Nierówności w Polsce są olbrzymie- rozmowa z prof. Jackiem Raciborskim

Nierówności w Polsce są olbrzymie- rozmowa z prof. Jackiem Raciborskim

Partie przestają być koniecznym łącznikiem między ludźmi. Są zdemoralizowane, niewrażliwe i niekompetentne Prof. Jacek Raciborski, socjolog, kierownik Zakładu Socjologii Polityki Instytutu Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego. Autor lub współautor 12 książek i kilkudziesięciu artykułów naukowych. Ostatnio opublikował książki poświęcone problematyce elit rządowych III RP i praktykom obywatelskim Polaków. Rozmawia Robert Walenciak Podobała się panu awantura o ACTA? – Bardzo. Wywołała osobiste dylematy, jak do tej sprawy mam się odnieść. A jest ona zdumiewająco wieloaspektowa. Uderza klasowość tego traktatu o zwalczaniu handlu podróbkami. I to w dwóch wymiarach – w ujęciu globalnym i krajowym. W wymiarze globalnym ma gwarantować interesy tego lepszego, bogatego, innowacyjnego świata. Jest to więc, mówiąc dawnym językiem, akt imperializmu gospodarczego i kulturowego. Nie dziwię się, że lewica i alterglobaliści tę umowę kontestują. Bo jeżeli istnieje jakaś wizja sprawiedliwego świata, to jej elementem musi być jakaś wizja przepływu technologii, w takim tempie, by ten przepływ służył zmniejszaniu barier, a nie podtrzymaniu obecnych globalnych nierówności. ACTA – komu dobrze, komu źle A w wymiarze krajowym? – W wymiarze krajowym ACTA również służyłaby tym lepiej usytuowanym, tym, którzy obsługują kreatywne przemysły, związane z markami, z najnowszymi technologiami, w tym rozrywkowe. Z tego punktu widzenia – klasowego – zrozumiałe jest, że najbardziej protestują przeciwko ACTA młodzi, którzy w gruncie rzeczy są już wykluczeni. Oni nie pożywią się prawami własności intelektualnej, bo ich kompetencje są banalne, to nie są liderzy nowych technologii. To bierni konsumenci papki internetowej, a nie twórcy tego, co w internecie się dzieje. ACTA pewnie niczego by nie zmieniała w obowiązującym w Polsce prawie, z jednym wyjątkiem: wprowadzałaby międzynarodowe mechanizmy egzekwowania tego prawa, które w znacznej mierze na razie jest fikcyjne. Twórcom ACTA powinna się podobać. – Wielu ją kontestuje. Niektórzy dziennikarze np. starają się być ideologami świata nowych technologii, zarazem świata wolności – w planie jednostkowym to może być nawet opłacalna strategia; ponadto zdarzają się wśród twórców prawdziwi socjaliści. Proste grupowe interesy twórców w przemyśle medialnym są jednak inne – efektywna ochrona praw autorskich, bo inaczej pauperyzacja. W środowisku naukowym postawy anty-ACTA to po części efekt rozdrażnienia, bo praktycznie zanikły już honoraria autorskie. Skądinąd dlatego, że większość rzeczy jest w sieci. Ale też, gdyby rygorystycznie przestrzegać prawa autorskiego, rachunek kosztów i korzyści dla tej grupy nie jest oczywisty. Tak naprawdę w długoplanowym interesie tego środowiska leży podtrzymanie ochrony praw autorskich przy jednoczesnym rozwoju domeny publicznej i zakupie przez państwo na szeroką skalę licencji do baz z literaturą naukową. Mówię to i jako wydawca literatury naukowej, i jako nauczyciel akademicki. Wraca republika? Umowa ACTA zatem jednym zabierze, a drugim da. – W planie wewnętrznym jest tak, że daleko idąca ochrona praw autorskich i represyjność uderzą w ubogich i w ten nowy proletariat. Dlatego rozumiem lewicę, że staje żywiołowo na pozycjach niechętnych tego rodzaju umowom. Musi jednak uważać, czy chce być lewicą komunistyczną czy socjaldemokratyczną. Ta druga jest bardzo przywiązana do własności i rynku. Zwłaszcza że w ostrzeżeniach przed ACTA było wiele demagogii. Trzeba jasno powiedzieć, że gdy student wymienia ze studentem książkę czy plik, to jest to dozwolony użytek osobisty, ale kiedy umieszcza chronione utwory w sieci i jeszcze czerpie z tego korzyści materialne, to po prostu kradnie. Dla mnie ciekawszy od dyskusji na temat ACTA był fakt, że sprawa ta potrafiła zmobilizować tyle środowisk. I to jak! – To jest kolejny powód mojej ambiwalencji w ocenie tego zjawiska. W tym wielka nadzieja, że dosyć łatwo mogą powstawać ruchy społeczne zdolne unicestwić jakieś konspiracyjne decyzje rządów. Wraca pewien mit republikański – że lud może się zmobilizować, zaprotestować i państwo okazuje się wrażliwe na tego typu roszczenia. A co to za lud? – Zdawałoby się, czysta abstrakcja – suweren, podmiot władzy. A tu proszę – nieraz się objawia. Choć ten lud, jeśli bliżej przyjrzymy się sprawie, jest klasowy, konkretny, niekoniecznie reprezentuje tzw. dobro wspólne. Przeciwstawia się konkretnym interesom. A chroni interesy innych grup… – Owszem. Dlatego potrzebny jest namysł.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 09/2012, 2012

Kategorie: Wywiady