Lech Wałęsa nareszcie został urzędowo uznany za pokrzywdzonego. Nie ma to jak być pokrzywdzonym. Naród polski stanowi wspólnotę pokrzywdzonych. Za każdym razem gdy na Wschodzie lub Zachodzie ktoś się odezwie sceptycznie o tym pokrzywdzeniu, formalni i nieformalni reprezentanci narodu wybuchają jedni lamentem, drudzy pogróżkami i domagają się wynagrodzenia krzywd. Wałęsa miał się za pokrzywdzonego, ale mieć się samemu, a być uznanym urzędowo, to dwa różne stopnie pokrzywdzenia. Decyzja w sprawie pokrzywdzenia Wałęsy znajdowała się w rękach profesora Kieresa, prezesa IPN. On, ściśle biorąc, nie stwierdził pokrzywdzenia, lecz przyznał status pokrzywdzonego. Skoro miał prawo przyznać, to mógł nie przyznać. Zależało to od nastroju, nie jego, lecz miarodajnych w danej chwili kół medialnych i partyjnych. Wałęsa uległ iluzji, że jeśli swoje pokrzywdzenie będzie miał na piśmie, to pani Walentynowicz oraz redemptorysta o. Rydzyk będą musieli uznać go za nieposzlakowanego wroga PRL. I tu się myli. Można doprowadzić konia do wodopoju, ale nie można go zmusić do picia. Jaki Wałęsa ma sposób zmuszenia swoich wrogów do uznania werdyktu prezesa IPN? Jeśli nie przekonały ich powszechnie znane, oczywiste fakty, to dlaczego miałyby przekonać słowa Leona Kieresa, niesłynącego z jednoznaczności słów i czynów. Powiększyło się grono wykluczonych. Platforma Obywatelska została wykluczona z rządu, a dokładniej mówiąc, niedopuszczona do wielkiego żłobu; musi się zadowolić mniejszymi żłóbkami. Panowie liderzy PO starają się zawstydzić braci Kaczyńskich, wypominając im bez ustanku poparcie, jakie otrzymali ze strony Leppera: „wasza IV RP ma twarz Leppera”, „wasza rewolucja moralna ma twarz Leppera” i tak w kółko. Żeby twarz Leppera mniej licowała z IV RP lub czymkolwiek, tego bym nie powiedział; widzę na scenie politycznej wiele gorzej prezentujących się twarzy. Platformersi wchłonęli w siebie dziesięcioletnie ośmieszanie Leppera; myślą nie bez racji, że inni też wchłonęli, i do tego się odwołują. Nie zauważyli, że Leppera ośmieszanego już nie ma; narodził się nowy Lepper, który sam potrafi niezgorzej ośmieszać. Mylą się także, sądząc, że można zawstydzić braci Kaczyńskich czymkolwiek. Reprezentują oni typ ludzi tak zwanych wewnątrzsterownych, kierujących się własnymi, mocno ugruntowanymi przekonaniami, a z poglądami innych liczą się o tyle, o ile, a najczęściej wcale. Zawstydzanie, które przynosiło efekty, gdy stosowano je do Sojuszu Lewicy Demokratycznej, od PiS-u odbija się jak groch od ściany. Nie można wykluczyć, że Platforma Obywatelska zostanie w końcu dopuszczona do rządu, ale koalicja PiS-u i Samoobrony byłaby naturalniejsza. Przecież to Samoobrona pierwsza obrała kierunek na „rozliczenie złodziejskiej prywatyzacji” i ukaranie tych, co „rozgrabili Polskę”. W pierwotnej wersji ten program prezentował się cokolwiek ubogo, Kaczyńscy podnieśli go na wyższy poziom, przyozdobili legendą powstania warszawskiego i innymi wspomnieniami narodowymi, a przede wszystkim dodali to, co zawsze najbardziej leżało im na sercu, czyli dekomunizację. Platformersi uważali, że program dekomunizacji jest najważniejszą częścią misji politycznej PiS-u i że będzie najsilniejszym spoiwem koalicji. Poniekąd mieli prawo tak myśleć, bo podział na „postkomunizm” i „antykomunizm” (dokładniej: peerelizm i antypeerelizm) jest w Polsce najważniejszy, dominujący, przygniatający wszelkie inne podziały do tego stopnia, że zatarła się nawet wrogość np. między Żydami i antysemitami; Żydowi antykomuniście bliższy jest antysemita z partii prawicowej niż filosemita z SLD. Dekomunizacja jest obecnie zadaniem tak łatwiutkim, że PiS nie potrzebuje pomocy Donalda Tuska, a jeśli chodzi o rozliczenie tych, co „rozgrabili Polskę”, to Platforma może tylko przeszkadzać. Platforma Obywatelska uchodzi za partię liberalną, mimo wysiłków Jana Rokity, aby ją uchronić przed takim wizerunkiem. Partia liberalna kojarzy nam się z partią biznesu. I kojarzymy dalej: gdzie sięgają wpływy biznesu – małego, średniego czy wielkiego – spodziewamy się ducha realizmu, obiektywizmu, umiarkowania przynajmniej w słowach, utylitarnej hierarchii wartości. Niczego podobnego w tej partii i jej przyległościach dziennikarskich nie widać. Przeciwnie, głosi się tam poglądy cudaczne, kultywuje zapiekłe nienawiści polityczne, wysuwa szalone pomysły lustracyjne. Do jakiego stopnia działacze PO nie wiedzą, na jakim świecie żyją, świadczy wypowiedź senatora z tej partii, który mówi o „erupcji rosyjskiego imperializmu” w czasie, gdy Rosja zewsząd wycofuje swoje bazy, jest wypychana politycznie i traci wpływy tam, gdzie od wieków panowała. Można darować słabość analizy rzeczywistości, ale partia, w której nie umieją stwierdzać
Tagi:
Bronisław Łagowski