Nowy wiek, nowy SLD
I Kongres: nadzieją dla Polski?
SLD miał pokazać nową twarz i pokazał. Nowa hala Torwaru, w której odbywał się kongres,’ lśniła nowością, rozwieszone, wielkie telebimy budowały atmosferę wielkiego wydarzenia, co podkreślało ciemnobłękitne tło.
Tyle forma – pozostaje więc zadać pytanie, co z treścią. Czy SLD, partia składana przez osiem miesięcy, okaże się nową wartością, czy też kolejną mutacją swej poprzedniczki – SdRP? Oczywiście, to pytanie zweryfikuje praktyka, ale po pierwszym dniu obrad widać, że działacze zrobili Wiele, by zaprezentować się i delegatom, i przyszłym wyborcom jako nowa siła, mająca nowe pomysły.
Dwie Polski
Mieli tym łatwiej, że polityka rządu z każdym tygodniem ułatwia działanie opozycji. „Pan premier Buzek w wygłoszonym dwa lata temu expose powiedział, że „Solidarność” w roku 1989 nie była przygotowana do przejęcia władzy – mógł więc mówić podczas inauguracyjnego przemówienia Leszek Miller. – Rząd premiera Buzka dowiódł, że jest to stan chroniczny”.
Odpowiedziały mu burzliwe oklaski. Zresztą wystąpienie Millera było przerywane oklaskami wielokrotnie. Nic dziwnego – to był wielki show, także niewiele mający wspólnego z przemówieniami z innej epoki. Przeciwnie, jego temperatura, dobór środków przypominał jako żywo wystąpienia zachodnich socjaldemokratów.
„Demokratyczne i uczciwe państwo jest wciąż bardziej ideałem niż rzeczywistością – mówił Miller o Polsce rządzonej przez Jerzego Buzka. – Polityczna służebność prawa, upartyjnienie stanowisk w administracji i spółkach skarbu państwa, niska sprawność rządowych ogniw administracji publicznej, powszechna niekompetencja, niewydolność sądownictwa i aparatu zwalczania przestępczości, angażowanie publicznych środków do prywatnych przedsięwzięć, rosnąca lawinowo korupcja – to najgroźniejsze choroby toczące nasze państwo”.
Z tymi opiniami współbrzmiał głos Andrzeja Celińskiego, przewodniczącego Komisji Programowej SLD. Celiński po pierwszych słowach, w których chwalił „wielką przemianę roku 1989″, konstatował ze smutkiem, że owoce tej rewolucji dzielone są nierówno. „Okazało się, że nierówności korzystania z owoców tej wielkiej przemiany są tak wielkie, że dziś zagrażają temu wszystkiemu, co wypracowaliśmy – mówił. –A kryteria powodzenia zaczynają być niejasne i niesprecyzowane”.
„Nie miejmy złudzeń – to z kolei głos Krzysztofa Janika. – Kondycja państwa i społeczeństwa polskiego nie jest najlepsza. Coraz więcej biednych, coraz więcej zrozpaczonych. Coraz większe i wyrazistsze podziały społeczne, majątkowe. Rzeczpospolita ma coraz więcej wrogów spośród tych swoich obywateli, którzy nie– widzą nadziei na zmianę swego losu”.
Czy tą nadzieją może być SLD? Liderzy Sojuszu twierdzą, że tak Partia jest od wielu miesięcy liderem sondaży opinii publicznej, w niektórych z nich osiągając nawet 40% poparcia. To zobowiązuje. I to dwojako.
Po pierwsze, SLD stając się pierwszą siłą polskiej sceny politycznej, stanęła przed koniecznością kolejnego rozliczenia się z przeszłością PRL-u, a zwłaszcza z jej ciemnymi stronami. Dlaczego? To proste, gdy SdRP miała 10-15% poparcia, wystarczało, by broniła czasów PRL jak niepodległości – bo właśnie na 10-15% szacowany jest tzw. elektorat nostalgiczny, wspominający dawne czasy wyłącznie z rozrzewnieniem. Ale gdy się chce dotrzeć do trzeciej części społeczeństwa, do młodych, trzeba już inaczej definiować otaczającą rzeczywistość i pojawiające się wyzwania.
I inaczej traktować przeszłość.
„Naród, który nie pamięta swojej historii, staje się uboższy – mówił więc Leszek Miller. – Naród, który nieustannie żyje historią, staje się bezradny wobec przyszłości. Nasza ocena przeszłości jest surowa, ale sprawiedliwa. Potępiamy zbrodnie stalinizmu. Składamy hołd ofiarom tych zbrodni. Odnosimy się ż uznaniem i wdzięcznością do tych, którzy potrafili przeciwstawić się złu i niegodziwościom pojałtańskiego systemu. Chylimy czoła przed ludźmi opozycji demokratycznej, którzy za swe działania płacili wysoką cenę”.
Dwie tradycje
Gdy Leszek Miller mówił te słowa, sala przychylnie kiwała głowami. O woli nowego otwarcia świadczyły zresztą wyniki glosowania nad kandydaturą wiceprzewodniczących. Oto z sali zgłoszone zostało nazwisko Andrzeja Celińskiego, działacza KOR-u, senatora i posła Unii Demokratycznej i Unii Wolności. I Celiński, osoba, która zasiliła SLD kilka miesięcy temu, w cuglach, razem z Markiem Borowskim i Jerzym Szmajdzińskim, Krystyną Łybacką i Stanisławem Janasem, został wybrany do grona wiceprzewodniczących.
„To jest najzupełniej świadoma decyzja ogromnej większości delegatów – mówił nam Andrzej Celiński, w kilkanaście minut po ogłoszeniu wyników. – Jest dla mnie budujące, że środowiska tworzące SLD akceptują ten sposób myślenia, który jest mi bliski”. A pytany, jak dalej widzi swoją przyszłość jako wiceprzewodniczący SLD i samego SLD, odpowiadał: „Kilka dni przed kongresem rozmawiałem z Leszkiem Millerem i mówiłem mu,, co chcę dalej w partii robić. Mówiłem mu też, że do tego, co chcę robić, nie jest potrzebna funkcja wiceprzewodniczącego. Mówiłem, że nie chcę startować, że nie chcę konfliktować kogokolwiek, bo przecież każde wybory takie konflikty rodzą. On wtedy powiedział mi, że właśnie do tego stanowiska ta funkcja jest potrzebna. Teraz, po kongresie, czeka nas wielka, ciężka praca. Bo czas już najwyższy, żeby partia, która przejmuje władzę, przychodziła, mając już pierwszego dnia gotowy program, pakiet rozwiązań. i ludzi. A nie szukała po szufladach, najczęściej pustych, pomysłów, które zostawili poprzednicy”.
Czy sukces Celińskiego był zaskoczeniem? Dla prawicowej prasy, która próbowała na temat personaliów spekulować przed kongresem, pewnie tak. Ale nie dla ludzi obserwujących delegatów. Tu wiele mówiący był sposób, w jaki traktowano jednego z gości kongresu, honorowego przewodniczącego Unii Pracy – Aleksandra Małachowskiego. A traktowano go z największą rewerencją – SLD-owscy delegaci przychodzili do niego, gratulowali, prosili o autograf, o pamiątkowe zdjęcie. Nestor polskiej lewicy na brak dowodów wielkiej sympatii i szacunku nie mógł narzekać.
Innym sygnałem było przyjęcie przez delegatów i przemówienia Leszka Millera i Andrzeja Celińskiego. Oba bardzo dobre i bardzo dobrze przyjęte. No i wreszcie przyjęcie przez salę listu prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego. A zwłaszcza fragmentu dotyczącego przeszłości: „Pod sztandarami lewicy popełniono w Polsce zbrodnie, zdarzyło się wiele niegodziwości. Potrzebne są nie tylko słowa przeprószenia. Pamiętajmy, żyją ofiary, ich dzieci i wnuki, którym należy się nie tylko dochodzenie ich praw na drodze sądowej, ale także ludzka satysfakcja poprzez symboliczne zadośćuczynienie, a przede wszystkim poprzez szacunek i pewność, że nowa lewica nie skrywa Starych grzechów i błędów, i nigdy ich nie powtórzy”.
Dwie partie
Oczywiście, zmiany, które następują na polskiej lewicy, przez politycznych przeciwników zawsze będą przyjęte wzruszeniem ramion. Ale na pewno nie będą oni mogli zlekceważyć propozycji programowych, które liderzy SLD zdążyli przedstawić. „Nasz cel to Polska sprawiedliwa, bogata, wielobarwna i pogodna – mówił Leszek Miller na kongresie. – To państwo trwałego i zrównoważonego rozwoju. To kraj, w którym wszystkie dzieci i młodzież mogą się uczyć, wszyscy ludzie chorzy mogą się leczyć, a ci, których los pokrzywdził, mogą liczyć na skuteczną pomoc. To państwo, w którym nie ma ludzi odrzuconych i niepotrzebnych, a zatrudnienie nie jest przywilejem. To państwo równoprawnej pozycji kobiet i mężczyzn. To państwo świeckie, które nie narzuca swoim obywatelom, kiedy mają robić zakupy, a kiedy się modlić”.
Ten program, zwłaszcza po tym, jak społeczeństwo doświadczyło „czterech wielkich reform” rządu Jerzego Buzka, jest zrozumiały i prawdopodobnie spełnia oczekiwania polskiego społeczeństwa.
Dobrze w hali Torwaru zabrzmiały też słowa specjalnego gościa, Rudolfa Scharpinga, reprezentującego Międzynarodówkę Socjalistyczną i niemiecką SPD. Scharping dostał wielkie brawa – nie tylko wtedy kiedy mówił, że zachodnioeuropejscy socjaldemokraci z niecierpliwością czekają na zwycięstwo wyborcze socjaldemokratów polskich, czy też wtedy, kiedy życzył Polsce, by w dniu, kiedy wstępować będzie do Unii Europejskiej, lewica stała na czele jej rządu. Dostał też oklaski, kiedy mówił o wartościach zachodniej socjaldemokracji.
SLD zawsze cieszył się opinią organizacji najbardziej sprawnej, zdyscyplinowanej. Już pierwszy rzut oka na warszawski Kongres potwierdza te opinie.
I dał nadzieję na jeszcze jedno: że partia Leszka Millera, znana dotąd z pragmatyzmu, staje się coraz bardziej zwartą i ideową formacją socjaldemokratyczną
Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy