Jeżeli nie ma transportu, to 18-latek wiezie trójkę innych dzieciaków 20-letnim samochodem Dr Michał Wolański – doradca w dziedzinie transportu, Katedra Transportu SGH Podczas niedawnej konwencji PiS Jarosław Kaczyński obiecał przywrócenie zlikwidowanych w ostatnich latach połączeń autobusowych – przede wszystkim na wsi i w małych miastach. Wracamy więc do tematu wykluczenia komunikacyjnego. Przez ostatnie lata nic w tej sprawie się nie zmieniło, jest wręcz coraz gorzej. – Ja się cieszę, że temat stał się priorytetem politycznym. Już od prawie dwóch lat pracowaliśmy nad tą ustawą. To, że prace szły słabo, to jedno, ale mieliśmy też poczucie braku atencji na najwyższym szczeblu politycznym. Innymi słowy, tak naprawdę do tej pory nikogo to nie interesowało. Poza tym wciąż chciano coś zmieniać bez pieniędzy. Nie mówię, że to niemożliwe, bo jestem człowiekiem z natury oszczędnym, ale bez pieniędzy to szalenie trudne i ambitne. Teraz jest atencja i podobno będą pieniądze. – Tak. Jest też ogromna potrzeba ekonomiczna. Podczas naszego ostatniego seminarium na SGH dyrektor Instytutu Rozwoju Wsi i Rolnictwa PAN prof. Monika Stanny mówiła o tym, że na wsi ciągle mamy do czynienia z ukrytym bezrobociem. Chodzi o nieefektywne gospodarstwa rolne, generujące niskie dochody – i brak możliwości wyjścia z tej sytuacji. Z drugiej strony są miasta – nie tylko Warszawa – które borykają się z brakiem siły roboczej. Omawialiśmy także istnienie tzw. klina wykluczenia transportowego, który sięga od Podlasia po województwo łódzkie. Wykazały to badania PAN. Zasięg tego klina pokrywa się z obszarami, gdzie zamknięte są przewozy szkolne (to te regiony, gdzie decyzją samorządów nikt poza uczniami nie może korzystać z autobusów przewożących dzieci do szkół – przyp. red.), i obszarami o dużej wypadkowości. Jeżeli nie ma autobusu, ludzie sobie radzą na różne sposoby. Na przykład tak, że 18-letni dzieciak jedzie 20-letnim samochodem i wiezie trójkę innych dzieciaków. Wiadomo, jak to czasem się kończy. – Tak, rośnie liczba wypadków. Zresztą to samo dotyczy dorosłych – nie każdy lubi jeździć samochodem, nie każdy jest w stanie. Natomiast sytuacja zmusza tych ludzi do jeżdżenia. Co więc dalej z najnowszym projektem ustawy o transporcie zbiorowym? – Ten projekt wygląda teraz tak, jakby był pisany jeszcze przed tym dużym przyzwoleniem politycznym dla tematu. Bo ciągle nie jest najlepszy. Czego w nim brakuje? – Przypisania transportu do jednego szczebla samorządu. Moim zdaniem powinny być to powiaty, najlepiej dogadujące się między sobą, czasem nawet ponad granicami województwa. Obszary wykluczenia transportowego i generalnie słabego rozwoju gospodarczego to bowiem często obrzeża województw. Problemy tych sołectw trudno zrozumieć z perspektywy stolicy województwa. Nie podoba mi się też przedziwny mechanizm, że plan transportowy robi sejmik województwa, a wdrażają go powiaty. To niezbyt motywujące, jeśli jeden decyduje, jak drugi wydaje pieniądze. Uważam poza tym, że prawo powinno dawać możliwości, a nie przesądzać o jakimś jednym słusznym modelu. Nie podoba mi się rozwiązanie, że służby publicznej (czyli takiej, gdzie usługi są wykonywane przez prywatnych przewoźników, ale na podstawie umowy z samorządem – przewoźnicy otrzymują wtedy od samorządów dopłaty do ulg ustawowych dla pasażerów – przyp. red.) w transporcie ma być 70%, a przewozów „komercyjnych” (czyli wykonywanych przez przewoźników bez umowy z samorządem, jedynie na mocy zezwolenia na realizację tego typu usług) maksimum 30%. Bo na innym obszarze może być inna potrzeba? – Tak. Rozmawiałem o tym np. z dyrektorem Departamentu Dróg i Publicznego Transportu Zbiorowego Urzędu Marszałkowskiego Województwa Podkarpackiego. On chciałby dokontraktować najwyżej 30% przewozów w ramach umowy z samorządem, a resztę zostawić przewoźnikom tzw. komercyjnym – bo akurat na jego terenie jeżdżą nieźle. Czyli zupełnie odwrotnie, niż próbujemy narzucić z Warszawy. Natomiast rzeczywiście pieniądze powinny motywować samorządy do osiągania generalnego celu, który musimy nazwać po imieniu. Nie wystarczy więc mówić o białych plamach – trzeba precyzyjnie powiedzieć, co to jest biała plama, i przyznawać pieniądze tym, którzy je eliminują. Oczywiście poprzez konkursy. Czym dla pana są białe plamy? – Dla mnie to sołectwa, z których w każdy dzień roboczy nie można dojechać na osiem godzin do pracy w najbliższym ośrodku, w którym praca jest względnie dostępna, i potem z niej wrócić. Ale jestem otwarty










