Nie jest prawdą, że jedynym gwarantem niezależności telewizji publicznej jest jej prywatyzacja Platforma Obywatelska chce dla nas, czyli dla ludzi, odzyskać telewizję publiczną zawłaszczoną przez PiS. Niedawno, kiedy w „nowym otwarciu” postawiono na niezależnego producenta telewizyjnego, polityka Platformy Jana Dworaka, odbijano telewizję spod panowania lewicy i „przywracano” ją nam, normalnym telewidzom. Za każdym razem, kiedy telewizja pod hasłem uwalniania czy odbierania jej z rąk tych, którzy ją zawłaszczyli, przywracana jest normalnym ludziom, cierpią na tym telewidzowie, poziom i pozycja telewizji publicznej. Poniewierani są ludzie telewizji, tworzą się w niej nowe koterie i nowe grupy miernych, wpływowych lizusów. Dworak, Wildstein, Urbański 28 stycznia 2004 r. Jan Dworak został nowym prezesem Telewizji Polskiej SA. Przyjął ten werdykt rady nadzorczej jako „bardzo miłą niespodziankę” i zadeklarował „dwa priorytety”. Jeden, pracę nad nową ustawą o RTV, która na nowo zdefiniuje rolę telewizji publicznej. Drugi, „doprowadzenie do tego, by TVP miała większy prestiż wśród widzów i była bardziej obiektywna”. Jak było, wiemy. „Odnowiciel”, który odbijał telewizję po Robercie Kwiatkowskim, szybko poleciał wzorem pampersów. Od ściany do ściany. Precz ze starymi twarzami, za nic przyzwyczajenia widzów, wpuszczamy nową, prawicową dziennikarską krew. W ten sposób telewizja została przejęta, ale nie stała się przez to bardziej obiektywna. Gwiazdą telewizji Dworaka został na początek Jan Pospieszalski i jego „obiektywny” program „Warto rozmawiać”. Potem było już tylko gorzej. Co pozycja programowa, co kampania promocyjna, co próba wylansowania gwiazdy, to większa klapa. Zdrowy rozsądek nie towarzyszy bowiem tym, którzy w telewizji rządzą. Prezesi wpadają tu na chwilę i na chwilę mianują posłusznych strażników ich ideologii i ich interesów. Ludzie instynktownie czują, jak zachowywać się bezpiecznie i jakie programy robić. Co mówić i co pokazywać, żeby przetrwać. Po Dworaku, któremu rada nadzorcza dla równowagi po miłej niespodziance zafundowała niemiłą i odwołała go, nie pozwalając skończyć ani kadencji, ani dzieła, przyszedł czas na innego reformatora, który kontynuował dzieło odbijania telewizji. Przyszedł czas na Bronisława Wildsteina. Wildstein kontynuował żmudne dzieło „odbijania” i uwalniał telewizję publiczną od wpływów Dworaka, czyli Platformy, i resztek wpływów pozostałych po telewizji Roberta Kwiatkowskiego. Odbijał tak obiektywnie, że wkrótce Platforma Obywatelska we wspólnym froncie z SLD protestowała przeciwko faworyzowaniu PiS i rządu Jarosława Kaczyńskiego. Dwie poważne partie podjęły bój o równy dostęp do telewizji. Bój o równe traktowanie partii politycznych w dostępie do czasu antenowego. O telewidzach nie było w tym boju ani słowa. Wiadomo bowiem, że telewizja publiczna jest dla partii politycznych, a nie dla telewidzów. Telewidzów nie interesuje to, ile która partia ma czasu na antenie i jak często na ekranie występują jej politycy. Ludzie chcą w telewizji rzetelnej informacji i chcą znajdować to, co lubią oglądać. Tymczasem telewizja publiczna pod wodzą Wildsteina, w ocenie medioznawcy prof. Wiesława Godzica zamiast budować konsensus społeczny, jątrzyła i dzieliła, „co jest złamaniem podstawowej zasady telewizji publicznej, która powinna tworzyć społeczeństwo obywatelskie, budować, posuwać sprawy kraju do przodu”. Po Wildsteinie – odwołanym, jak to miało zwyczaj PiS, nocą – na szefa telewizji został powołany Andrzej Urbański. Polityk ściśle związany z prezydentem Lechem Kaczyńskim. Był i wiceprezydentem Warszawy, i członkiem sztabu wyborczego Kaczyńskiego, i szefem jego kancelarii. Został prezesem telewizji, bo jak Kali ukraść krowę, to dobrze. PiS, które idąc do wyborów, głosiło hasła odpartyjnienia państwa, gromiło SLD za zawłaszczanie telewizji, gdy przejęło władzę, postawiło na jej czele swojego człowieka. Czynnego, wyrazistego polityka. Wprawdzie nie było już sztandarowego pasma programowego pod hasłem „Nie ma przebacz”, ale utrzymywała się „Misja specjalna”, „Na celowniku” i „Warto rozmawiać”. Telewizja Urbańskiego kontynuowała nurt rozliczeniowy i serwowała telewidzom polityków PiS na śniadanie, obiad i kolację. Konferencje prasowe członków rządu PiS goniły konferencje. Pilnowano słusznej pro-PiS-owskiej linii programowej w telewizyjnej Trójce. Telewizja publiczna pracowała dla PiS. Pracowała tak gorliwie, że jej zaangażowanie po stronie PiS wytknęli obserwatorzy OBWE. Andrzej Urbański, prezes telewizji publicznej, w dziękczynnym liście do pracowników napisał: „W warunkach otwarcie stronniczego zaangażowania wielu mediów komercyjnych w kampanię wyborczą,
Tagi:
Jerzy Błaszczyk









