Kłopoty współczesnej polszczyzny z erotyką najlepiej pokazuje mem, w którym dziewczyna szepcze partnerowi: „Umyj swojego przyjaciela i chodź do łóżka”, a na kolejnym obrazku chłopak z mozołem szoruje pod prysznicem plecy kumpla i biadoli: „Też wymyśliła…”. Dla autorów erotyka często bywa testem sprawności pióra, który spektakularnie oblewają. Czy to dlatego, że czują się zbyt pewni swego i w tekście z przesadną gorliwością chcą udowodnić, że znają się na rzeczy, czy z powodu traktowania prozy jako pola do fantazmatycznej zemsty na emancypantkach (to szczególna przypadłość prozaików o sympatiach prawicowych). Albo przeciwnie – autor nadmiernie skrępowany niezgrabnie próbuje „te sprawy” metaforyzować i wpada w sidła grafomanii lub klinicznej pornografii (kiedy nadużywa terminologii medycznej, błędnie sądząc, że w ten sposób unika obsceny). Krytyka literacka też robi za przyzwoitkę, z upodobaniem karcąc autorów, którzy spuszczają ze smyczy język i przewrotnie spełniają postulat precyzyjnego opisu rzeczywistości – sceny łóżkowe są jak najbardziej rzeczywiste. Wytłumaczyłem kiedyś nieoględnie, dlaczego porzuciłem studia filologiczne – lepiej pisać o pieprzeniu niż pieprzyć o pisaniu. Wielu krytyków nie daruje mi tego do śmierci, ale przynajmniej zainspirowałem co najmniej jedną osobę profesorską, która natychmiast po schlastaniu moich opowiadań jako obleśnych sama napisała ostrą powieść erotyczną w narracji pierwszoosobowej. Tak czy owak, największe kokosy na książkach zbiła w ostatnich latach panna Blanka, po której spływa wszelki dyskurs akademicki, pod strzechy zaś trafiła, przyznając szczerze, że „zdaje sobie sprawę ze swoich braków warsztatowych”. Paradoks sprawił, że jej gwiazda rozbłysła najjaśniej, kiedy pod książkami, w których nie ukrywała niczego, ukryła swoje czułe miejsca w rozbieranej sesji do magazynu dla panów. Łatwiej być zdeklarowaną chałturniczką, niźli znieść lincz środowiskowy za to, że się np. dało upust seksizmowi, ale cokolwiek by powiedzieć – jak się na naszym ojczystym padole zamachniesz piórem na kwestie genitalne, lekko nie będzie. Tryb pruderyjnej ciotki i zbulwersowanego wuja włącza się w Polsce z automatu nawet najbardziej na pozór progresywnym i permisywnym badaczom, a raz „źle uobecniona” w dyskursie krytycznym książka nie ma praktycznie szans na rehabilitację po latach (tak przepadł chociażby znakomity w moim przekonaniu „Trans” Manueli Gretkowskiej). Dlatego jestem wdzięczny gremium Nagrody Literackiej Gdynia, że tego lata postanowiło uhonorować książkę bezecną, nieprzyzwoicie dobrze napisaną i w dziedzinie literackiej swobody seksualnej plasującą się w najwyższych rewirach. Małgorzata Żarów weszła na salony polskiej prozy z drzwiami za pomocą „Zaklinania węży w gorące wieczory” – powiedzieć, że to dojrzały debiut, byłoby tyleż prawdziwe, co nieeleganckie. Jednak szczęśliwie nie mamy tu do czynienia z kolejnym „cudownym dzieckiem”, które wyrywa sobie rada starców, chcących namaścić przyszłą gwiazdę. Narratorka powieści jest kobietą samoświadomą, wyemancypowaną i niezależną, której zawodową przyjemność sprawia władza nad męskimi spojrzeniami – pracuje bowiem „na kamerce”, jako, by tak rzec, cyberseksworkerka. Dla kaprysu postanawia także wziąć udział w scenie niesymulowanego seksu u reżysera opętanego ideą stworzenia pornograficznego arcydzieła. Jeśli atmosfera wyda się nie dość gęsta, autorka zagęszcza ją apokaliptycznym smogiem po katastrofie obiektu latającego – dla miłośników szufladkowania można zatem „Zaklinanie…” określić jako post-porn-apo. Lecz nie w dzianiu się cały cymes – wbrew pozorom fabuła jest skąpa jak przyodziewek bohaterki (najlepiej czuje się w majtkach i „szklankach” – przezroczystych szpilkach). To język tej opowieści nie bierze jeńców, bezczelna, rozbestwiona, burleskowa narracja, najlepsza właśnie tam, gdzie zazwyczaj pisarzom wypadało postawić kropkę. Sceny z planu filmu pornograficznego są erotyczną groteską najwyższej próby. Zwłaszcza ta, w której, aby sprostać artystycznym ambicjom reżysera, pomalowany na złoto kafarowy kochanek Stefan z albinotycznym przyrodzeniem uprawia seks z bohaterką rozpiętą na krzyżu („sprzęt jest luksusowy, z dokręconą półeczką pod dupę”). Świetna rzecz, jeśli wziąć pod uwagę także nagrodę Nike dla genialnej, również ostrej erotycznie powieści Zyty Rudzkiej, należy uznać, że polską prozą rządzą swawolne panie. Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint