał się wizytówką radia. Prof. Wiesław Godzic, medioznawca, uważa, że Antyradio jest awangardą wolnego słowa, a „Antylista” najlepszym tego przykładem. – Figurski i Wojewódzki pokazali, że można zupełnie inaczej podejść do radia. Podoba mi się to ich „luzactwo”, bo jest inteligentne, dowcipne i kontrolowane. Choć czasem niepotrzebnie brną w knajacki dowcip. Są niesamowicie sprawni i błyskotliwi. A także nieprzewidywalni, w przeciwieństwie do wielu reporterów, którzy męczą się, a i tak od razu wiadomo, jaka będzie puenta – twierdzi profesor.

Żart, ironia, prowokacja

Duet W-F udowodnił, że nawet politykę, która wylewając się ze wszystkich mediów, powoduje odruch wymiotny, można podać w interesującej formie. Zamiast narzekać na nowego prezydenta, lepiej zrzec się polskiego obywatelstwa i w ambasadzie rosyjskiej poprosić o azyl polityczny. Po co ubolewać nad jakością elit politycznych, skoro można prześledzić drogę po torach posła Janusza Wójcika? Pikanterii dodaje autoironia prowadzących, którzy, jak sami o sobie mówią, są zaprzeczeniem zasad matematyki, bo w ich wypadku jeden + jeden daje zero. – W tym „robieniu sobie jaj” są elementy poważnego dyskursu i walka o dobro publiczne. Poprzez żart, ironię i prowokację pokazują ludzką głupotę, obnażają funkcjonowanie instytucji i niekompetencję urzędników. W efekcie osiągają więcej niż niejedna nadęta audycja – zauważa prof. Godzic.
Czyli radio bez wad? Nie było łatwo znaleźć oponentów Antyradia, a ci, którym styl tej rozgłośni nie odpowiada, nie chcą się wypowiadać oficjalnie. – Oni robią swoje radio, my swoje. Ich mi się nie podoba, nasze owszem – przyznaje dziennikarz komercyjnej stacji. Inny nasz rozmówca, który również zastrzegł anonimowość, dawniej dziennikarz radiowy, dziś prowadzący program publicystyczny w jednej ze stacji telewizyjnych, twierdzi, że popularność Antyradia jest chwilowa. – Radiofonia idzie w zupełnie innym kierunku, na dłuższą metę sukcesu nie wróżę – mówi. I jako zarzuty wylicza: nieobiektywność, niska kultura języka, wpadki techniczne (zdarzyło się, że na przykład dwa dni pod rząd wyemitowano to samo kalendarium muzyczne), bijąca z niektórych audycji amatorszczyzna. Takie głosy są jednak w mniejszości. I wpisują się w zasadę Antyradia: albo kupisz konwencję, albo nie. Jeśli nie – droga wolna.

 

 

Wydanie: 05/2006, 2006

Kategorie: Media
Tagi: Tomasz Sygut

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy