Niewolnicy głodu

Niewolnicy głodu

fot. Weronika Mliczewska

– Od grudnia zaczynamy głodówkę – mówią Majowie z Hondurasu. – Mamy przed sobą pięć miesięcy, na które nie wystarcza nam kukurydzy Każdej soboty w tętniącym życiem miasteczku Copan odbywa się uliczny pokaz mody. Samochody z przyciemnianymi szybami podjeżdżają na skrzyżowanie małych, garbatych uliczek. Z pseudolimuzyn o niskim zawieszeniu wychodzą szczupłe latynoskie piękności w obcisłych sukienkach, na 10-centymetrowych obcasach. Są uosobieniem piękna, gracji, powabu. Ich powieki świecą od brokatu, ich biodra zaczepnie się kołyszą, hipnotyzują wyrwane ze snu turystyczne miasteczko, gdzie znajdują się piramidy Majów. Buchająca muzyka z klubów zlepia półnagie ciała turystów i bogatych Latynosów. Miasteczko zanurza się w rytmie dziwnie napompowanej kultury pop, zupełnie wyrwanej z kontekstu. W Copan znajdują się jedne z najlepiej zachowanych w całym Mundo Maya ruin. Indianie Chorti są bezpośrednio powiązani z Majami z przeszłości. Ponoć glify ruin zapisane są dokładnie w tym samym języku, którego używają dzisiejsi mieszkańcy, ponoć dialekt Chorti w ogóle się nie zmienił. Wstęp do ruin kosztuje 40 dol. Który ze współczesnych Majów może tyle zapłacić? Czy któryś z nich, żyjących tuż przy ruinach przodków, miał kiedykolwiek możliwość zobaczyć ich potęgę? Nie zapominajmy jednak, że to przygraniczne, turystyczne miasto leży zaledwie 6 km od społeczności, które przez trzy miesiące w roku nie mają co jeść. Pod powłoką dyskotekowego szaleństwa kryje się inny świat. 18-letnia Maria dochodzi właśnie do domu po dwugodzinnym marszu. Do jej wioski, La Pintada, nie docierają ani autobusy, ani inne środki transportu, można tam dojechać tylko dzięki koniom. Dzisiaj nie sprzedała nic. Lalki zrobione z zafarbowanych łusek kukurydzy nie należą do najbardziej pożądanych towarów w dobie kapitalizmu. Jeżeli ktoś by je kupił, to raczej z pobudek charytatywnych, nie estetycznych. Dlatego Maria wraca z pustymi kieszeniami i dwiema pełnymi torbami lalek. Razem z nią idzie pięć dziewczyn, które tak jak ona ruszyły dziś w miasto w poszukiwaniu szczęścia. Nic z tego. Ludzie w La Pintada żyją z turystów, a raczej z ochłapów, które turyści raczą im rzucić ze swojej błyszczącej bańki, którą jest Copan. La Pintada to wioska, do której tutejsi Metysi organizują wycieczki konne. Trzy godziny egzotycznego doświadczenia „prawdziwego życia” Chorti Maya za „jedyne” 15 dol. Dzięki temu produkcja kukurydzianych lalek kwitnie. Najwięcej jednak pieniędzy zarabiają na tym nie Indianie, lecz ci, co mają konie, czyli Metysi. Maria ma dwa pozłacane zęby, gdyż prawdziwe jej wypadły, gdy miała 15 lat. Ubrana jest w różową sukienkę w kwiaty, opadającą za kolana, ma długie, czarne włosy i oczy pełne ciekawości świata. Dzisiaj śledziła mnie cały dzień. Najpierw przyglądała mi się z zaciekawieniem, potem zaczęła podchodzić bliżej, a na końcu odważyła się zadawać pytania. Pytała o wszystko: od moich ulubionych potraw do sposobów zapobiegania ciąży. (…) Było to dla mnie nowe doświadczenie, zazwyczaj to ja pytam, dziennie zadaję tych pytań setki, nawet jeżeli nie komuś, to zadaję je sobie. Napotykani ludzie zazwyczaj mówią, dzielą się swoim życiem i nie wiedzą o mnie nic. (…) Maria była inna. Polowała na mnie, przyglądała mi się, by wreszcie móc się otworzyć i zadać wiele niekończących się pytań. Zastanawiam się, ilu ze 150 tys. odwiedzających ruiny kiedykolwiek prowadziło z nią rozmowę. Ilu z nich Maria mogła poznać, a dla ilu z nich była wcieleniem ich strachu, problemu, którego najlepiej nie dotykać, gdyż zacznie boleć. La Pintada, codziennie wspierana przez napływających turystów, nie wykroczyła jednak poza druzgoczącą biedę. Inaczej jest w wioskach, do których nie dojeżdża nic i nikt, o których zapomnieli nie tylko turyści, ale cały otaczający ich świat. • Wybrałam się więc do San Rafael, małej osady zamieszkanej głównie przez Chorti Maya. Dojechałam tam tuk-tukiem. Zadziwiające, ile ten skuter na trzech kółkach może wytrzymać. Przejechał przez jedną górę, poradził sobie z wyrwami w drodze, z wybojami i kamieniami, i polną drogą wiodącą przez góry. San Rafael oddalone jest od miasteczka Copan zaledwie 15 minut drogi tuk-tukiem. Wygląda jednak, jakby znajdowało się na totalnym pustkowiu, z dala od jakiejkolwiek cywilizacji. Udałam się do tutejszej szkoły. W San Rafael 85% mieszkańców nie potrafi czytać ani pisać.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 14/2017, 2017

Kategorie: Reportaż