Perły bieszczadzkiej architektury popadają w ruinę. Kto je ocali? W Bieszczadach popadają w ruinę unikatowe zabytki architektury cerkiewnej. Urząd konserwatora zabytków nie ma dostatecznie dużo pieniędzy na ich ratowanie, również wysiłki społeczników nie wystarczają, by uchronić świątynie przed zniszczeniem. Jednak przykład XIX-wiecznej cerkwi w Baligrodzie pokazuje, że ocalenie nawet mocno uszkodzonych obiektów jest możliwe – pod warunkiem połączenia sił urzędów, stowarzyszeń i zwykłych obywateli. Po co cerkiew, skoro jest kościół W Liskowatem, na szlaku architektury drewnianej Podkarpacia, stoi cerkiew z 1832 r. pw. Narodzenia Najświętszej Panny Marii. Grekokatolikom służyła do 1951 r. Wtedy Liskowate wróciło w granice Polski (w latach 1944-1951 wieś znajdowała się na obszarze ZSRR), ale już bez ludności rusińskiej. Wkrótce we wsi osiedli greccy emigranci polityczni, założyli spółdzielnię rolniczą i zamienili świątynię w magazyn nawozów sztucznych. Był nawet czas, że składowali w niej obornik. W 1973 r. obiekt przejęła parafia rzymskokatolicka w pobliskim Krościenku, tworząc w cerkiewce kościół filialny. – Wierni modlili się w niej do końca lat 90. i mogli się modlić nadal, ale ówczesny proboszcz postanowił wybudować w pobliżu cerkwi murowany kościół – mówi Mieczysław Darocha, prezes bieszczadzkiego oddziału Towarzystwa Opieki nad Zabytkami. – To była fatalna decyzja, z dnia na dzień świątynia straciła użytkownika, a to oznaczało brak możliwości pozyskiwania funduszy na jej renowację. Od tego czasu można obserwować postępującą degradację zabytku bojkowskiej kultury sakralnej. Bo – mimo wielu starań ze strony TOnZ – do dzisiaj nie udało się przeprowadzić poważnego remontu, wymieniono jedynie część przegniłych gontów na dachu. Tymczasem pilnych prac naprawczych wymaga cała świątynia. Gniją belki więźby dachowej, okna ledwo się trzymają, szyby wciąż są wybijane przez nieznanych sprawców, znowu pojawiły się dziury w dachu. – Cerkwi grozi katastrofa budowlana – nie ukrywa Andrzej Szczerbicki z bieszczadzkiego TOnZ. W opłakanym stanie jest też przycerkiewna murowana dzwonnica. Renowacja perełki architektury drewnianej była przewidziana na ten rok, przynajmniej takie plany miał urzędujący w Przemyślu konserwator zabytków dla województwa podkarpackiego. Jednak Liskowate wypadło z planu, mimo że świątynia znalazła się wśród dziewięciu objętych polsko-norweskim projektem konserwacji i promocji dziedzictwa kulturowego. Problem w tym, że aby rozpocząć remont, potrzebny jest użytkownik, a tego wciąż nie ma. Cerkiew należy do skarbu państwa, jest zinwentaryzowana, lecz dotąd ani społecznikom z TOnZ, ani staroście bieszczadzkiemu, ani konserwatorowi zabytków nie udało się nikogo przekonać do zagospodarowania obiektu. – Gdyby cerkiew była w lepszym stanie, chętny pewnie by się znalazł i stworzył w niej choćby ekspozycję ikon pisanych współcześnie przez lokalnych artystów – spekulują w TOnZ. – Serce mnie boli, gdy patrzę na postępujące zniszczenie świątyni – mówi Szczerbicki – ale jako społecznicy nigdy nie będziemy mieć szans zdobycia odpowiednich funduszy na jej renowację. Dzisiaj istnieją programy unijne, można składać wnioski i starać się o dotacje na ratowanie zabytków, ale trzeba mieć 30% wkładu własnego. To przekracza nasze możliwości. Światełko w tunelu Podobny problem jest z cerkwią pw. św. Michała Archanioła w Bystrem. Wzniesiona w 1902 r. według projektu architektów lwowskich (w narodowym stylu ukraińskim, jedyna tego typu zachowana w Polsce!), uchodzi za jedną z piękniejszych na Podkarpaciu. Nieczynną od 1951 r. świątynią (rdzennych mieszkańców, grekokatolików, wysiedlono wtedy na Wschód) również opiekuje się bieszczadzki oddział TOnZ z siedzibą w Ustrzykach Dolnych. Nie ma jednak statusu stałego użytkownika. Przez lata ciułano fundusze na zabezpieczanie niszczejącego zabytku, ale wystarczyły tylko na przeprowadzenie niewielkich robót, m.in. połatanie fragmentów dachu, a ostatnio wykonanie ogrodzenia. Tymczasem cerkiew się sypie, znowu przecieka dach, gniją drewniane elementy konstrukcyjne, pilnej konserwacji wymagają resztki zachowanego (czytaj: niezagrabionego po 1951 r.) wyposażenia. Żeby ocalić ją od zawalenia, potrzeba setek tysięcy złotych. W tym roku z puli wojewódzkiego konserwatora zabytków przyznano na prace remontowo-konserwatorskie w Bystrem 70 tys. zł. To o prawie połowę mniej, niż kwota, o którą ubiegał się starosta bieszczadzki, ale i tak jest się z czego cieszyć. – Nikt większych kwot nie zagwarantuje, ale faktem jest też, że dopóki nie ma stałego użytkownika budowli i konkretnego planu
Tagi:
Krzysztof Potaczała








