Nie każda kobieta ustąpi w rywalizacji o symboliczny tron i nie wszyscy mężczyźni są owładnięci chęcią panowania nad światem Zofia Mąkosa – autorka powieści „Cierpkie grona”, laureatka Lubuskiego Wawrzynu Literackiego Wiem, że nie lubi pani takich pytań, ale dziś nasuwają się mimowolnie. Czy pisząc swoją debiutancką książkę o tym, jak totalitaryzm zmienia konkretnych ludzi, w konkretnej, wymienionej z nazwy miejscowości, przeczuwała pani, że ten problem może się odnosić również do Polski XXI w.? – Od razu muszę wyjaśnić, że napisałam rzecz literacką, a nie dokument, po drugie, książka opowiada o latach 1938-1945 w rzeczywistości niemieckiej III Rzeszy. Za Hitlera. Trudno ją więc odnosić do Polski, na dodatek w XXI w. Choć gdy siadałam do pisania cztery-pięć lat temu, nie przyszło mi do głowy, że w Polsce w 2017 r. ktoś uczci urodziny Hitlera. To jest szokujące! Ale czy to jest już faszyzm jako zjawisko – nie podejmuję się odpowiedzieć. Jestem pewna, że nie można traktować tego, co się stało, jako wyskoku niedouczonych idiotów, bo choć prawdopodobnie takimi są, to wystarczy popatrzeć na Hitlera. Na filmach dokumentalnych robi wrażenie nieszkodliwego bufona i człowieka niespełna rozumu, a zdołał podpalić świat. Dlatego nie wolno tolerować takich organizacji. Zło trzeba zdusić w zarodku, zanim będzie za późno. Grozę budzi to, że w Polsce, która tyle ucierpiała od faszystów, ktoś odwołuje się do tej niewydarzonej ideologii. To boli i niepokoi. Świat bohaterów pani powieści „Cierpkie grona”, nie uprzedzając zakończenia, kończy się upadkiem niemieckiego państwa i tragedią narodu. Czyżby i nam coś podobnego mogło się zdarzyć? – Mam nadzieję, że dziś są jednak inne czasy, że jesteśmy w Unii Europejskiej, gdzie obowiązują pewne standardy cywilizacyjne, i do żadnej tragedii nie dojdzie. Choć muszę stwierdzić, że i moi bohaterowie „schowani” w wiosce na rubieżach III Rzeszy nie przewidzieli konsekwencji swoich wyborów. A wcześniej nie zauważyli, jak ich powoli wciąga i ogarnia totalitaryzm, nie zostawiając miejsca na nic innego. Zwłaszcza podatna była młodzież, dla której różne działania Hitlerjugend i podobnych organizacji o podłożu nazistowskim były swoistą atrakcją, szansą aktywności, wyrwania się z „zaścianka”, czyli ówczesnej wioski Altreben, dziś Chwalim. Dlaczego podjęła pani w debiutanckiej powieści tak odległy czasowo temat? Na dodatek rozgrywa się to w hitlerowskich Niemczech, przez które musiała się pani dobrze „przegryźć”. – Mam wiedzę, którą dało mi wykształcenie historyczne. „Przegryzanie się” dotyczyło jedynie szczegółów, a hitlerowskie Niemcy to okres niezbyt odległy czasowo i choć dobrze opisany we wszelkich rodzajach literackich, wciąż są tematy, po które warto sięgać. Mnie najbardziej intrygowały dwa zagadnienia. Pierwsze, na które chyba nigdy nie poznamy wyczerpującej odpowiedzi, czyli jak to się stało, że naród, który miał znaczący wkład w rozwój europejskiej kultury, dał się zmanipulować do tego stopnia, że gotów był popełnić niewyobrażalne zbrodnie. Drugie, może bardziej uniwersalne zagadnienie dotyczy wojny, ale nie rozumianej jako ciąg bitew i bohaterskich czynów żołnierzy. Interesowała mnie wojna tam, gdzie jej z pozoru nie ma – we wsi odległej od frontu i nieodczuwającej konsekwencji konfliktu zbrojnego. Wydaje się, że to ostatnie, co pani wymieniła, tym bardziej pokazuje związki tamtej sytuacji z aktualną polską rzeczywistością. Pani powieść ostrzega! Jej karty mówią, że historia rozgrywa się w każdym zakątku kraju, na wsiach, ulicach i osiedlach. – Zdarzały się spotkania autorskie, na których dyskusja szła właśnie w tym kierunku. Z początku byłam zaskoczona. Nie miałam przecież zamiaru ostrzegać. Chciałam tylko przeanalizować problem, o którym wspomniałam, odpowiedzieć na pytania, które od dawna mnie nurtowały jako historyka. Powieść zaczęłam pisać w 2013 r. Mimo toczących się na świecie wojen mój świat wydawał się stosunkowo bezpieczny. Mogłam oddawać się rozważaniom, które wówczas uważałam za czysto teoretyczne. Pisałam długo, bo nie musiałam się śpieszyć. Nagle, w jakiś nieuchwytny z początku sposób coś zaczęło się zmieniać. Mieszkam daleko od politycznego centrum kraju, ale czytam prasę i oglądam telewizję. Marsze z pochodniami, transparenty, na których wypisano rasistowskie hasła, równe szeregi młodych ludzi z flagami w dłoniach, nieustępliwe i fanatyczne oblicza, to wszystko sprawiło, że nieraz wpatrywałam się w ekran telewizora z przerażeniem, a do głowy przychodziła myśl: A więc tak się to wtedy zaczęło? A zaczęło się to wszystko –









