Po ostatnich zamachach w Izraelu wojsko stara się zapobiec eskalacji przemocy „Obywatele Izraela, doświadczamy właśnie fali morderczego terroryzmu”, powiedział premier Naftali Bennett 30 marca. Odniósł się w ten sposób do trzech ataków terrorystycznych w Beer Szewie, Haderze i Bene Berak, które kosztowały życie 11 osób. Premier dodał, że każdy, kto ma zezwolenie na noszenie przy sobie broni palnej, powinien właśnie tak robić, i zapowiedział, że rząd pracuje nad rozwiązaniem, które zaangażowałoby cywilnych ochotników w pomoc służbom. Spośród czterech zamachowców aż trzech miało izraelskie obywatelstwo i było znanymi zwolennikami Państwa Islamskiego. Znanymi także policji, bo dwóch odsiedziało wyroki za zarzuty powiązane z terroryzmem. Zamachowcom nie udało się uciec, zostali zabici przez policję, a w wypadku napastnika z Beer Szewy przez kierowcę przejeżdżającego autobusu. Te ataki wywołały jednak w Izraelczykach strach i poczucie paranoi. Nieczęsto w końcu się zdarza, żeby sprawcą zamachu był arabski obywatel Izraela. Częściej ofiarą ataków padają też żołnierze służący w punktach kontrolnych na Zachodnim Brzegu, ale to ryzyko wpisane w ich pracę. Od wieczoru 1 kwietnia trwa poza tym ramadan, który zwykle jest okresem napięć między Izraelczykami a Palestyńczykami. Aby zaradzić rosnącym konfliktom, rząd Bennetta wyasygnował
Tagi:
Amir Bohbot, Antony Blinken, Arabowie, Beer Szewa, Bene Berak, Beni Ganc, Bliski Wschód, Dżanin, dżihad, geopolityka, Hadera, ISIS, Izrael, Jerozolima, Joe Biden, konflikt izraelsko-palestyński, konflikty zbrojne, muzułmanie, Naftali Bennett, Palestyna, państwo islamskie, Pisgat Negew, Sde Boker, stosunki międzynarodowe, Strefa Gazy, Tel Awiw, USA, wojna, Zachodni Brzeg, zbrodnie przeciwko ludzkości, zbrodnie wojenne, Żydzi