Niespokojny lot

Niespokojny lot

Czy nasz narodowy przewoźnik lotniczy poradzi sobie z konkurencją? Czy firma, w której w ciągu dwóch lat zmieniło się aż sześciu prezesów, sześć zarządów i dziesiątki dyrektorów, jest w stanie dobrze funkcjonować? Można mieć co do tego wątpliwości. Chodzi o spółkę zaufania publicznego, gdzie najważniejszym dobrem jest życie i bezpieczeństwo ludzi, gdzie potrzebne są spokój, profesjonalizm i stabilizacja. Tą firmą jest LOT, który przeżywał zawirowania związane z działaniami kolejnych szefów, pochodzących z politycznego rozdania rządzącej do niedawna ekipy. Demagogią i nieprawdą byłoby twierdzenie, iż korzystanie z usług LOT stało się mniej bezpieczne w związku z częstymi zmianami na wysokich szczeblach kierowniczych w firmie. LOT ma światowej klasy pilotów, samoloty na europejskim poziomie, cenionych handlowców, świetnych mechaników (część już w Irlandii), niemal 80-letnie doświadczenie. Ale przy częstych zmianach na szczytach firmowej władzy bywa tak, że przywiązuje się więcej wagi do efekciarstwa niż uwagi do egzekwowania żmudnych procedur, dyscypliny pracy oraz procesów szkolenia. A ta branża nie toleruje efekciarstwa! Karuzela z prezesami Zmiany na czele LOT-owskiej hierarchii przyprawiają o zawrót głowy. W grudniu 2005 r. fotel stracił Marek Grabarek, prezes od 2003 r. Był z poprzedniego układu, więc w czasie PiS-owskich czystek od razu go odwołano wraz z całym zarządem. Potem, przez tzy miesiące, firmą kierował Tomasz Kopoczyński – przedstawiciel w radzie nadzorczej syndyka masy upadłościowej po Swissair. W marcu 2006 r. na prezesa wybrano Krzysztofa Kapisa. Gdy Jarosław Kaczyński został premierem, ze spółek zaczęto rugować ludzi, którzy objęli funkcje za Marcinkiewicza. Kapis co gorsza był też zwolennikiem prywatyzacji LOT-u i mówił nawet, że gdyby udziałowcem LOT-u została Lufthansa, nie byłoby to niczym strasznym. To nie mogło być tolerowane przez ministra skarbu Krzysztofa Jasińskiego, który, wedle zaleceń braci Kaczyńskich, był wrogiem prywatyzacji i niemieckich inwestorów. Kapisa zwolniono w listopadzie 2006 r. Potem szefem LOT mianowano Tomasza Dembskiego, młodego ekonomistę, forsowanego przez wiceministra skarbu Ireneusza Dąbrowskiego. Dembski nigdy nie pracował w firmie lotniczej, a brak fachowości i doświadczenia nadrabiał drylem. Szukając spisków doprowadził do konfliktu z załogą i związkowcami, którzy zarzucili mu nieumiejętność kierowania spółką zatrudniającą 3,5 tys. ludzi oraz stosowanie metod Łukaszenki. Chcieli kupić mu bilet do Mińska i nawet zawiadomili prokuraturę, iż Dembski ogranicza działania związkowe. Został odwołany w lutym 2006 r., ku radości związków. Co nie przeszkodziło, że zaraz władza „postawiła go” na Bumar. Potem prezesem został Marek Mazur, którego w konkursie poparli związkowcy oraz przedstawiciele syndyka. Aprobata związków zawodowych podziałała jednak na resort skarbu jak płachta na byka i ministerstwo doprowadziło do odwołania Mazura po sześciu tygodniach. Zarzucano mu, że jest człowiekiem holenderskich akcjonariuszy mniejszościowych (w domyśle – marionetką obcego kapitału). Przez prawie miesiąc w LOT panowało bezkrólewie. W kwietniu 2007 r. nowym prezesem został 41-letni Piotr Siennicki, inżynier elektryk po politechnice i podyplomowy ekonomista, pasjonujący się nurkowaniem i fantastyką. Stanowiska wiceprezesów objęli 33-letnia Karolina Stanisławska, specjalistka z branży ubezpieczeń, miłośniczka turystyki, tańca i choreografii, koleżanka ze studiów wiceministra Dąbrowskiego, oraz 35-letni Konrad Tyrajski, finansista, miłośnik motoryzacji i matematyki. Oczywiście nikt z nich wcześniej nie miał nic wspólnego z branżą przewozów lotniczych ani zarządzaniem wielką spółką. Szybko stało się jasne, że ta trójka nie poradzi sobie z kierowaniem tak skomplikowaną firmą, więc w lipcu do zarządu dołączono 45-letniego Jerzego Adamskiego, absolwenta MEL, kierownika działu wynajmu samolotów, pracującego w Locie od 1989 r., członka rady nadzorczej z ramienia załogi LOT-u. W zamian za awans miał dogadać się z roszczeniowymi związkami zawodowymi. Na nim spoczął faktyczny ciężar kierowania firmą. Karuzela prezesów sprawiła, że LOT nie wszedł do władz ważnych organizacji międzynarodowych IATA i AEA. Miejsce przewidywane dla szefa LOT-u dostał przedstawiciel węgierskiego Malevu, ale zawsze to bratanek, więc mniejszy żal. Apetyt na konfitury Przy takiej polityce kadrowej we władzach LOT-u niełatwo znaleźć fachowców z prawdziwego zdarzenia. Przykład idzie z góry. Na dyrektorskich i wicedyrektorskich stanowiskach, często obsadzanych obecnie po znajomości, też brakuje ludzi umiejących sobie radzić ze specyfiką biznesu lotniczego. Wyniki niektórych konkursów, rozstrzygniętych w tym roku, nie były respektowane, szereg funkcji powierzano ludziom z zewnątrz, z pominięciem procedur. I tak np. nowym dyrektorem LOT-u w USA została pani niemająca

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2007, 47/2007

Kategorie: Kraj