Odcięci od świata przez 520 dni

Odcięci od świata przez 520 dni

W izolacji najbardziej dręczyły marsonautów nuda i brak kobiet

Marsonauci byli bladzi i wyczerpani, kiedy wreszcie zobaczyli światło dzienne. W Moskwie zakończył się bezprecedensowy eksperyment. Sześciu mężczyzn przebywało zamkniętych na powierzchni 180 m kw. przez 520 dni. Była to symulacja lotu na Marsa – najdłuższy w historii badań kosmosu eksperyment izolacji, którego koszty przekroczyły 10 mln euro.
Na pokładzie znaleźli się Rosjanie Aleksiej Sitiew (38 lat, inżynier budownictwa okrętowego i nurek wojskowy), Suchrob Kamołow (38 lat, lekarz), Aleksander Smolejewski (33 lata, lekarz lotnictwa wojskowego), Chińczyk Wang Yue (28 lat, instruktor astronautyki), Francuz Romain Charles (32 lata, inżynier techniki samochodowej i materiałoznawstwa) oraz Włoch kolumbijskiego pochodzenia Diego Urbina (28 lat, inżynier przemysłu kosmicznego). Wśród załogi nie było kobiet. Organizatorzy, agencje kosmiczne rosyjska Roskosmos i europejska ESA, uznały, że marsonautki są wprawdzie kompetentne, jednak ich obecność spowoduje problemy natury seksualnej i rywalizację wśród mężczyzn. Podczas poprzedniego eksperymentu jeden z uczestników próbował siłą pocałować koleżankę z załogi.

Zamknięci w beczce

Przedsięwzięcie, nazwane Mars-500, miało wykazać, czy ludzie są w stanie przetrwać długi lot na Czerwoną Planetę i z powrotem, jak poradzą sobie w warunkach izolacji, zamknięci na niewielkiej przestrzeni, bez światła słonecznego czy świeżego powietrza. Istniały obawy, że marsonauci będą cierpieć na depresję i odczuwać stres, że dojdzie wśród nich do agresji.
Oczywiście symulacja wyprawy marsjańskiej nie była pełna. Brakowało stanu nieważkości oraz promieniowania kosmicznego, na które narażeni są międzyplanetarni podróżnicy.
Kompleks, w którym 3 czerwca 2010 r. zostali zamknięci astronauci, powstał jeszcze w latach 70. w ramach radzieckiego programu kosmicznego. Znajduje się on w moskiewskim Instytucie Problemów Biomedycznych i ma objętość 550 m sześc. Marsonauci nazwali go beczką. Każdy uczestnik eksperymentu miał prywatną kabinę o powierzchni 3 m kw. „Ściany tych kabin są tak cienkie, że jeśli jeden z nas wstał, pozostali mogli zapomnieć o śnie”, opowiadał Diego Urbina. Łóżka miały tylko 60 cm szerokości. „Kiedy miałem na sobie aparat do mierzenia ciśnienia krwi i EKG, w ogóle nie mogłem się poruszać”, żalił się Romain Charles.

Apetyt na batony

Życie w beczce było ściśle uregulowane – osiem godzin snu, osiem pracy i tyleż odpoczynku, w tym godzina ćwiczeń na siłowni. Marsonauci przeprowadzili 106 różnych doświadczeń, także dotyczących tradycyjnej medycyny chińskiej. Niektóre eksperymenty były monotonne: „Musieliśmy przez cały czas pobierać mocz, a rano badać próbki moczu z dnia poprzedniego. Początkowo wydawało się to obrzydliwe, ale potem się przyzwyczailiśmy”, wyznał Diego Urbina.
Z centralą kierowania lotem oraz niekiedy z najbliższymi zamknięci porozumiewali się przez internet lub system wideołączy, przy czym opóźnienie sygnałów, jak podczas prawdziwego lotu marsjańskiego, sięgało 20 minut. Posiłki starannie przygotowali niemieccy lekarze z Erlangen. Astronauci musieli uważać, by nie przekroczyć dziennej normy, tak aby zapasów wystarczyło do końca misji. Ale i tak najwyżej cenione batoniki czekoladowe oraz tuńczyk w oleju zostały zjedzone w ciągu pierwszych miesięcy.
250 dni trwał pozorowany lot na Marsa, 30 dni eksploracja globu i 240 dni powrót. W lutym trzech członków załogi lądownikiem marsjańskim opadło na powierzchnię planety, urządzoną w osobnej kapsule. Światełka na suficie udawały gwiazdy. „Podczas przygotowań do wyjścia na Marsa odczuwaliśmy wielką odpowiedzialność. Mogę zapewnić, że kiedy człowiek tkwi w skafandrze o masie 30 kg i patrzy przez wizjer ze szkła grubego na centymetr, wszystko wygląda bardzo realistycznie”, opowiadał Aleksander Smolejewski.

Jakże trudny chiński

Podczas misji doszło do symulowanej awarii zasilania, podczas której wnętrze kompleksu wypełniło się dymem. Marsonautom mocno doskwierały monotonia i nuda. Romain Charles walczył z nimi, grając na gitarze, przy czym jego ulubionym przebojem był „Rocket Man” Eltona Johna. Uczył też chińskiego kolegę gitarowych chwytów, aczkolwiek Wang Yue wolał „Hey Jude” Beatlesów. Już po udawanym wylądowaniu chińska agencja Xinhua podała, że Wang Yue był na pokładzie ambasadorem kultury chińskiej – uczył towarzyszy prostej wersji języka oraz opowiadał im o świętach i zwyczajach w swojej ojczyźnie. Aleksander Smolejewski sugerował jednak, że 520 dni to za mało na naukę chińskiego, który jest językiem tonalnym i wszystko zależy od akcentu. „Kiedy próbowałem powiedzieć: Wang Yue, w jego uszach brzmiało to jak: ryba. A i tak wszyscy nazywaliśmy Wanga Iwanem”, opowiadał rosyjski lekarz. Za to chiński marsonauta, zamiast mówić po rosyjsku, wolał się posługiwać angielskim.
Kiedy wreszcie eksperyment dobiegł końca i wyczerpani mężczyźni wystąpili na konferencji prasowej, Wang Yue oświadczył dumnie: „Staliśmy się jedną rodziną”. Rzeczywiście, na pokładzie nie doszło do bójek ani zapewne do poważniejszych problemów. Niemniej jednak, jak przyznał Diego Urbina, „nie każdy był z każdym mocno zaprzyjaźniony”. Dyrektor całego projektu, Aleksander Suworow, opowiedział, że między członkami załogi dochodziło do sporów na tle podziału zadań – podczas gdy jedni byli przeciążeni pracą, drudzy nie mieli czym się zająć. Wśród odizolowanych toczyła się rywalizacja, kto dostanie najwięcej mejli od rodziny. „Bardzo brakowało mi kobiet, nie tylko z powodów seksualnych. To przecież całkowicie co innego – porozmawiać z kobietą”, wyznał Diego Urbina. Za swoimi niedawno poślubionymi żonami tęsknili dwaj słomiani wdowcy – Charles i Sitiew.
Francuski członek załogi relacjonował, że podczas misji marzył o delikatnym serze i winie: „Mogliśmy się napić tylko z okazji urodzin i świąt. Było to wino z proszku. Ale przecież to nie jest wino!”. Stoicki spokój zachował Aleksander Smolejewski, który powiedział dziennikarzom: „Służyłem w wojsku. Ten, kto to przetrwał, wytrzyma każdy eksperyment”. Marsonauci teoretycznie pobili rekord izolacji Walerija Poliakowa, który od stycznia 1994 r. do marca 1995 r. pracował na pokładzie orbitalnej stacji Mir. Ale Poliakow rzeczywiście był w kosmosie przez 438 dni,
uczestnicy eksperymentu zaś, mimo trudnych warunków, wiedzieli, że są na Ziemi. W razie poważnych kłopotów pomoc nadeszłaby natychmiast. Obciążenie psychiczne było więc znacznie mniejsze niż w przypadku prawdziwej misji orbitalnej, o locie na odległego o co najmniej 50 mln km Marsa nie wspominając. Dlatego Poliakow z pewnym lekceważeniem skomentował przedsięwzięcie: „Jeśli ktoś przez 500 dni siedzi na krześle, czy stanie się dzięki temu kierowcą rajdowym?”.
Niemniej jednak Mars-500 jest ważnym wydarzeniem dla nauki. Lekarze, psychologowie i dietetycy będą przez długie lata analizować jego skutki i wyniki. „To najdłuższe i najbardziej szczegółowe studium przemiany materii w dziejach”, cieszy się Jens Tietze, lekarz i biolog molekularny z Erlangen. Oto po raz pierwszy w długoterminowym badaniu zdrowych ludzi udowodniony został wpływ spożytej soli na nadciśnienie krwi. Marsonauci przez pierwsze tygodnie dostawali w posiłkach 12 g soli. Potem Tietze zmniejszył dawkę do zalecanych przez Światową Organizację Zdrowia 6 g, przy czym odizolowani nawet tego nie zauważyli. „Udało nam się dzięki temu obniżyć ciśnienie krwi bez spowodowania zmian hormonalnych. Tym sposobem w samych Stanach Zjednoczonych można by uniknąć 50 tys. zawałów rocznie”, opowiada zadowolony lekarz.

Klęska wyprawy Fobosa
Oficjalnie eksperyment izolacyjny ma być wstępem do załogowej misji na Marsa, która może się rozpocząć najwcześniej w 2020 r. Prawda jest jednak taka, że ludzie nie polecą na Czerwoną Planetę w możliwym do przewidzenia czasie. Taka wyprawa przy obecnej technologii kosmicznej byłaby równoznaczna z wyrokiem śmierci, dlatego przedstawiane są koncepcje, aby wysyłać ok. 60-letnich astronautów na Marsa tylko w jedną stronę, tak aby pracowali na dalekim globie i tam zmarli.
O trudnościach wiążących się z ekspedycjami marsjańskimi świadczy fiasko misji rosyjskiej sondy Fobos-Grunt, która 8 listopada br. wraz z rakietą nośną Zenit-2SB wystartowała z kosmodromu Bajkonur w Kazachstanie. Koszty projektu oceniane są na 120 mln euro. Fobos-Grunt, aparat o masie 13,5 t, miał na orbicie Marsa umieścić chińskiego satelitę Yinghuo-1, a także wysłać lądownik na marsjański księżyc – Fobos. Zgodnie z planem próbki gruntu Fobosa powinny zostać przewiezione na Ziemię w sierpniu 2014 r. Niestety, na orbicie okołoziemskiej silniki sondy nie zadziałały. Masywny statek krąży na niskiej orbicie eliptycznej wokół naszej planety. Rosyjscy inżynierowie walczą o uratowanie sondy, jednak szanse na sukces są niewielkie. Wszystko wskazuje na to, że Fobos-Grunt spadnie na Ziemię zapewne w grudniu lub w styczniu. Sonda ma w aluminiowych zbiornikach 7,5 t toksycznego paliwa, na pokładzie zaś kilka gramów radioaktywnego kobaltu 57. Niektórzy eksperci twierdzą, że to „najbardziej toksyczny satelita w historii”. Dyrektor rosyjskiej agencji kosmicznej Władimir Popowkin zapewnia, że paliwo eksploduje w atmosferze i rozerwana przez nie sonda całkowicie spłonie, tak że części statku nie spadną na powierzchnię Ziemi. Prawdopodobnie rzeczywiście tak się stanie, pewności jednak mieć nie można.

 

 

Wydanie: 2011, 47/2011

Kategorie: Nauka

Komentarze

  1. KP
    KP 5 stycznia, 2012, 01:08

    >dlatego przedstawiane są koncepcje, aby wysyłać ok. 60-letnich astronautów na Marsa tylko w jedną stronę, tak aby pracowali na dalekim globie i tam zmarli.

    One way ticket.

    Odpowiedz na ten komentarz
  2. qbanez
    qbanez 5 stycznia, 2012, 09:32

    Nie tędy droga… Myślę, że przyszłość wyprawy na marsa nie stoi pod znakiem takich eksperymentów jak ten powyżej, tylko pod znakiem rewolucji w napędach kosmicznych – pewnie prędzej niż się spodziewamy naukowcy opracują nowy, wiele razy szybszy sposób podróżowania w kosmosie.

    Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy