Obowiązywał – i obowiązuje nadal – pogląd, że Rosji nie należy życzyć dobrze, jej sukcesy bowiem są zasadniczo sprzeczne z interesami Polski, a jej klęski są jej własną winą Dokończenie z poprzedniego numeru III. Liberalizm bez sprawiedliwości Charakterystyczną cechą polskiego krajobrazu ideologicznego jest także szczególne połączenie moralistyki antykomunistycznej i narodowej z czysto ekonomicznym liberalizmem, głoszącym bez skrupułów program powrotu do bezwzględnych reguł wolnorynkowej konkurencji oraz drastycznego wzrostu nierówności społecznych, kosztem obniżenia poziomu życia pracowników najemnych, strukturalnego bezrobocia i zepchnięcia części ludności do wegetowania poniżej społecznego minimum. Zwolennicy takiego wariantu rozwoju podpierają się zwykle tezą Fryderyka Hayeka o konieczności wyeliminowania z ekonomii pustego rzekomo pojęcia „sprawiedliwości społecznej”. Hayek jednakże, czego uparcie nie chcą zrozumieć jego polscy entuzjaści, był przedstawicielem „staroliberalizmu”, przeciwstawiającym się ewolucji liberalizmu w skali ogólnoświatowej, która uzasadniła przyznanie jednostkom nie tylko tradycyjnych praw „wolnościowych”, lecz również praw ekonomicznych i socjalnych, uznawanych międzynarodowo i urzeczywistnionych w liberalno-demokratycznych „państwach dobrobytu”. Przed pojawieniem się wolnorynkowego neokonserwatyzmu Margaret Thatcher i Ronalda Reagana najbardziej reprezentatywnym myślicielem liberalnym był John Rawls, dla którego najważniejszą częścią liberalnej filozofii społecznej była właśnie teoria sprawiedliwości, uzasadniająca socjalizację liberalizmu, odrzucaną przez neoliberalnych apologetów samowładztwa rynku. Mówiąc najkrócej, Rawls zdefiniował sprawiedliwość jako maksymalizację społecznego minimum. Oznacza to, że nierówność społeczna, będąca rezultatem „prymatu wolności”, usprawiedliwiona jest tylko wtedy, gdy w efekcie daje taki przyrost ogólnych zasobów społecznych, który polepsza sytuację ludzi najmniej uprzywilejowanych. Nic natomiast nie usprawiedliwia takiego wzrostu nierówności, za który płacić muszą najbiedniejsi. Jak łatwo zauważyć, zasada ta uprawnia redystrybucyjne zadania państwa i nie daje się pogodzić z absolutyzowaniem praw własnościowych. Można bronić poglądu, że teoria ta nie uwzględnia sytuacji krajów zmuszonych dokonać w krótkim czasie radykalnej transformacji ustrojowej i że tak właśnie było w Polsce. Zwolennik Rawlsa odpowiedziałby, że są to sytuacje wyjątkowe, wymagające czasowego pogwałcenia sprawiedliwości, i że należy nazywać to po imieniu. Nie mógłby jednak udzielić zgody na trwałe pogarszanie się losu najgorzej uposażonych, na określenie ich protestów mianem „populistycznych roszczeń” i na świadomą rezygnację z regulowania gospodarki rynkowej w celu zabezpieczenia każdemu obywatelowi społecznego minimum. Niestety jednak, to właśnie stało się w naszym kraju. Solidarność z neoliberalizmem, czyli liberalizmem restauracyjnym, odrzucającym samą ideę społecznej sprawiedliwości, uznaliśmy za rodzaj narodowej misji, za przejaw dynamizmu naszego regionu; przeciwstawiający nas inercyjnemu bezwładowi „starej Europy”. Publicyści uważający się za liberałów powrócili do języka prymitywnej Spencerowskiej apologetyki, wedle której bogactwo społeczne wytwarzają tylko prywatni pracodawcy, a ludzie pracy najemnej są niepoprawnymi „roszczeniowcami”, źródłem społecznych kłopotów. Powoływanie się na międzynarodowo uznane prawa socjalne uważa się za „roszczeniowość” właśnie. Za „roszczeniowców” uważa się ludzi zarabiających nędzne grosze i walczących o absolutne minimum życiowe; popieranie tych ludzi określa się pogardliwie jako „populizm”, a terminu „trybun ludu” używa się jako szyderstwa*. W odpowiedzi na ankietę rozpisaną w roku 1999 przez Stowarzyszenie Studiów i Inicjatyw Społecznych „Polska przed nowymi problemami” skomentowałem to następująco: „Za szczególnie oburzający uważam fakt, że firmują to wszystko ludzie dawnej „S”, którzy reprezentowali w latach PRL ruch skrajnie egalitarny i „roszczeniowy”; domagający się absolutnych limitów na zarobki i stan posiadania, formułujący postulaty absurdalnego wręcz powiększenia uprawnień socjalnych (np. trzyletnich aż urlopów macierzyńskich). Jak można tak dużo mówić o „tożsamości” i dzielić społeczeństwo wedle „rodowodów”, skoro radykalnie zmieniło się własną tożsamość, przerzucając się od wulgarnego socjalizmu w wulgarny kapitalizm? O tożsamości można mówić w takiej sytuacji pod jednym warunkiem: jeśli redukuje się „tożsamość” do lojalności grupowej, niemającej nic wspólnego z tożsamością ideową”5. Karol Modzelewski dziwił się łatwości, z jaką dokonano tej zdrady własnego elektoratu, i wyrażał wstyd z tego powodu. Aleksander Małachowski proponował „pokorne wyznanie”: „Oszukaliśmy was – prosimy o wybaczenie, gdyż nie uczyniliśmy tego świadomie”6. Nasuwa się jednak myśl, że w wielu wypadkach mieliśmy do czynienia ze spełnieniem przewidywań Jana Wacława Machajskiego, że inteligencja, czyli „posiadacz kapitału umysłowego”, wykorzysta ruch robotniczy instrumentalnie, jako narzędzie realizacji własnych interesów. Warto odnotować, że amerykański
Tagi:
Andrzej Walicki









