Chile prawe i sprawiedliwe

Chile prawe i sprawiedliwe

Wybrany na prezydenta Sebastián Piñera niebezpiecznie zbliża się do radykalnej prawicy Zwycięstwo 68-letniego miliardera, prezydenta w latach 2010-2014, ekonomisty z harvardzkim dyplomem i potentata na rynku medialnym, symbolizuje koniec dwóch epok w całej latynoamerykańskiej polityce. Konserwatywny chadek Sebastián Piñera, zdobywając w drugiej turze chilijskich wyborów prezydenckich 54,6% głosów, przypieczętował ostatecznie upadek tamtejszej lewicy. Wydaje się, że po niemal dwóch latach dominacji na scenie politycznej Concertación, luźny konglomerat wielu centrowych, lewicowych i socjaldemokratycznych ugrupowań, architektów kompromisu chilijskiej transformacji, jest w głębokiej defensywie. Dla prawicy natomiast zapowiadają się lata tłuste, i to nie tylko za sprawą zwycięstwa w wyborach prezydenckich. Pod koniec listopada, przy okazji pierwszej tury wyborów głowy państwa, zorganizowano częściowe wybory do chilijskiego parlamentu, w których wspierająca Piñerę chadecka formacja Chile Vamos spisała się znacznie lepiej, niż wieszczyli eksperci i analitycy krajowej polityki, dzięki czemu blok kontroluje już 72 ze 155 miejsc w Izbie Deputowanych. Prawicowy trend na kontynencie Zwycięstwo Piñery jest oznaką coraz głębszej zapaści progresywnej lewicy w Ameryce Łacińskiej. Kiedy w poprzedniej dekadzie niemal wszystkie kraje regionu rządzone były przez partie lewicowe i centrowe, światowa prasa mówiła o „różowym prądzie”, który nadaje ton całej tamtejszej polityce. Dzisiaj próżno szukać śladów tej dominacji, z rwącej rzeki został cienki strumyk. Najpierw padły bastiony niemal dziedziczonej władzy lewicy, takie jak Argentyna Kirchnerów oraz odmieniona przez Lulę da Silvę i Dilmę Rousseff Brazylia. Następnie prawica przejęła władzę w Peru, a teraz wygrała wybory w Chile. We wszystkich tych krajach historia upadku lewicy przebiegała według bardzo zbliżonego scenariusza. Rozrośnięty do granic możliwości aparat państwowy stawał się kompletnie niewydolny, mnożyły się oskarżenia o korupcję i protekcję w państwowych spółkach. Nie pomagała też coraz gorsza koniunktura na światowych rynkach, zwłaszcza w przypadku Brazylii i Chile, zależnych od bogactw naturalnych. W dodatku progresywnym rządom coraz rzadziej było po drodze z demokracją i państwem prawa, naginano ordynacje wyborcze, by jak najdłużej utrzymać się przy władzy. Cristina Kirchner chciała referendum konstytucyjnego, które pozwoliłoby jej ubiegać się o trzecią kadencję, a kiedy ta sztuczka się nie udała, próbowała namaścić na kolejnego prezydenta swojego syna, lidera partyjnej młodzieżówki. Wreszcie, co chyba właśnie w Chile widać było najdobitniej, lewicę zżerały konflikty wewnętrzne i nieumiejętność prowadzenia spójnej polityki społecznej. Kością niezgody była tam w ostatnich latach przede wszystkim aborcja. Chile, co w Ameryce Południowej jeszcze niedawno było regułą, miało niesamowicie surowe regulacje dotyczące usuwania ciąży. Odchodzącej prezydent Michelle Bachelet udało się jednak w sierpniu przeforsować ustawę dopuszczającą aborcję w niektórych przypadkach, gdy bezpośrednio zagrożone jest życie matki. Losy ustawy do końca wisiały na włosku, i to nie tylko z powodu zaciekłego sprzeciwu prawicy. Nawet w rządzącej koalicji nie było pełnej zgody na liberalizację przepisów – część centrowych formacji wchodzących w skład Concertación obawiała się utraty bogatszych i bardziej konserwatywnych obyczajowo wyborców. Miliarder miliarderom Piñera doskonale umiał wykorzystać słabości rywali politycznych, atakując w czasie kampanii lewicę za, paradoksalnie, niewystarczająco lewicowy program. Jedną z jego sztandarowych obietnic była reforma systemu emerytur i świadczeń społecznych, której przeprowadzenia progresywni liderzy – Bachelet, a wcześniej Ricardo Lagos i Patricio Aylwin – panicznie się bali. W Chile bowiem wciąż obowiązuje wiele przywilejów emerytalnych, które demokratyczne państwo odziedziczyło po dyktaturze Pinocheta. Choć osobom bezpośrednio związanym z reżimem środki te w większości zostały już odebrane, system nadal nieproporcjonalnie faworyzuje armię i służby mundurowe. Kandydat chadeków obiecał też dofinansować publiczne szkoły i uniwersytety, co od lat było jednym z głównych punktów zapalnych chilijskiej polityki. Protesty studentów w 2006 r. o mało nie doprowadziły do największego od czasów zamachu stanu w 1973 r. kryzysu politycznego, a przyszłość pierwszego rządu prezydent Bachelet zależała od prawie miliona protestujących młodych ludzi, którzy po miesiącach demonstracji poszli na ustępstwa wobec władzy. Troska o najuboższe warstwy społeczeństwa to jednak dla Piñery tylko instrument kampanijny. Całość jego programu ekonomicznego pokazuje bowiem jasno,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2017, 52/2017

Kategorie: Świat