Obrotowe tuby

Obrotowe tuby

Propagandyści Kaczyńskich zapisują się do obozu Tuska

Stało się. Wszechmocne PiS poległo. Z pewnością nie była to klęska totalna. Jarosław Kaczyński w odróżnieniu od Jerzego Buzka nie musiał gasić światła po przegranym wieczorze wyborczym. Jednak wokół odchodzącego premiera zrobiło się jakby luźniej. Nabierający wody okręt PiS wyraźnie się wyludnił. Zdecydowanie tłoczno zrobiło się natomiast na mostku Platformy. Umiejscowienie konfitur dobrze zlokalizowała też część dziennikarskiej szpicy IV RP. By żyło się lepiej.
W efekcie rząd Donalda Tuska będzie dysponował najsilniejszym zapleczem medialnym w historii. Kto złożył akces do obozu nowej władzy? Którzy z publicystów, niegdyś gotowi iść w ogień za Jarosławem Kaczyńskim, teraz będą wielbić Donalda Tuska?

Kapusie, oligarchowie i łapówkarze

Do wolty doszło w najpoczytniejszym polskim dzienniku, jakim jest brukowiec „Fakt”. Jeszcze pół roku temu nic nie zapowiadało, że publicyści tej gazety odważą się podnieść rękę na PiS. Maciej Rybiński, Łukasz Warzecha i naczelny Grzegorz Jankowski dbali o prawomyślną i prorządową linię pisma. 7 kwietnia Maria Kaczyńska składała czytelnikom „Faktu” życzenia wielkanocne. Ten i jemu podobne zabiegi miały na celu ocieplenie wizerunku PiS-owskiej władzy wśród ludu. Poza prostymi trikami PR-owskimi „Fakt” we wszystkich istotnych sporach IV RP stawał po stronie PiS, spełniając funkcję pasa transmisyjnego, za pomocą którego przekazywano PiS-owski punkt widzenia do mas. Wystarczy przypomnieć, w jaki sposób „Fakt” zaprezentował sprawę Barbary Blidy. W całej akcji nie widziano nic niestosownego, jeśli coś krytykowano, to partaninę ABW, funkcjonariusze tej formacji nie powinni pozwolić „milionerce z SLD” na popełnienie samobójstwa. Jednak stało się. W tej sytuacji „Fakt” musiał zapytać: „Jakie tajemnice zabrała do grobu?” oraz zapewnić, że „osoby uczciwe nie popełniają samobójstw w czasie zatrzymania”. Aby czytelnicy „Faktu” nie mieli wątpliwości, po czyjej stronie lokować swoje uczucia, gazeta zaprezentowała majątek Blidy, oczywiście bezbłędnie wyceniony przez rzeczoznawcę, ludowi pokazano drogi samochód, rodzinny dom posłanki oraz beskidzką rezydencję z basenem. Blida stała się prototypem złego oligarchy. Aby jeszcze bardziej zohydzić ją w oczach ludu, opublikowano zdjęcia ukazujące, że posłanka „lubiła rozrywki przeznaczone dla najbogatszych”, czyli np. grę w golfa. Nie mogło też zabraknąć zdjęć dokumentujących jej zażyłe stosunki z Aleksandrem Kwaśniewskim i resztą „Rywinlandu”. W innych sprawach nie było inaczej. Przekaz gazety niemal zawsze był zadziwiająco zbieżny z opiniami polityków PiS. Gdy prof. Geremek odmówił złożenia oświadczenia lustracyjnego, gazeta grzmiała: „Wstyd, profesorze!”, „Stawia się ponad prawem!”. Gdy lustracja została zakwestionowana przez Trybunał Konstytucyjny, „Fakt” zakwestionował kwalifikacje moralne sędziów Trybunału, wykorzystując przy tym wyciągnięte przez polityków PiS informacje o przeszłości sędziów i ich najbliższych. Diagnoza sytuacji panującej w Polsce również była zadziwiająco zbieżna z rządową propagandą. „Brudy wychodzą na wierzch. Śląskiem rządziła mafia węglowa. Profesorowie byli kapusiami. Mecze ligowe były ustawiane. Lekarze są skorumpowani”. Czyżby hasła partyjnego biuletynu PiS? Nie, okładka „Faktu” z 27 kwietnia.

Pacyfikowanie nastrojów

Gdy protesty społeczne zagrażały rządowi PiS, „Fakt” zawsze pacyfikował nastroje. „Lekarze! Czy szatan was opętał?” to okładka z 2 lipca. Wcześniej Jarosław Sulikowski zapewniał czytelników, że na strajku lekarzy stracą wszyscy. Przeciwstawiano się pazerności lekarzy, strojąc się w szaty obrońców prostego ludu. Przekaz był jednak doprawdy przewrotny. Z jednej strony, atakowano pazerność lekarzy, z drugiej wprost pisano, że… system służby zdrowia trzeba w całości sprywatyzować. Problem pojawił się, gdy do strajku lekarzy doszedł protest pielęgniarek. Te trudno było przedstawić jako zbieraninę oligarchów. A jednak. Według Łukasza Warzechy – pierwszego komentatora „Faktu” – strajk pielęgniarek stanowił element „strajku elity medycznej”. „Oby rząd wykazał równą determinację w oporze wobec innych nierealnych żądań finansowych”, podsumowywał Warzecha. Publicysta „Faktu” raczył również napisać list do pielęgniarek okupujących Kancelarię Premiera. „Kto was tam trzyma?”, pytał. „Siepacze z BOR czy Gosiewski z Dziedziczakiem”, szydził Warzecha. Gdy białe miasteczko przeszło do historii, „Fakt” nie zakończył swojej nagonki wymierzonej w protestujących.
14 września na pierwszej stronie dziennika ukazał się materiał „Do polityki po plecach pielęgniarek” ukazujący liderkę pielęgniarskiego protestu, Dorotę Gardias, jako zdrajczynię pielęgniarek, rozbijającą się po Warszawie „nowym peugeotem za 40 tysięcy” i „jadającą w wykwintnych warszawskich restauracjach”. Oczywiście nie zapomniano napomknąć, że Gardias zamierza startować do Senatu z listy LiD, co zresztą nie doszło do skutku.

Propaganda sukcesu

„Fakt” nie tylko uderzał w groźne dla rządu strajki. Nie przepuszczał również żadnej okazji, aby przedstawić polską politykę zagraniczną jako pasmo niekończących się sukcesów. Na unijnym szczycie bracia Kaczyńscy „wykiwali całą Europę” i to dzięki ich nieugiętej postawie „Niemcom nie udało się zlikwidować korzystnego dla nas systemu głosowania”. Słowem „Eurosukces”.
Na początku przedwyborczego kryzysu „Fakt” nie miał wątpliwości, komu wierzyć. Kaczmarek został wprost nazwany kłamcą. Zastosowano też ulubiony zabieg „Faktu”, pokazując dom ministra z sakramentalnym niemalże pytaniem „Skąd ma na to pieniądze?”.
Gdy kampania wyborcza stała się faktem, „Fakt” wiernie powtarzał opinie Kaczyńskich i ich przybocznych. „Demokracja poradzi sobie w Polsce bez międzynarodowych obserwatorów”, grzmiał niezawodny Warzecha. Pomysł Havla określił jako „krzywdzący, a nawet obelżywy”, z pewnością będący wynikiem podszeptów polskich znajomych byłego prezydenta Czech. „Fakt” pozostał wierny do końca. Sprawę Sawickiej skomentowano krótko: „Żenada”. Komentarz oczywiście nie dotyczył prowokacji CBA, lecz „lamentu pani, co kręci lody”.

Umarł król, niech żyje król

Jarosław Kaczyński na łamach „Faktu” był wybitnym mężem stanu, politycznym demiurgiem i ostatnim sprawiedliwym w jednej osobie. We wszystkich zasadniczych sporach politycznych brukowiec nie miał wątpliwości, po której stronie stać. Czytelnicy też wątpliwości mieć nie powinni. Aż pewnego dnia ujrzeli okładkę z hasłem „Nokaut”. Było to 22 października. Rzeczywiście Jarosław Kaczyński padł na deski i tym samym dopingujący go do tego momentu żurnaliści „Faktu” zaczęli wiwatować na cześć jego przeciwnika. Oczywiście przy okazji nie zapomnieli o kopnięciu leżącego na deskach Kaczyńskiego. „Wyliczenie błędów, jakie popełnił podczas dwuletnich rządów PiS, zajęłoby całe wydanie „Faktu””, pisał dzień po wyborach niegdysiejszy strażnik świętego PiS-owskiego ognia, czyli Warzecha. „Kaczyński na to zasłużył”, tytuł komentarza nie mógł budzić wątpliwości. Oczywiście z właściwą sobie przenikliwością „Fakt” wskazał najważniejszą przyczynę klęski PiS, okazała się nią… Nelly Rokita.
Jednocześnie od pierwszego powyborczego numeru brukowiec rozpoczął kreowanie pozytywnego wizerunku swojego nowego politycznego idola. Wzruszające fotoreportaże na temat życiowej drogi przyszłego premiera, wywiady z jego rodziną, słowem przedstawianie Tuska jako „swojego chłopa”. Déjŕ vu?

Sieroty po PO-PiS

„Fakt” ze swojej natury jest medium posługującym się raczej prymitywnymi środkami manipulacji politycznej. Dlatego nagłe zmiany w lokowaniu uczuć są na łamach tej gazety wyjątkowo widoczne. Brukowiec Springera nie stanowi natomiast zjawiska odosobnionego. Raczej pokazuje prawdę o zwrocie politycznym dokonanym przez większość PiS-owskich niegdyś mediów. Rozłożenie swoich sympatii zmienił flagowy okręt niemieckiego koncernu, czyli „Dziennik” z Piotrem Zarembą, Michałem Karnowskim i kapitanem Robertem Krasowskim na pokładzie. Sprawa Sawickiej wywołała w redakcji konsternację, reakcja zaś na nią mogła pokazywać, że miodowy miesiąc „Dziennika” i PiS już dawno minął. Po wyborach rzecz jasna nastąpiła separacja, a gazeta zaczęła zalecać się do Platformy. A raczej zajęła pozycję wyczekującą, czemu towarzyszy tłumaczenie czytelnikom, że PO może być godną kontynuatorką projektu IV RP. Bardziej nerwowo zrobiło się w redakcji „Rzeczpospolitej”, wszak skarb państwa posiada w tym tytule swoje udziały. Przy ulicy Prostej obowiązuje teraz hasło „IV RP – tak, wypaczenia – nie”, skądinąd sformułowane swego czasu przez… Jarosława Gowina. Duch czystej, nieskażonej kaczyzmem IV RP mają uosabiać oczywiście Platforma i Donald Tusk. Tę linię programową wyznaczył Igor Janke w tekście „Platforma – IV RP bez wypaczeń”. PiS-owska gwardia „Rzeczpospolitej”: Bronisław Wildstein, Piotr Semka i Rafał Ziemkiewicz na razie skupia się na swoim hobby, czyli kopaniu mitycznego salonu i Adama Michnika. Na razie trzymają się w PiS-owskim pionie. Jednak idzie już nowe. Na łamy czołowego dziennika IV RP został dopuszczony były redaktor naczelny „Przekroju”, Mariusz Ziomecki, z tekstem „Posprzątać po IV RP”. Redakcja „Rzeczpospolitej” wyraźnie przeczuwa, że porządki nie ominą jej nowej siedziby przy ulicy Prostej, i zrobi wszystko, aby nie musieć opuszczać swojego luksusowego lokum.

Powrót do korzeni

Mniej subtelne metody – co zresztą nie stanowi zaskoczenia – stosuje tygodnik „Wprost”. Pod koniec 2005 r. tytuł ten stał się jedną z najbardziej donośnych tub PiS-owskiej propagandy. Na łamach tego czasopisma aż roiło się od agentów, kapusiów, złych Niemców i złych polityków PO, którzy „zdradzili IV RP” i stanęli po stronie obrońców układu. „Wprost” jako środowisko pragmatyczne w czasie kampanii postanowiło wyważyć ten przekaz i skupić się na pognębianiu LiD. Dowodem przedwyborczego wyczekiwania był ostatni numer przed 21 października, w którym obok siebie ukazały się wywiady z Kaczyńskim i Tuskiem. Na dwoje babka wróżyła. Wygrał Tusk. Na dzień dobry mamy więc euforyczną okładkę i sympatyczny artykuł kreujący nowego męża stanu. Jednak to tylko przygrywka. W ciągu najbliższych miesięcy należy się spodziewać powrotu do linii sprzed zwycięskich dla PiS wyborów. A przypomnijmy, że niewiele ponad dwa lata temu „Wprost” opublikowało wybitnie agitacyjną okładkę „Ruch Tuska”. Teraz wszystko wróci do normy. Donald Tusk znów będzie niedoścignionym nośnikiem konserwatywno-liberalnych cnót, PiS natomiast wróci do rangi mącicieli i „socjalistów”. O ile „Dziennik” czy „Rzeczpospolita” ewentualną zmianę linii dokonywać będą subtelnymi środkami, udając przynajmniej ideowe rozterki, to po „Wprost” takiej delikatności spodziewać się nie można. Pod tym względem „Wprost” będzie podobne do „Faktu”, który spójnością prezentowanej wizji świata raczej się nie przejmuje. Zresztą na tym podobieństwa się nie kończą.

Różnice pozorne?

Z wolty dokonanej przez część publicystów wnioski wysuwają się same. Zaczęła się walka o utrzymanie na dziennikarskim świeczniku, a część osób zdecydowanie wie, gdzie teraz będą stać konfitury. Można jednak postawić jeszcze jedną – pozornie sprzeczną – tezę. Zachowanie prawicowych publicystów pokazuje, że różnice między PO a PiS są przede wszystkim estetyczne. Czy nie należy im wierzyć, gdy deklarują, że są sierotami po PO-PiS? Wszak ideę tę podczas minionej kampanii przypomniały i promowały wszystkie tytuły od „Faktu” po „Rzeczpospolitą”. Swego rodzaju symboliczną postacią może być główny bohater tego artykułu, pierwsze pióro „Faktu”, Łukasz Warzecha. Niedawno na rynku ukazała się książka „Strefa zdekomunizowana”, wywiad-rzeka z Radkiem Sikorskim, przeprowadzony właśnie przez Warzechę. Panowie świetnie się rozumieją politycznie i kulturowo. Drogi Sikorskiego z PiS do PO nikt nie uznał za ideologiczną woltę i łamanie sobie ideowego kręgosłupa. Dlaczego w przypadku Warzechy miałoby być inaczej?

 

Wydanie: 2007, 44/2007

Kategorie: Media

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy