Obiektyw na nasze podwórko

Obiektyw na nasze podwórko

Warszawa 30.11.2016 r. Marta Sikorska - filmoznawca. fot.Krzysztof Zuczkowski

Żeby film dokumentalny zaistniał w Polsce, najpierw musi osiągnąć sukces za granicą Marta Sikorska – absolwentka filmoznawstwa na Uniwersytecie Jagiellońskim i scenariopisarstwa w Collegium Civitas w Warszawie. Współautorka amatorskiego dokumentu „Skowronki ciszy” Macieja Rostka o ludziach głuchoniemych. Publikowała m.in. na portalach Onet.pl, Stopklatka.pl oraz w magazynie „Czas Kultury” i tygodniku „Przekrój”. Od 2010 r. pracuje w dziale komunikacji medialnej PISF. Jurorka konkursu krytycznofilmowego Powiększenie. Dużo ostatnio się dzieje w polskim kinie dokumentalnym. – Niewątpliwie mamy do czynienia z fenomenem. Polski dokument radzi sobie bardzo dobrze na rynkach międzynarodowych, wygrywa światowe festiwale, jest nominowany do Oscara. W dużej mierze to zasługa tego, że reżyserzy potrafią wyjść poza sprawy lokalne i opisać dowolne miejsca na świecie, filtrując tamte historie przez własne doświadczenia. Mamy film Piotra Stasika „21 x Nowy Jork”, „Kołysankę z Phnom-Penh” Pawła Kloca, „Casa Blancę” Aleksandry Maciuszek, „Nadejdą lepsze czasy” Hanny Polak. Mamy Elizę Kubarską, która jedzie w najdalsze zakątki świata i robi film „Badjao. Duchy z morza” o kompletnie nieznanych ludziach, znajdując w nich coś, co pozwala nam się z nimi identyfikować. Co te filmy mówią o nas? – Że wszyscy jesteśmy do siebie podobni, dzielimy te same emocje, niepokoje, marzenia, potrzeby. Wielu filmowców opowiada o współczesnej Polsce w taki sposób, że w tych historiach odnajdują się widzowie z zagranicy. Przykład? „Komunia” Anny Zameckiej, „Obiekt” Pauliny Skibińskiej, „Mów mi Marianna” Karoliny Bielawskiej, „15 stron świata” Zuzanny Solakiewicz czy filmy Agnieszki Zwiefki „Królowa ciszy” i „Albert Cinema”. Te autorki wróciły do kraju z prestiżowych imprez branżowych z naręczem nagród. Trofea polskich dokumentalistów są imponujące. Czemu zawdzięczamy ten sukces? – Przede wszystkim mamy odważnych producentów, którzy nie obawiają się zaryzykować własnych funduszy, czasami wejść w tematy bardzo kontrowersyjne. Tak działają Anna Wydra, producentka nominowanego do Oscara dokumentu Bartosza Konopki „Królik po berlińsku”, Monika Braid – producentka m.in. filmów Elizy Kubarskiej, Dorota Roszkowska z firmy Arkana Studio Filmowe czy Marta Golba ze studia Endorfina – matka chrzestna sukcesu filmów Michała Marczaka i Zuzanny Solakiewicz. Ale mamy też znakomitych promotorów kina dokumentalnego – m.in. Katarzynę Wilk z Krakowskiej Fundacji Filmowej, która z Kingą Gałuszką z Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej tworzyła inicjatywę Docs to Go!, którą Adam i Katarzyna Ślesiccy udanie rozszerzyli o cały treningowy Doc Lab Poland. Czym ci producenci odróżniają się od poprzedników? – Rozumieją mechanizmy rządzące systemami finansowania w Polsce, które – warto dodać – bardzo się poprawiły w ostatnich latach. Dziś producent doskonale wie, po co idzie do PISF: po środki nie tylko na film, ale i na jego promocję. Zdaje sobie sprawę, że potrzebne są plakat i ulotki. Kiedy oglądam np. plakat do „Życia motyla” Piotra Bernasia, nie mam wątpliwości, że został przygotowany właśnie z myślą o tym, żeby przykuć uwagę zagranicznego widza, a nie sprzedawać film wyłącznie na lokalnym rynku. Dlaczego zaistnienie na festiwalach jest tak istotne? – Normalna droga filmu dokumentalnego wiedzie dziś od zaistnienia na zagranicznych festiwalach i otrzymanych tam nagród do ewentualnego rozpowszechniania w polskich kinach. Oczywiście są telewizje, jak HBO czy Canal+, potrafiące zainwestować w polski dokument, potem emitowany na kanale, który go współprodukował. Prywatne stacje to kolejny istotny element w krajobrazie współczesnego kina dokumentalnego. Część naszych dokumentalistów szybko się tam odnalazła, jak Marcin Koszałka. Dzięki temu polski dokument stał się niegrzeczny. 20 lat temu nie do pomyślenia było, żeby twórca był złośliwy, szyderczy wobec bohatera. Pamiętam Krakowski Festiwal Filmowy w 2000 r., gdzie Koszałka pokazywał swój debiut „Takiego pięknego syna urodziłam”. To był skandal, zrodziło się wokół tego pokazu mnóstwo kontrowersji, w toku dyskusji jedni artyści poobrażali się na drugich. Od tego czasu w rozmowach kinomanów dokument pojawia się o wiele częściej. Ale nie tak często jak fabuła. – Może to rozmowy rzadsze, ale na pewno o wiele głębsze, bo fabuła nie ma takiej zdolności opowiadania o nas. Czy w Polsce może np. istnieć fabularne kino polityczne? Ono istnieje na pewno w dokumencie, to takie filmy jak „Jak to się robi” Marcela Łozińskiego o Piotrze Tymochowiczu, „Michnik” Marii Zmarz-Koczanowicz

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2016, 52/2016

Kategorie: Kultura