O co gra Francja?

O co gra Francja?

Protesters hold a banner reading "Neither Le Pen nor Macron" on April 27, 2017 in Rennes, western France during a demonstration to protest against the results of the first round of the French presidential election. / AFP PHOTO / JEAN-FRANCOIS MONIER

Wybory nie zjednoczą Francji rozbitej przez neoliberalizm na dwa wrogie społeczeństwa Postawmy sobie dwa podstawowe pytania. Po pierwsze, co jest do wygrania w wyborach francuskich? Po drugie, czy wybory we Francji są w pełni demokratyczne, a więc czy o ich wyniku rozstrzygają niezależnie i samodzielnie wyborcy, czy może przesądza zmasowany nacisk sondaży, rankingów, ustawianych medialnych walk wizerunkowych i perswazji telewizji, jakim poddany zostaje odosobniony, bezbronny wyborca? Kandydat z nicości Tradycyjne media głównego nurtu już wybrały. Dla nich zwycięzcą od początku był Emmanuel Macron, bezustannie promowany i narzucany jako właściwy wybór. Co to znaczy? W czyim imieniu mówią media? Kim jest ich kandydat? Macron to człowiek znikąd, produkt spreparowany na polityczne zamówienie. Mentalnie, wizerunkowo i funkcjonalnie – klon Justina Trudeau, przedstawiciel nowego liberalnego populizmu, za którego kandydaturą stoją kręgi oligarchiczne nowego kapitalizmu zglobalizowanej finansjery. Macron wywodzi się z szeregów korporacyjnej armii tej oligarchii; przez lata był jej karnym żołnierzem. Został wytypowany przez profesjonalnych poszukiwaczy sformatowanych kandydatów – produkt marketingu politycznego – i wrzucony na rynek polityczny. Odpowiednio opakowany, stał się pakietem produktowym, opracowanym i przetestowanym w „grupach fokusowych”, a następnie, zgodnie z regułami dopasowywania towaru i jego wizerunku do preferencyjnego „targetu” konsumenckiego, czyli najaktywniejszego i najbardziej podatnego na sugestie marketingowe elektoratu, wystawiony na sprzedaż na rynku. Zwycięstwo Macrona, którego powołano do politycznego istnienia z nicości (jakże się przydał w obliczu kompromitacji głównego kandydata porządku „konserwatywno-liberalnego” Fillona) w celu przegrupowania elity politycznej reprezentującej panującą oligarchię (dokładnie tak jak w Polsce, wobec kompromitacji PO, powołano do życia Nowoczesną), oznacza dla Francji kontynuację polityki uzależnienia globalistycznego, a więc postępującą prekaryzację coraz szerszych warstw społeczeństwa, pogłębianie dezintegracji społecznej wraz z wypychaniem na margines klasy średniej, kontynuację znoszenia granic przepływu ludzi oraz, w konsekwencji, rozrost zrewoltowanej, pozostającej na obrzeżach obumierającego społeczeństwa „podklasy”, składającej się z potomków gastarbeiterów, nowej fali imigrantów i zubożałej ludności europejskiej. Jedyną korzyścią jego zwycięstwa byłoby stałe powiększanie się potęgi wyobcowanej społecznie ukrytej elity finansowej, której powodzenie i losy są związane z losem międzynarodowego systemu gospodarczego, a nie z codziennym życiem zwykłych Francuzów i państwa francuskiego. To efekt krótkoterminowy. W dalszej perspektywie jednak na horyzoncie wyraźnie rysuje się widmo upadku kultury i porządku politycznego republiki. Z pewnością nadal zwiększałoby się natężenie konfliktu społecznego. Porażka rozbitej lewicy Scenariusza powyborczego dla wygranej Marine Le Pen nie ma potrzeby rozpisywać w szczegółach, gdyż kandydatka ta, nawet gdyby wygrała wybory, nie zostanie dopuszczona do sprawowania władzy. Nie trzeba będzie przy tym sięgać po metody drastyczne czy pozaprawne. Istniejąca konstytucja oraz władza skupiona w rękach dominujących elit, w szczególności w Radzie Konstytucyjnej, pozwoliłyby na odebranie jej owoców ewentualnego zwycięstwa bez sięgania po środki pozakonstytucyjne. W ostateczności pozostaje odwołanie się do demokracji ulicznej, co Francuzi testowali mnóstwo razy i co wystarczy do powtórzenia wyborów. Szybkie wyjście Francji z Unii, osłabienie integracji i odrzucenie euro pozostaną zatem jedynie w sferze nadziei niektórych eurosceptycznych polityków w Polsce, nie materializując się w perspektywie francuskiej polityki. W telewizyjnym konkursie kandydatów – okrojonym do pięciu uczestników (eliminując przed rozgrywką sześciu spośród 11 kandydatów, TV 1 udowodniła Francuzom, że w wyborach prezydenta republiki komercyjny prywatny nadawca ma większe znaczenie niż ordynacja wyborcza) – najlepiej zaprezentował się Jean-Luc Mélenchon, lewicowy kandydat zbliżony do Partii Komunistycznej. Jego wypowiedzi cechowały się racjonalizmem, porządną argumentacją i pewnym polotem, jakiego najbardziej brakowało Macronowi, który za to świetnie opanował sztukę bełkotu postpolitycznego. Jej celem jest mówić dużo, tak by niczego nie powiedzieć. Czas, gdy kandydaci Partii Komunistycznej mieli duże wpływy, należy do odległej przeszłości. Rozbicie lewicy przesądziło o jej kolejnej porażce. Zjednoczona lewica miałaby szansę w II turze przeciwstawić nacjonalizmowi rozsądny program. Stanie się inaczej i o wyniku wyborów rozstrzygnie siła lęku. Który okaże się większy: lęk przed globalizacją czy lęk przed ksenofobią? Ponieważ jest to fałszywa alternatywa, wybory – niezależnie od wyniku – nie zjednoczą Francji rozbitej przez neoliberalizm na dwa wrogie społeczeństwa. Niewiarygodny Fillon, śmieszny Hamon Kandydat mainstreamu liberalnego François Fillon, cokolwiek by powiedział,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 19/2017, 2017

Kategorie: Świat