O polskiej rzeczywistości moralnej (cz.I)

O polskiej rzeczywistości moralnej (cz.I)

Czy istniała możliwość zapoczątkowania dziejów III RP pod znakiem narodowego pojednania, a nie poniżania niedawnych przeciwników? Moim zdaniem tak Artykuł niniejszy napisany został w związku z debatą na temat „Moralne problemy Polski współczesnej”, która odbyła się w dniu 18 listopada 2009 r. na Uniwersytecie Warszawskim, z inicjatywy Towarzystwa Kultury Świeckiej im. Tadeusza Kotarbińskiego i Redakcji „RES HUMANA”. Jego pierwodruk ukazał się, wraz z całą debatą, w pierwszym numerze „RES HUMANA” z 2010 r. Wypowiadanie się po raz któryś z rzędu na temat moralnych problemów współczesnej Polski, problemów bardzo bolesnych, moim zdaniem, odróżniających Polskę na niekorzyść od krajów ustabilizowanej demokracji liberalnej – nie było moim pomysłem i nie budziło we mnie entuzjazmu. Po pierwsze dlatego, że nie lubię się powtarzać, ale także dlatego, że w ostatnim czasie, po odsunięciu od władzy PiS, dostrzegam pod tym względem zmiany na lepsze, i to nie tylko w porównaniu z okresem ofensywy ideologicznej zwolenników IV RP, ale również w zestawieniu z idealizowaną dziś III RP – zwłaszcza po inauguracji prezydentury Wałęsy i po zwycięstwie postkomunistycznej lewicy w wyborach 1993 r. Przyznaję jednak, że słuszna jest podstawowa teza socjotechniki, mówiąca, że przebicie się danych poglądów do znaczącego odłamu opinii publicznej zależne jest od ciągłego ich powtarzania. Ponadto poprawa, o której wspomniałem, jest względna jedynie i częściowa, a więc warto być może raz jeszcze wyliczyć sprawy, które przeszkadzały nam cieszyć się niepodległością, wzrostem gospodarczym i bezpieczniejszym niż kiedykolwiek położeniem Polski w zmieniającym się świecie. Konfrontacja (w imię walki o władzę) zamiast narodowego pojednania U źródeł problematyki niniejszej wypowiedzi widzę ten właśnie problem. Termin „Trzecia Rzeczpospolita” (o czym zwykle zapominamy) pojawił się po raz pierwszy w inauguracyjnym przemówieniu Lecha Wałęsy: „Staję przed wami jako pierwszy prezydent Polski wybrany bezpośrednio przez cały naród. Z tą chwilą zaczyna się uroczyście III Rzeczpospolita Polska”1. Było to jednoznacznym stwierdzeniem, że okres kohabitacji premiera Mazowieckiego z prezydentem Jaruzelskim nie był jeszcze prawdziwym początkiem niepodległej Polski. Symbolikę aktu inauguracji wzmacniało niezaproszenie na nią ustępującego prezydenta oraz przejęcie insygniów władzy z rąk emigracyjnego prezydenta Ryszarda Kaczorowskiego. W ten sposób Polska powróciła symbolicznie do roku 1939, redukując PRL do „czarnej dziury” w dziejach narodu. Nie był to akt pojednania narodowego, ale gest triumfalistyczny. Większość Polaków przyjęła to biernie, nie zdając sobie sprawy, że konsekwencją tej symbolicznej przemowy było uznanie działalności w ramach wewnątrzpaństwowych struktur PRL za formę kolaboracji z nielegalną, okupacyjną w istocie władzą. Można wątpić, czy pogląd taki, przy należytym wyjaśnieniu jego treści, miałby szansę aprobaty w ogólnonarodowym referendum. Można też sądzić, że decyzja o tak radykalnym zerwaniu ciągłości (w sensie historycznym, bo w sensie prawnym było to niemożliwe) powinna być przedyskutowana i poddana głosowaniu przez parlament. Niestety, nie miało to miejsca. W moim przekonaniu, a nie byłem w tym odosobniony, wybrana wówczas polityka była nie tylko szkodliwa i błędna, ale również sprzeczna z wolą znacznej większości społeczeństwa. Zbyt łatwo zapomniano, że odrzucało ją również środowisko paryskiej „Kultury”, czyli najświatlejsza część emigracji: Jerzy Giedroyc podkreślał przecież, że rok 1945 jest „cezurą ostatecznie zamykającą świat przedwojenny”, a w idei powrotu do rzeczywistości przedwrześniowej widział (podobnie jak Miłosz) największe niebezpieczeństwo dla Polski. Jeszcze dziwniejsza, a przy tym zupełnie obca poglądom olbrzymiej większości Polaków, była teza (powszechnie przyjęta przez polityków obozu postsolidarnościowego na początku lat 90.), że rok 1945 przyniósł Polsce jedynie zmianę okupacji niemieckiej na rosyjską. Podpisywałem się pod diagnozą Leszka Kołakowskiego (sformułowaną w roku 1975 na łamach „Kultury”), że ludzie traktujący PRL jako „złagodzony wariant Generalnej Guberni”, winni byli „zasadniczego braku solidarności z narodem”2. Obywatele Polski Ludowej świadomi byli ogromnych ograniczeń jej suwerenności, ale mimo to – przynajmniej od roku 1956 – traktowali ją jako państwo własne, a nie tylko „nienaturalną przerwę między dwoma realnymi światami – jednym pamiętanym, drugim – wyczekiwanym”. Odrzucali pogląd, że wasalny status państwa jest tym samym, co okupacja, i że skoro nie ma autentycznej niepodległości, to „im gorzej, tym lepiej”. Czy istniała jednak możliwość zapoczątkowania dziejów III RP pod znakiem narodowego pojednania, a nie poniżania niedawnych przeciwników? Moim zdaniem tak, choć dobrze rozumiem,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 13/2010, 2010

Kategorie: Opinie