Kto się rozczarowuje wolnością, ten ją zdradza Jacek Kaczmarski Ostatni wywiad z Jackiem Kaczmarskim dla tygodnika „Przegląd” i do książki przygotowywanej przez naszą dziennikarkę Ewę Gil-Kołakowską „Mam jedno oko zielone, a drugie oko niebieskie – artyści piosenki” został przeprowadzony w marcu br. – Poznaliśmy się przed laty. Było to we Wrocławiu, w małym pokoiku w mieszkaniu rodziców Romana Kołakowskiego. Zagrałeś fantastyczny koncert, a na kilkunastu metrach zgromadziło się kilkadziesiąt osób. Wówczas grywałeś wiele takich drugoobiegowych recitali – w prywatnych mieszkaniach, w klubach studenckich w całej Polsce. Czy pisząc i śpiewając wiersze o wolności, wierzyłeś, że osiągnięcie tej wymarzonej wolności rzeczywiście jest możliwe? – To nie była kwestia wiary czy jej braku, bo to nie były msza ani wykład, tylko koncert. Jeśli śpiewałem utwory przeze mnie napisane, to już w samym fakcie ich powstania zawierało się przekonanie o moim zaangażowaniu w tzw. prawdy. To, czy one się „ziszczą” w życiu codziennym, było kwestią drugorzędną, w tym zawiera się różnica między sztuką a publicystyką czy agitacją. – Kiedy dziś ludzie wspominają realny socjalizm – w twoim wypadku to były de facto lata 70. – jedni mówią o zniewoleniu, drudzy o sukcesach epoki gierkowskiej… Czy ty czułeś się zniewolony? Odnosiłeś wiele sukcesów, wygrywałeś festiwale „Obławą”, a dookoła były cenzura, milicja brak paszportów, SB, ZSRR… Co się działo w twoich myślach, w twojej duszy? W wielu młodych ludziach było wówczas tyle buntu, co radości z tego buntu, tyle poczucia wszechobecności agentów, co naiwnego poczucia bezkarności… – Oczywiście, masz rację. To był klasyczny przypadek wolności w łupinie od orzecha. Artysta może być wolny w najcięższych kazamatach, człowiek może być tej wolności pozbawiony (z własnej woli) w warunkach nieograniczających mu niczego wyobrażalnego. Nie przypominam sobie wprawdzie poczucia bezkarności, raczej może zaciekawienie, jak długo potrwa jeszcze ten fart, poczucie obowiązku, żeby ów czas, który nie będzie trwał w nieskończoność, jak najlepiej wykorzystać. Słowem – była to lekcja samodzielności, wstępnej dojrzałości i dopiero gdy się skończyła, każdy mógł ocenić, czy i na ile ją zdał. – Po 13 grudnia pozostałeś na emigracji i obserwowałeś „Polskę z oddali”. Jak to zmienia perspektywę? Jeździłeś i koncertowałeś na całym świecie, współpracowałeś z Radiem Wolna Europa, poznałeś środowiska emigracyjne, polonijne… Czy na emigracji jest się wolnym? Czy wiersze opublikowane w „Kulturze” u Giedroycia są radością mogącą rekompensować utratę przyjaciół, rozłąkę z najbliższymi? Jaka jest cena takiej wolności? – No, w moim wypadku to był tej lekcji ciąg dalszy. Już nie podświadomy i radosny, ale świadomy i wzbogacony o nowe „odpowiedzialności” – polityczną, finansową, o dorosłość po prostu. Kontakt z „Kulturą” paryską, z RWE, zobowiązania polityczne i literackie, świadomość tego, co się dzieje ze mną i wokół mnie, nie miały nic wspólnego z radością ani rekompensatą, raczej z konstatacją, że wolność polega na jednym z wyborów i świadomości jego konsekwencji (lub konsekwencji rezygnacji z wyborów). Wszystkiego mieć nie można, należy jak najwięcej z siebie dać, tak aby z tej ofiary mieć paliwo na dalsze dawanie. Tak to wówczas widziałem. Ceną jest życie prywatne, ono przestaje praktycznie istnieć. W wypadku artystów to banał, w wypadku artystów zaangażowanych politycznie w czasach politycznie gorących to bywa tragedią. Byłem świadkiem takich tragedii w Paryżu i opisywałem je, np. utrwalając losy moich rosyjskich przyjaciół. – W 1984 r. na przeglądzie piosenki aktorskiej Roman Kołakowski zaśpiewał wiersz zatytułowany „Emigrantom polskim – na ręce Jacka Karczmarskiego”. Kiedy tylko wygłosił ze sceny ten tytuł-dedykację, rozległa się burza oklasków. Pozostając na emigracji, stałeś się żywą legendą, dołączyłeś do Wielkiej Emigracji, do Miłosza, Gombrowicza, Mrożka… Musisz wrócić, śpiewać pieśń i żyć, Byśmy w przeciwnych nie legli okopach, Jeszcze będziemy razem wódkę pić, Bo tu jest nasza wolna Europa. Czy wierzyłeś, że kiedyś będziesz mógł zrealizować postulat zawarty w tej piosence? Czy też wówczas postanowiłeś zostać Kosmopolakiem? – Pamiętam ten utwór i moje wzruszenie, kiedy dotarł do mnie na Zachód. Z tym że znowu w moim wypadku nie było mowy o realizacji jakiegokolwiek postulatu, bo postulat to pojęcie ze słownika agitatora, podobnie jak okop. Pojęcie wolności twórczej, dla mnie najistotniejsze, musiało przecież zakładać, że z różnymi jeszcze
Tagi:
Ewa Gil-Kołakowska









