Taki właśnie sygnał płynie z decyzji sądu i prokuratury dotyczących wyniesienia „listy Wildsteina” z Instytutu Pamięci Narodowej. W ostatni wtorek prokuratura warszawska umorzyła śledztwo w sprawie wycieku „listy Wildsteina”, stwierdzając, że nie umie wykryć, kto z pracowników IPN ułatwił Wildsteinowi wyniesienie listy. Dziennikarz też nie popełnił żadnego przestępstwa, no bo cóż on biedny jest winien temu, że ktoś z IPN dał mu listę. Wszak jego dziennikarską rolą jest wynoszenie i publikowanie. Prokuratura, powiedzmy sobie szczerze, nie przykładała się zresztą do tej sprawy, bo śledztwo zostało wszczęte jeszcze za poprzedniej ekipy, teraz zaś panuje tendencja, by wynosić, publikować i robić z tego użytek. Już wcześniej stołeczny sąd okręgowy uznał, że IPN nie odpowiada za to, że niedokładnie strzegł swych dokumentów, co umożliwiło ich wyciek na zewnątrz. Skoro IPN nie odpowiada za ochronę dokumentów, to znaczy, że nie jest zobowiązany do ich pilnowania. A jeśli nie musi pilnować, wniosek stąd płynie taki, iż dokumenty na temat współpracy ze służbami PRL wolno wynosić każdemu, kto ma na to ochotę. I o sformułowanie właśnie takiego przekazu dla społeczeństwa chodziło. Wkrótce więc nowe, przez nikogo niezweryfikowane listy agentów pojawią się w mediach i będą służyły do rozmaitych rozgrywek. Udostępnij: Kliknij, aby udostępnić na Facebooku (Otwiera się w nowym oknie) Facebook Kliknij, aby udostępnić na X (Otwiera się w nowym oknie) X Kliknij, aby udostępnić na X (Otwiera się w nowym oknie) X Kliknij, aby udostępnić na Telegramie (Otwiera się w nowym oknie) Telegram Kliknij, aby udostępnić na WhatsApp (Otwiera się w nowym oknie) WhatsApp Kliknij, aby wysłać odnośnik e-mailem do znajomego (Otwiera się w nowym oknie) E-mail Kliknij by wydrukować (Otwiera się w nowym oknie) Drukuj
Tagi:
Andrzej Dryszel









