Nieustraszeni pogromcy „układu”

Nieustraszeni pogromcy „układu”

Prokuratorzy, agenci, podsłuchy, prowokacje, czyli wojna IV RP z Kwaśniewskim, Millerem i Schetyną

Chodziło o „układ” czy o przeciwnika politycznego? Po latach, gdy kończą się kolejne procesy i swoje prace kończą komisje śledcze, można się pokusić o zrekonstruowanie działań państwa PiS. Państwa, w którym jego aparat ścigania w wielkim stopniu nastawiony został na tropienie „układu”. W praktyce „układem” byli polityczni przeciwnicy Jarosława Kaczyńskiego. Ci z SLD i ci z Platformy. O tym, że Jarosław Kaczyński wierzył w „układ” i że Zbigniew Ziobro manipulował tą wiarą, pisał Ryszard Kalisz w swojej wersji raportu komisji śledczej. Nie była to nowość, Kalisz potwierdził wszystko to, co wiedzieliśmy wcześniej, choćby z opowieści Janusza Kaczmarka. Były zastępca prokuratora generalnego i były szef MSWiA latem 2007 r. wyczerpująco mówił o mechanizmach władzy PiS i obsesjach szefa tej partii. Opowiadał m.in. o częstych naradach u premiera Jarosława Kaczyńskiego. Oprócz Kaczmarka bywali tam minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro oraz szefowie ABW i CBA. Premier, według relacji Kaczmarka, miał ciągle pytać o układ: „Kiedy wreszcie ujawnimy układ?”, „Dlaczego jeszcze nie został rozbity?”. Przypominał, że układ musi zostać rozbity, bo „jak tego nie zrobimy, przegramy wybory”. Na tych naradach była też mowa o szukaniu informacji obciążających przeciwników politycznych. Czyli kogo? Na liderów PO (Donalda Tuska i Mirosława Drzewieckiego) służby miały szukać haków obyczajowych, na Grzegorza Schetynę – gospodarczych. Drugą grupą byli liderzy lewicy, Aleksander Kwaśniewski i Leszek Miller. Przeciwko nim pracowały ABW i CBA. Wystarczy zebrać informacje o działaniach tych służb, by zobaczyć, jak funkcjonowała IV RP.

Miller, czyli dlaczego zginęła Barbara Blida?

„Barbara Blida by żyła, gdyby nie była w SLD”, to jedna z konkluzji raportu Kalisza. Trudno się z tym nie zgodzić. Blida, jak wynika z projektu raportu komisji śledczej, została do sprawy mafii węglowej – czyli de facto sprawy Barbary Kmiecik, którą prowadziła katowicka prokuratura – doklejona niemal na siłę. Wystarczyło, że przyjaźniła się, jeszcze od czasów PRL, z Barbarą Kmiecik, właścicielką firmy pośredniczącej w handlu węglem. Sprawę tej znajomości badała prokuratura. Sprawdzano m.in. okoliczności wybudowania w wakacyjnym domu Blidy basenu, ale okazało się, że była posłanka SLD ma na wszystko rachunki i jest czysta. Kolejno dwóch prokuratorów zamykało więc tę sprawę. Kmiecik od 2004 r. (kto wtedy rządził?) przebywała w areszcie. Śledztwo w jej sprawie zakończyło się w styczniu 2006 r. przekazaniem do sądu aktu oskarżenia. Nie było tam wątku Blidy, była posłanka miała występować jako świadek. Zaniepokoiło to ekipę ówczesnego prokuratora generalnego Zbigniewa Ziobry. Zastępca prokuratora rejonowego w Katowicach, Krzysztof Sierak, zażądał od oskarżającego Kmiecik prokuratora wyjaśnień, dlaczego Blida nie ma statusu podejrzanej. Śledztwo przeciwko niej ruszyło więc na nowo. A jednocześnie do gry weszła ABW. Blidą zajmowało się ośmiu funkcjonariuszy. Podsłuchiwano ją, budowano wokół niej agenturę. Ale to trochę później, po tym, jak uzyskano zeznania od Barbary Kmiecik. Zaczęło się od tego, że oficerowie ABW odwiedzali Barbarę Kmiecik w areszcie i prowadzili długie rozmowy. 29 maja 2006 r. sąd w Katowicach przedłużył jej areszt tymczasowy do 31 lipca. A już 7 czerwca wyszła ona na wolność. Tydzień później obciążyła Blidę. Właśnie to jedno zeznanie Kmiecik posłużyło prokuraturze w kwietniu 2007 r. do sformułowania przeciwko Blidzie zarzutu pośrednictwa w przekazaniu łapówki w wysokości 80 tys. zł prezesowi Rudzkiej Spółki Węglowej. Ten w zamian za łapówkę miał umorzyć karę za nieterminową dostawę węgla. To zeznanie, zdobyte w podejrzanych okolicznościach, nie było praktycznie później weryfikowane, okazało się pomówieniem, bo prezes Rudzkiej Spółki Węglowej ani nie dostał pieniędzy, ani niczego firmie Kmiecikowej nie umorzył. Błąd w sztuce prokuratorskiej nikogo jednak nie martwił. No bo skoro przełożeni byli zachwyceni… Mówił o tym Janusz Kaczmarek, relacjonując przebieg nocnych narad u ówczesnego premiera Jarosława Kaczyńskiego: „W trakcie narady Ziobro informował premiera, że ma materiał, który spowoduje rozbicie lewicowego układu, zatrzymanie Blidy i »wyjście« na innych polityków lewicy, w tym Leszka Millera. I że jest materiał, który daje podstawy do zatrzymania Blidy”. Kaczmarek miał wtedy przestrzegać, że materiały obciążające byłą posłankę są mało wiarygodne. Na co w odpowiedzi usłyszał, że „jak posiedzi, to zmięknie”. W domyśle – obciąży, tak jak Kmiecikowa, innych. Skąd ta wiara u Ziobry i u Kaczyńskiego w „lewicowy układ” na Śląsku, który mieli tworzyć tamtejsi liderzy SLD plus Leszek Miller, razem z Barbarą Kmiecik? Tego nie wiemy, w każdym razie to był motor napędzający działania prokuratorów i funkcjonariuszy ABW. Nawiasem mówiąc, w trakcie prac komisji śledczej okazało się, że Barbara Kmiecik utrzymywała bliskie kontakty z niemal wszystkimi liczącymi się osobistościami na Śląsku. I raczej z prawicą niż z lewicą, bo apogeum jej wpływów to czasy rządów AWS. Jednak te „tropy” zostały przez prowadzących śledztwo pominięte. Komisja ustaliła przy okazji inny ciekawy szczegół – otóż pośrednio z Barbarą Kmiecik związany był Grzegorz Ocieczek, na początku XXI stulecia prosty śląski prokurator, a za czasów Ziobry – wiceszef ABW. Ocieczek był regularnym gościem ośrodka jeździeckiego należącego do Kmiecikowej, a zarządzanego przez jej konkubenta. I – jak twierdzą ludzie Kmiecikowej – za nic nie musiał płacić. Bardzo ciekawe, czy sprawa tych związków zostanie wyjaśniona… Warto też dodać, że efekty szukania lewicowego układu i prób „wyjścia” na Leszka Millera okazały się nieoczekiwane dla całej sprawy walki z „mafią węglową”. Praktycznie bowiem to odpuszczono, a główna podejrzana, Barbara Kmiecik, pomawiając Blidę, zapewniła sobie nietykalność.

Kwaśniewski, czyli dom w Kazimierzu

Jeszcze bardziej szalonym pomysłem IV RP było szukanie haków na Aleksandra Kwaśniewskiego. W tym przypadku do „układu” zaliczono także jego żonę i jej fundację „Porozumienie bez Barier”. Od czasów orlenowskiej komisji śledczej praktycznie po dzień dzisiejszy fundacja musiała dźwigać najpoważniejsze oskarżenia. Okazało się, że wszystkie dokumenty ma w porządku. Cierpieli też ludzie związani z fundacją. Szef jej rady Andrzej Kratiuk był oskarżany o przekazywanie pieniędzy z PKN Orlen (był członkiem rady nadzorczej tej firmy) poprzez fundację na konta ludzi lewicy. Śledztwo nie wykazało śladu takiej działalności. Był oskarżany o pranie brudnych pieniędzy, a także o składanie fałszywych zeznań. Składanie fałszywych zeznań miało polegać na tym, że Kratiuk miał zataić przed komisją orlenowską, że był tajnym współpracownikiem SB. Po sześciu latach (sic!) sąd go uniewinnił. Kratiuk nie był tajnym współpracownikiem, nie składał raportów SB. A jeżeli spotykał się z przedstawicielami służb, to w sposób oficjalny i jawny.
„Czekałem na taki wyrok od sześciu lat – mówił Kratiuk dziennikarzom. – Do tego procesu nie powinno w ogóle dojść przy elementarnej przyzwoitości prokuratury”. Dodał, że wokół członków fundacji toczą się różne prawne zabiegi. Bo chodziło o pokazanie, któż otacza byłą parę prezydencką – „ludzie podejrzanej konduity”. Ofiarą tych zabiegów stał się inny członek rady fundacji „Porozumienie bez Barier”, prof. gen. Jan Podgórski, ordynator szpitala wojskowego na Szaserów w Warszawie. O sprawie prof. Podgórskiego pisaliśmy w „Przeglądzie” (nr 17/2011), więc tylko tytułem przypomnienia – pomawiali go kryminalista i osoba zatrzymana w areszcie. Prokuratura nie weryfikowała tych informacji,  22 sierpnia Żandarmeria Wojskowa. A dzień później na konferencji prasowej ówczesny szef CBA Mariusz Kamiński mówił o nim: „Gen. Jan P. organizował najgroźniejszym przestępcom w Polsce dokumentację medyczną, którą się posługiwali”. A media IV RP pisały o nim „lekarz mafii”. Podgórski cztery lata musiał walczyć w sądach o oczyszczenie swego nazwiska. I tak też się stało, sąd całkowicie go uniewinnił.
Inną operacją CBA przeciwko Kwaśniewskim było kupno w Kazimierzu Dolnym domu, który rzekomo miał należeć do pary prezydenckiej. Impulsem do działania była nagrana rozmowa Józefa Oleksego z Aleksandrem Gudzowatym, podczas której Oleksy miał mówić o „tajnym domu Kwaśniewskich”. CBA uznało, że jest to dom w Kazimierzu, który Kwaśniewscy mieli kupić na podstawioną osobę, a miał to zrobić zaprzyjaźniony z nimi prezes Budimeksu, Marek Michałowski. Centralne Biuro Antykorupcyjne rozpoczęło więc wielką operację. Najpierw postanowiono zbliżyć się do Jana J., syna Marii J., która administrowała domem Michałowskich. W tym celu biuro wynajęło swojemu agentowi (był nim agent Tomek, znany ze sprawy posłanki Sawickiej – ale o tym później) mieszkanie w tym samym apartamentowcu, w którym mieszkał Jan J. Agent Tomek tradycyjnie udawał bogatego biznesmena, który po sukcesach w Anglii chce rozpocząć działalność w Polsce. Udało mu się z sąsiadem Janem J. zaprzyjaźnić i został na święta zaproszony do domu do Kazimierza. Tam oświadczył, że jest pod takim jego wrażeniem, że chce go kupić. I zaoferował kwotę dwukrotnie większą od jego wartości, 3 mln zł. Dlatego Marek Michałowski zdecydował się na sprzedaż. Tomek namówił go przy tym, że połowę sumy zapłaci przelewem, a połowę wręczy w gotówce, żeby uniknąć wysokiego podatku.
Gotówkę zapakowano do specjalnie przygotowanej teczki z nadajnikiem. CBA miało nadzieję, że po podpisaniu u notariusza umowy Michałowski pojedzie do Jolanty Kwaśniewskiej z pieniędzmi i tam funkcjonariusze dokonają aresztowania. Ale Michałowski przepakował gotówkę do bagażnika i oddał teczkę zaskoczonemu agentowi. Odjechał samochodem i kilkanaście minut później został aresztowany. CBA oskarżyło go o próbę uniknięcia zapłacenia podatku…

Grzegorz Schetyna, czyli wielka rola Beaty Sawickiej

W porównaniu z poprzednimi sprawami ta jest najsłabiej wyjaśniona. Wiemy jedynie, że agent Tomek wkradł się w łaski posłanki PO Beaty Sawickiej i wręczył jej pieniądze. Wszystko zaś zostało sfilmowane i upublicznione przed wyborami 2007 r., jak mówił ówczesny szef CBA, Mariusz Kamiński, po to, żeby ludzie wiedzieli, jak głosować. I tyle. Tymczasem, jeśli przeanalizujemy tę sprawę, widać w niej mnóstwo niejasności i znaków zapytania. Dla laika może niewidocznych, ale dla oficerów służb specjalnych, z którymi rozmawialiśmy, wręcz uderzających.
Rozmawialiśmy z kilkoma osobami, które pracowały w służbach specjalnych wiele lat i znają ich specyfikę działania. Analizując sprawę Sawickiej, stawiają pytania i dziwią się, dlaczego wciąż nie uzyskano na nie odpowiedzi.
Pierwsze pytanie jest oczywiste: dlaczego agent Tomek zaczął rozpracowywać mało znaną posłankę Beatę Sawicką? Oficjalna legenda głosi, że wysłano go na kurs kandydatów na członków rad nadzorczych spółek skarbu państwa po to, żeby poduczył się ekonomii.
Mało kto tę wersję uznaje za poważną. Doświadczony oficer służb specjalnych tłumaczy nam: „Są lepsze miejsca, by kształcić oficerów. Nie sądzę więc, by agenta Tomka wysyłano na ten kurs w celach edukacyjnych. Zwłaszcza że był to kurs dla parlamentarzystów Platformy. Trzeba więc sprawdzić w papierach – otóż w służbach specjalnych każda akcja ma dokumentację. Są opisane jej założenia, plan działania i cele. W materiałach powinny być raporty agenta Tomka z kursów, charakterystyki ich uczestników. Potem decyzja przełożonych, do których osób powinien się zbliżyć, nawiązać bliższą znajomość. I dlaczego”. A jeżeli tak, to mamy tu więcej pytań niż odpowiedzi. Na początek możemy odrzucić tezę, że agent Tomek zapisał się na kurs, żeby pogłębiać wiedzę o ekonomii. Jak wiemy, opuszczał zajęcia, spóźniał się na nie, a w końcu ich nie zaliczył. Innymi słowy, nie były dla niego ważne. A co było ważne? Z informacji ich uczestników wynika, że ważne było zbliżenie się do ludzi Platformy. Co też się udało. Z informacji prasowych wiemy, że pierwszym celem agenta Tomka miała być Bożenna Bukiewicz, ale ponieważ znała się na gospodarce i nieruchomościach, agent nie kontynuował bliższej znajomości, w obawie przed zdemaskowaniem. On sam grał przecież rolę biznesmena, a ponieważ miał o biznesie niewielkie pojęcie, każda osoba z branży szybko wykryłaby mistyfikację.
Doświadczeni oficerowie służb specjalnych, analizując działania Tomka, wręcz łapali się za głowę, oceniając, jak przygotowywano go do akcji. „To cud, że nie został zdemaskowany – mówi jeden z nich. – Grał biznesmena, a nie znał się na gospodarce. Nie prowadził żadnej działalności. Mówił, że ma firmę w Londynie, tymczasem firma ta nie miała adresu ani strony internetowej, dosłownie niczego. Potem, jak wydrukował wizytówki, numer kierunkowy telefonu nie był do Wielkiej Brytanii, tylko do Egiptu. Błąd na błędzie! Amatorszczyzna! Każdy w miarę przytomny człowiek natychmiast, po pierwszym sprawdzeniu, uznałby go za oszusta lub gangstera. No bo przecież nie za człowieka służb, my takie sytuacje przygotowywaliśmy profesjonalnie…”. Inny nasz rozmówca jest bardziej wyrozumiały – tłumaczy, że poziom mistyfikacji zależy od okoliczności. Jeżeli więc agent nie działa wśród ludzi biznesu, działa w środowisku, w którym nie zadaje się zbyt wielu pytań, dość łatwowiernym, wtedy nie ma potrzeby budowania legendy. Ostatecznie, jak wiemy, agent Tomek zaprzyjaźnił się z posłanką Beatą Sawicką z Dolnego Śląska. Dlaczego z nią? Odpowiedź na to pytanie powinna znajdować się w archiwach CBA, gdzie powinien być plan operacji.
Z opowieści uczestników kursu, ze wspomnień koleżanek Sawickiej wiemy, że w tym czasie była ona szeregową posłanką Platformy, niczym się niewyróżniającą. Wcześniej pracowała jako nauczycielka, ze sprawami gospodarczymi miała niewiele do czynienia. I przez pierwsze tygodnie znajomości z agentem Tomkiem taka pozostała. Dopiero później, być może chcąc mu zaimponować lub też by kontynuować znajomość, zaczęła wykazywać „biznesową inicjatywę”. A agent Tomek podsuwał jej różne „okazje” do dobrego biznesu.
Dlaczego? Przecież służby specjalne nie mogą namawiać obywateli do przestępstw, nie wolno sprawdzać uczciwości w ten sposób. Taka zresztą była linia obrony Beaty Sawickiej, która tłumaczyła się, że agent ją omotał. Dlaczego więc wiódł ją ku przestępstwu? On sam z kolei twierdzi, że do niczego jej nie namawiał, że była zepsuta i chodziło jej tylko o pieniądze.
Jeden z oficerów służb, z którymi rozmawialiśmy, tak to wszystko interpretuje: „Można przyjąć hipotezę, że głównym zadaniem agenta Tomka nie było przyłapanie pani Sawickiej, jak przyjmuje łapówkę, i ogłoszenie tego całej Polsce. Dla służb taka akcja to przecież porażka – łapie się mało znaczącą posłankę, w niewielkiej w sumie sprawie, a traci się dobrze ulokowanego agenta, który przez wiele miesięcy budował swoją pozycję. Gdzie tu logika?”.
Dodajmy, że znajomość agenta Tomka i Beaty Sawickiej trwała osiem miesięcy. Że zanim się poznali, nie było żadnych informacji, że Sawicka brała jakieś łapówki. Po cóż więc CBA inwestowało w taką znajomość czas swego agenta i pieniądze?
Ludzie służb na takie pytanie odpowiadają jednogłośnie: „Bo tu najpewniej nie o Sawicką chodziło”. Agent Tomek zamierzał poprzez nią „wyjść” na innych, znacznie ważniejszych polityków Platformy. Wiemy, że namawiał ją, by spotykała się z Markiem Biernackim, Julią Piterą, Jarosławem Wałęsą, a przede wszystkim z Grzegorzem Schetyną, który był uważany za jej politycznego patrona.
Jeden z naszych rozmówców mówi wprost: „Wiele wskazuje na to, że Tomek przygotowywał Sawicką do werbunku. Wiązał ją emocjonalnie, a pieniądze, które jej wręczył, miały związać ją formalnie. Bo gdy je wzięła, znalazła się w rękach CBA. Potem służba mogła kierować jej działaniami”. Czyli wysyłać ją do Schetyny, Biernackiego, Jarosława Wałęsy, Ewy Kopacz…
Jeżeli tak miało być, dlaczego tę operację nagle przerwano? Dlaczego zrezygnowano z dotarcia do „układu”?
Nasz rozmówca odpowiada krótko: „Bo była kampania wyborcza. I widocznie uznano, że warto poświęcić operację i agenta w imię sprawy ważniejszej – zwycięstwa PiS”.
W tym świetle jeszcze dziwniej wygląda inna operacja – zatrzymanie dwa lata później, we wrześniu 2009 r., Weroniki Marczuk-Pazury pod zarzutem przyjęcia 100 tys. zł łapówki za pomoc w przejęciu prywatyzowanego Wydawnictwa Naukowo-Technicznego.
Pomińmy fakt, że Marczuk-Pazura wyszła ze sprawy obronną ręką, bo nie o to tu chodzi. Ważniejsze jest coś innego – agent Tomek, zanim wręczył kopertę z pieniędzmi, dwa lata utrzymywał kontakty z Weroniką Marczuk-Pazurą. Jako biznesmen, występując pod przykryciem. W ciągu tego długiego czasu nie wystawiał jej uczciwości na próbę. Dlaczego więc kontynuował tę znajomość? Dlaczego jego szefowie na to się godzili? Jak wiemy z mediów, agent żył godnie – miał dwa samochody Porsche (warto sprawdzić, na jaką firmę bądź instytucję zarejestrowane…), luksusowy apartament, rozbijał się po najdroższych lokalach. Jaka operacja uzasadnia takie koszty?
Na pewno nie uzasadnia tego prywatyzacja WNT, niewielkiego wydawnictwa. Poza tym kiedy agent Tomek poznawał się z Weroniką Marczuk-Pazurą, sprawa prywatyzacji WNT jeszcze realnie nie istniała. Dodajmy do tego jeszcze jedną rzecz – wydawnictwo miało być sprzedane na publicznej aukcji. Więc cóż tu korumpować? Nasi rozmówcy ze służb specjalnych pytani w tej sprawie mówią, że odpowiedź znajduje się w archiwach CBA. Tam powinna być dokumentacja operacji oraz zapisane jej cele. Na pewno też, ich zdaniem, Weronika Marczuk-Pazura tym celem nie była. Agentowi chodziło o coś innego. O inne osoby. Jakie? tego pewnie już się nie dowiemy.

Dla Jarosława Kaczyńskiego czy Zbigniewa Ziobry szukanie „układu” okazało się więc świetną okazją do gnębienia politycznych przeciwników. Do ich nękania i poniżania. A dla wykonawców – okazją do dobrego zarobku.
Na sprawie Blidy prokuratorzy nadzorujący ją przeskakiwali szczeble kariery. Krzysztof Sierak z Prokuratury Rejonowej awansował do prokuratury krajowej. Kariery robili inni ludzie Ziobry – szefowie ABW, Bogdan Święczkowski i Grzegorz Ocieczek. W CBA płacono dwa razy więcej niż w policji. Do tego dochodziły nagrody uznaniowe. Za sprawę Beaty Sawickiej funkcjonariusze ją prowadzący dostali do podziału 700 tys. zł. Za aferę gruntową – 600 tys. zł, choć przecież Lepper się wymknął. Za kupno rzekomej willi Kwaśniewskich – prawie 300 tys. zł, choć nic nie kupiono.

Robert Walenciak

 

Wydanie: 2011, 27/2011

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy