Nowa przeszłość

Nowa przeszłość

Książki są również świadectwem swoich czasów i dlatego nie powinny podlegać „aktualizacji”

Ostatnim przykładem awantury o rolę języka i domniemane krzywdy, które może wyrządzić używanie go w sposób w obecnym rozumieniu ofensywny, jest spór o nowe wydania książek walijskiego pisarza Roalda Dahla, jednego z najpoczytniejszych autorów powieści dla dzieci. Przedstawiać go nie trzeba, nie tylko ze względu na literackie kreacje, takie jak Matylda, błyskotliwa dziewczynka sprzeciwiająca się tyranii i głupocie dorosłych wokół niej, czy Willy Wonka, szalony wytwórca czekolady. To już absolutny kanon popkultury, nie tylko dla najmłodszych widzów. „Matylda” od ponad dwóch dekad wystawiana jest jako musical na londyńskim West Endzie, a na podstawie „Charliego i fabryki czekolady” Tim Burton nakręcił hollywoodzki hit z Johnnym Deppem w roli głównej.

Wymierające plemię

O Dahlu głośno było jednak nie tylko ze względu na popularność czy sukcesy, ale też z uwagi na trudną osobowość, antysemityzm, a także dość gorzkie uczucia wobec rzeczywistości, którym upust dawał w książkach. Każdy, kto je czytał, doskonale wie, że nie są to utwory cukierkowe. Sporo w nich krytyki współczesnego świata, chociaż bardzo często zawoalowanej. Dahl, były pilot brytyjskich sił powietrznych, pochodzący z relatywnie zamożnej rodziny norweskich imigrantów, brzmiał jak ktoś, kto dorosłością zwyczajnie się rozczarował. Dlatego w swojej twórczości był głównie adwokatem dziecięcego prawa do podejmowania własnych decyzji i wyborów, również tych złych. Ważne było, żeby dzieci jak najszybciej nabrały sprawczości w życiu.

Nie da się ukryć, że sporo jest u Dahla sformułowań, które w dzisiaj pisanych książkach dla dzieci najpewniej by się nie znalazły, zresztą słusznie. Język, podobnie jak każdy element świata społecznego, ewoluuje, dopasowując się do ogólnego konsensusu norm i wartości, a w obowiązującym teraz konsensusie raczej nie mieści się, by np. nazywać kogoś „ogromnie grubym”. Już samo słowo gruby jest w zasadzie poza nawiasem – choć trwają jeszcze spory, preferowana jest nomenklatura medyczna. Mówimy więc o otyłości, a nie o byciu grubym, mimo że większość z nas nie ma nic wspólnego z profesją lekarską. Medykalizacja czy wręcz formalizacja języka to jednak temat na osobny tekst, chociaż oczywiście ma bardzo wiele wspólnego z tym, jak wrażliwi staliśmy się na kwestie językowe. Co szczególne, zwracając na nie uwagę, całkowicie pomijamy ich kontekst.

Dahl wrócił do życia w debacie publicznej, bo wydawnictwo Penguin Random House, mające prawa do jego książek, kilka tygodni temu zapowiedziało, że nowe wydania bestsellerowych powieści będą zawierać mniej „ofensywnego” języka. A więc nie będzie w tych książkach nie tylko żadnych „ogromnie grubych”, ale też „brzydkich”, a w niektórych miejscach „czarnych” bohaterów. Złośliwi i sceptycy natychmiast zaczęli się tu doszukiwać spiskowej teorii dziejów, ponieważ formalnie spuścizną intelektualną po zmarłym w 1990 r. pisarzu rozporządza The Roald Dahl Story Company, której właścicielem od 2021 r. jest Netflix. Głównym rynkiem dla tej platformy streamingowej są Stany Zjednoczone, gdzie debata wokół inkluzywnego języka jest najszersza i przybiera najostrzejszą formę, wszystko zatem składa się w zgrabną całość. Amerykanie boją się swojej progresywnej lewicy, która nieraz już straszyła internetowym bojkotem, dlatego cenzurują starego Brytyjczyka, w obawie przed awanturą w mediach społecznościowych. Na pierwszy rzut oka bardzo proste.

Prawda jest jednak nieco bardziej skomplikowana. I tak samo jak w przypadku języka używanego przez Roalda Dahla należy ją wpisać w kontekst. Podobne zabiegi z książkami robi się od lat, „uaktualnieniu” poddane zostały m.in. książki Agathy Christie czy Iana Fleminga, autora serii o Jamesie Bondzie. Mniej inwazyjną formą ingerencji w tekst jest opatrzenie go przedmową lub przypisami, co trudno uznać za wymysł nowy bądź „zachodni”. Funkcjonuje i doskonale sprawdza się również w Polsce, nie tylko w kontekście fikcji.

Wydana w ubiegłym roku przez magazyn „Kontynenty” „Latynoafryka” – antologia tekstów depeszowych Ryszarda Kapuścińskiego pisanych z Afryki i Ameryki Łacińskiej w czasach, gdy był tam korespondentem Polskiej Agencji Prasowej, poprzedzona jest obszernym wstępem, tłumaczącym istnienie w tekstach słów wtedy powszechnych, a dziś już kontrowersyjnych, takich jak Indianin, Murzyn czy plemię. Wydawcy zastosowali zasadę momentu historycznego, w naukach humanistycznych nazywaną też prezentywizmem. Z grubsza chodzi o rozumienie materiału zgodnie z ramami kulturowymi i społecznymi właściwymi okresowi, w którym powstał. Dlatego Indianie i Murzyni w depeszach Kapuścińskiego zostali.

Czy dżdżownica może być pomarszczona

Z Dahlem jednak chodzi o coś innego, bo odbiorcami jego książek są głównie dzieci. I, jak szybko się okazało, to właśnie ich wrażliwość – lub domniemany brak – stała się czynnikiem znacznie bardziej polaryzującym niż teksty adresowane do dorosłych. Całą awanturę podsumujmy w kilku zdaniach, bo dla opisywanego tu zjawiska jest ona wtórnym, mało ciekawym tłem. Penguin Random House, a dokładnie należąca do niego oficyna wydawnicza Puffin, zaproponował w styczniu, że kolejne wydania książek pisarza zostaną napisane od nowa, bez „ofensywnego” języka. Wzbudziło to spory sprzeciw środowiska literackiego – w obronie oryginalnych tekstów wypowiedział się m.in. Salman Rushdie, a więc ktoś, kto o sile słów wie akurat sporo z własnego doświadczenia. Nawet premier Wielkiej Brytanii Rishi Sunak zajął stanowisko w tej sprawie. Ustami swojego rzecznika zakomunikował, że jego zdaniem „ważne jest, by dzieła literatury były zachowywane dla następnych pokoleń, a nie retuszowane”.

Histeria o jakże przewidywalnym przebiegu trwała kilkanaście dni, aż wydawca znalazł salomonowe (wydawałoby się) rozwiązanie. Książki Dahla publikować będzie od teraz dwutorowo. Niektóre egzemplarze będą zawierały język poprawiony, gładki, w których nawet dżdżownica nie ma już „pomarszczonej” skóry, ale właśnie gładką. W innych zachowano oryginalną pisownię, lecz dodano absurdalnie brzmiący przypis – oto egzemplarze pierwotne uznano za odpowiednie „dla tych dzieci, które mogą samodzielnie konsumować treści pisane po raz pierwszy”.

Na dłuższą metę problemu to wcale nie rozwiązuje, głównie dlatego, że w tym sporze nie chodzi o Dahla, ale o to, czym jest język i kto ma nad nim władzę. W kwestii pisarstwa przeznaczonego dla dzieci jest to o tyle ważne, że książki bywają w ich rozwoju instrumentem formacyjnym. Również za pomocą książkowych historii dzieci poznają świat, ważne więc, by miały świadomość, że nie jest on czarno-biały. Nie powinny rozwijać w sobie przekonania, że rzeczywistość da się zamknąć w prostych kategoriach, tak samo jak ludzkie zachowania. To model uproszczony, który dziecko wyłącznie skrzywdzi, i apel ten dotyczy nie tylko wydawców Dahla, lecz w ogóle wszystkich autorów, a nawet po prostu ludzi, którzy z dziećmi mają w jakikolwiek sposób do czynienia.

Tak samo ważne jest, by pokazywać im świat we właściwej dla niego dynamice. Jako cywilizacja czynimy systematyczne postępy, również pod względem normatywnym. Czasem bywają one minimalne, a czasem gwałtowne, i chociażby w tym celu – pamiętania, jak rzeczywistość wyglądała jeszcze kilka dekad temu – warto sięgać po teksty pisane językiem właściwym tamtym epokom. Już ponad sto lat temu wartość tego zjawiska dostrzegał jeden z ojców współczesnej socjologii, Émile Durkheim. Pisał, że cenne doświadczenia dla społeczeństwa potrafią płynąć nawet z aktów uznawanych przez większość za dewiacje lub czyny kryminalne – bo albo wskazują one, że normy się zmieniają, albo po prostu przypominają nam, co jest dobre, a co złe. Ale taką funkcję pełnić mogą jedynie, gdy nie będziemy ich na siłę wygumkowywać z przeszłości. Wielu już zresztą próbowało i wbrew pozorom nie jest to wyłącznie domena rządów komunistycznych bądź totalitarnych.

Współczesna prawica też ma sporo na sumieniu w zakresie rewizjonizmu historycznego, ale w tej dyskusji nie chodzi o to, by wytykać palcem oponentów politycznych. Raczej o to, żeby nie zaprzeczać podstawowym faktom społecznym. A jednym z nich są przemiany naszej tożsamości językowej. Nic w społeczeństwie, a tym bardziej język, nie jest, jak pisał Zygmunt Bauman, „odporne na kulturę”. To jednak niesie konieczność zmiany, a ta jest sprzeczna z twierdzeniem, że od początku wyrażaliśmy się w sposób idealny.

Biedni skazani

Jeszcze innym aspektem tej dyskusji jest w ogóle sam odbiór języka. W tym zakresie znów Amerykanie mają najszerszą gamę doświadczeń, warto więc rzucić okiem za ocean, by zrozumieć, o co toczy się gra. Trafnie i wyraziście podsumował to w niedawnym eseju reporter „The Atlantic” George Packer, analizując pączkujące w całych Stanach Zjednoczonych podręczniki i wskazówki używania języka inkluzywnego. I jeśli ktoś z naszych czytelników myśli, że chodzi tutaj o rzeczy podobne do awantury wokół Dahla, a więc ludzi „grubych” i „brzydkich”, bardzo się zdziwi. Są bowiem w USA instytucje, które otwarcie odradzają używania sformułowań takich jak „Amerykanin” wobec osób mieszkających w tym kraju, bo „nie każdy jest tu obywatelem”. Nie należy też mówić o „ślepych”, zwłaszcza metaforycznie, jak więc zauważa Packer, władza nie może być już ślepa np. na problemy osób czy społeczności zmarginalizowanych. To określenie także powinno być już na śmietniku, bo zabiera sprawczość, godność i podmiotowość. Tak samo słowo biedny.

Absolutną perłą w koronie inkluzywnego języka pozostaje jednak społeczny zakaz używania słowa skazany, mimo że jest to fakt prawny. Zamiast tego niektóre instytucje proponują justice-involved person, czyli w wolnym tłumaczeniu osobę mającą doświadczenie z wymiarem sprawiedliwości. Trudno o większe pustosłowie i eufemizację języka w jednym.

Packer ma rację, konkludując, że zmiana języka nie zawsze prowadzi do zmiany rzeczywistości. Dzieje się tak zwłaszcza wtedy, gdy zmiany tej chcą osoby, których ów język nie dotyczy i które nowomowę próbują odgórnie narzucić, chociaż nie ma ona nic wspólnego z esencją problemów przez nią opisywanych. Czy ludzie ubodzy poprawią swój status majątkowy, jeśli zaczniemy ich definiować jako „osoby z ograniczonymi zasobami finansowymi”? Co najmniej wątpliwe. Więcej dobrego zrobiłaby dla nich realna zmiana doktryny ekonomicznej czy modelu redystrybucji dóbr i majątku. To jednak znacznie trudniejsze. Łatwiej tworzyć nieskończenie długie listy eufemizmów i zastępować „słusznymi” sformułowaniami stare teksty. Wygładzony język nie uleczy nikogo, kto ma realne problemy. Oszczędzi jedynie uczucia tych, którzy sami go używają.

Słowa, którymi opisujemy rzeczywistość, mają znaczenie. Nie mogą być jednak substytutem realnej walki o czynienie świata lepszym. Rasizm nie zniknie, bo przestaniemy w polskich szkołach dawać dzieciom do czytania „W pustyni i w puszczy”. Czytając tę i podobne książki, będą miały większą szansę zrozumieć, skąd to zjawisko się bierze i dlaczego jest szkodliwe. Podobnie jest z książkami Dahla, które mogłyby stanowić fenomenalny punkt wyjścia do dyskusji o kanonach piękna, też przecież zmieniających się przez wieki. Mogłyby, gdyby na siłę nie próbowano ich zmieniać. Powtórzmy to jeszcze raz: aktualizacja kultury nie jest niczym nowym i nie musi być z gruntu zła, w końcu poprawiano nawet dzieła Michała Anioła. Ale ten proces nie może się odbywać kosztem kasowania historycznych kontekstów, a to właśnie się dzieje w przypadku wygładzania języka popularnych powieści.

Literatura, podobnie jak historia czy nawet dziennikarstwo, może i powinna wprawiać nas w dyskomfort. Dzieci w stopniu mniejszym niż dorosłych, ale wykluczać ich z tego procesu nie należy, w końcu prędzej czy później same dorosną i doświadczą go na własnej skórze. Bycie wrażliwym na krzywdę, również językową, jest oczywiście ważne, ale z definicji jest odczuciem indywidualnym. Nikt nie ma prawa narzucać go reszcie społeczeństwa, tak jak to robią korektorzy Dahla i innych książek. Poczucie urażenia nie daje legitymizacji do zmiany. Bo, jak mawia znany brytyjski komik Ricky Gervais, to, że czujesz się obrażony, nie znaczy jeszcze, że masz rację.

m.mazzini@tygodnikprzeglad.pl

Rys. Małgorzata Tabaka

Wydanie: 15/2023, 2023

Kategorie: Kultura

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy